
Image licensed by Ingram Image
Prace nad ustawą o odwróconym kredycie hipotecznym przedłużają się w nieskończoność. Niestety, naraża to potencjalnych klientów na duże niebezpieczeństwo."Fundusze" hipoteczne robią wiele, by wznowiono prace nad ustawą. Twierdzą, że unormuje to rynek i wyjaśni wiele wątpliwych kwestii - ich lobby nie jest do końca jasne.
Sprawa wcale nie jest taka prosta. Zgodnie z pierwotnym projektem ustawy, to banki miały zajmować się udzielaniem odwróconych kredytów hipotecznych. W razie wcześniejszej śmierci klienta, jego rodzina miałaby możliwość spłaty kredytu lub sprzedania nieruchomości i oddania bankowi różnicy wraz z odsetkami. Innymi słowy, byłby to produkt skomplikowany (duża liczba spadkobierców przedłuża wszystkie procesy) i niezbyt zyskowny.
"Fundusze" chcą kontynuować swoją działalność, ale z projektu ustawy o odwróconym kredycie hipotecznym wynika, że tylko banki będą mogły udzielać tego typu kredytów. Zatem co pozostanie "funduszom"? Dalej opierać się będą na prawie cywilnym, ewentualnie przekształcą się w licencjonowane instytucje finansowe. Nie wiadomo, jak to zrobią - pozostaje to w gestii ustawodawcy.
| »Emerycie, uważaj na "odwróconą hipotekę" |
Prawdopodobnie to jest właśnie przyczyna przedłużających się prac nad ustawą, której założenia Ministerstwo Gospodarki opublikowało prawie rok temu. Dla banków to tylko jedna z wielu propozycji na nowe produkty i to nie do końca korzystne. "Fundusze" też nie mogły być z nich zadowolone, bo w zasadzie w projektowanym akcie prawnym nie było dla nich miejsca. W pewnym sensie jest to błąd, bo część z nich bardzo stara się dbać o swoją wiarygodność i teoretycznie przekonują, że stosują zabezpieczenia, które chronią klienta przed każdą ewentualnością.
Zapewniają mu prawo do zajmowania nieruchomości do końca życia. Utrzymują, że nawet w razie bankructwa "funduszu" nieruchomość klienta będzie bezpieczna. Teoretycznie zobowiązanie wobec nich pozostanie po stronie tego, kto przejmie nieruchomość. Co w sytuacji, gdy nikt jej nie przejmie? Prawnik powie, że z jego punktu widzenia jest to niemożliwe. Jednak nikt nie odważy się powiedzieć, że "obrona" w takiej sytuacji nie będzie kosztowna. Odwrócona hipoteka skierowana jest do ludzi biednych, nieświadomych swoich praw. To ułatwia sprawę wielu oszustom. Czy możliwa jest sytuacja, w której emeryt zostanie bez nieruchomości i bez świadczenia? Nie powinniśmy doszukiwać się złej woli "funduszy", ale należy być ostrożnym.
Na czym polega odwrócona hipoteka?
Klient, który jest właścicielem nieruchomości, musi mieć ukończone 65 lat. W rzeczywistości nie zawiera on umowy z instytucją finansową taką jak bank, ale umowę cywilną ze zwykłą spółką handlową. Oznacza to, że umowa dożywocia nie jest objęta żadną kontrolą Komisji Nadzoru Finansowego.
![]() | » Czeka nas szybszy spadek cen mieszkań? |
Obecne rozwiązanie wygląda tak, że jeżeli emeryt zdecyduje się na odwróconą hipotekę i umrze po roku od podpisania umowy, to "fundusz" przejmie jego nieruchomość, często wartą kilkaset tysięcy złotych, za jedynie ułamek jej wartości. To idealna sytuacja dla "funduszy", które w rzeczywistości będą stratne tylko w sytuacji, gdy klient przeżyje ponad 100 lat. Tylko jeden człowiek na kilka tysięcy dożywa tak sędziwego w wieku. Obecnie w Polsce mamy ok. 2,5 tys. stulatków, a z prognoz demograficznych wynika, że w 2030 roku będzie ich ok. 9 tys.
Kto korzysta z odwróconej hipoteki?
Z szacunków poszczególnych "funduszy odwróconej hipoteki" wynika, że z cywilnej umowy dożywocia pod nazwą "odwrócona hipoteka" podpisywanej z "funduszem" skorzystało do tej pory od kilkuset do kilku tysięcy osób. To niewiele, ale przewiduje się, że w ciągu najbliższych lat liczba emerytów może wzrosnąć o połowę, a aż 85% z nich będzie właścicielami nieruchomości.
Co więcej, przeciętna emerytura wyniesie nie więcej niż 50% ostatniej pensji - średnia emerytura to 1,6 tys. zł. To dobre warunki do rozwoju tego typu produktów, zwłaszcza, że Polacy nie oszczędzają samodzielnie (70% ich pensji pochłaniają podatki - ZUS, PIT, VAT, akcyza, itp.). Z kolei przeciętne świadczenie wypłacane w jednym z dużych "funduszy hipotecznych" to 1000 zł.
Przeciętny wiek klienta to 78 lat, a wartość jego nieruchomości to 268 tys. zł. Innymi słowy, aby "fundusz" stracił, jego klient musiałby przeżyć jeszcze 20 lat.
"Fundusze" robią wszystko, aby podnieść swoją wiarygodność. Pokazują nam reklamy telewizyjne przedstawiające zadowolonych z życia emerytów, ładne nazwy nawiązujące do rodziny, ogniska domowego, itd. Sama nazwa też ma wzbudzać zaufanie - w końcu to "fundusz", czyli instytucja finansowa, która kontrolowana jest przez KNF. Nawet jeżeli firma jest spółką akcyjną, nie oznacza to, że jest całkowicie bezpieczna. Czy jest to tylko kamuflaż? Miejmy nadzieję, że nie.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl

























































