To żadna nowość, że źle się dzieje w państwowym sektorze medycznym, który tylko omyłkowo zwany jest służbą zdrowia. W tym roku koszty związane z działalnością NFZ wyniosą 67 mld zł. To dwukrotnie więcej niż 10 lat temu. Koszty rosną ekspresowo, dlatego resort zdrowia pracuje nad rozwiązaniami, które umożliwią zwiększenie dochodów ze składek.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
W tym roku ze składek zdrowotnych NFZ pozyska 63,4 mld zł. Łączne koszty poboru i ewidencjonowania składek to 122 mln zł rocznie. Dotacja z budżetu państwa wyniesie 2,9 mld zł (m.in. na realizację zadań zespołów ratownictwa medycznego). Na wydatki związane z leczeniem i działalnością Narodowego Funduszu Zdrowia wydamy łącznie aż 67 mld zł, z tego na samo leczenie i refundację leków wydamy 63,3 mld zł. Niestety NFZ rok skończy na minusie – zabraknie 240 mln zł.
Środowisko medyczne oraz politycy wciąż przekonują, że pieniędzy brakuje na wszystko. To brak środków jest przyczyną długich kolejek do lekarzy oraz odległych terminów zabiegów i operacji. Budżet NFZ od 2004 roku wzrósł dwukrotnie. Kolejki do lekarzy wydłużyły się też dwukrotnie. A przecież obywateli nam systematycznie ubywa.
Jak zgarnąć więcej kasy?
W związku z tym resort zdrowia pracuje nad rozwiązaniami, które zwiększą dochody państwowego sektora medycznego. Brane pod uwagę są różne warianty – pierwszy dotyczy podniesienia składki zdrowotnej z 9% prawdopodobnie o 1pp. Składka zdrowotna obecnie wynosi 9%, a z tego 86% podlega odliczeniu od podatku dochodowego. Przedsiębiorcy płacą 232 zł.
Reklama»Państwowa medycyna nie wyjdzie nam na zdrowie |
Drugi scenariusz to wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. W teorii byłyby to dodatkowe ubezpieczenia, które miałyby stanowić konkurencję dla prywatnego sektora medycznego. Osoby, które wykupiłyby dodatkowe ubezpieczenie, mogłyby liczyć na szybsze wizyty u lekarzy specjalistów. Ponadto oferowano by im dodatkowe usługi, które obecnie są niedostępne, np. bardziej kompleksowa opieka stomatologiczna.
Resort przekonuje, że nie byłby to podział na biednych i bogatych obywateli i pacjenci z normalnym ubezpieczeniem nie traciliby na jakości obsługi. W mojej opinii jest to niemożliwe do uniknięcia. Różnicowanie ubezpieczeń implikuje zjawisko podziału na mniej i bardziej uprzywilejowanych pacjentów. Gdyby tak nie było, to idea dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych byłaby po prostu bez sensu. Nikt nie decydowałby się zapłacenie więcej, nie otrzymując w zamian lepszych usług.
Składka zdrowotna to podatek
W Polsce dostęp do państwowych usług medycznych jest powszechny, ale nie bezpłatny. Mitem jest twierdzenie, że leczenie w Polsce jest darmowe. Gdyby tak było, państwo nie wydawałoby setek milionów złotych na tworzenie systemu ewidencjonowania płatników składek. Jeśli pacjenta nie ma w eWuś, to może zapomnieć o wizycie u specjalisty, a nawet jeśli – to będzie to niełatwe. Zatem po co utrzymywać iluzję publicznej służby zdrowia, skoro jest ona całkowicie płatna?
W teorii każdy ponosi takie same koszty. Niestety, tylko w teorii, bo składka zdrowotna nie jest kwotowa tylko procentowa. Oznacza to, że im więcej zarabiamy, tym więcej wynosi ubezpieczenie zdrowotne. Przykładowo osoba z przeciętnym wynagrodzeniem odprowadza 279 zł miesięcznie, a pracownik z wynagrodzeniem minimalnym – 124 zł. Gdyby każdy podatnik miał płacić po równo, to składka musiałaby wynieść ok. 224 zł miesięcznie.
W praktyce jest tak, że jeżeli ktoś płaci wyższe ubezpieczenie, to powinien otrzymać dodatkowe usługi. Tak nie jest, więc ubezpieczenie zdrowotne ubezpieczeniem nie jest - to normalny podatek.
Bardzo wielu ludzi we własnym zakresie wykupuje dodatkowe pakiety opieki zdrowotnej (zwykle jest to dodatkowe świadczenie socjalne opłacane przez pracodawcę). Prywatny sektor medyczny wyceniany jest na 30 mld zł. Dochodzi do sytuacji, w której ludzie o przeciętnych lub wyższych dochodach właściwie nie korzystają np. z wizyt u lekarza internisty w przychodni, tylko od razu kierują się do prywatnych gabinetów lekarskich. Słowem – w największym stopniu finansują system, z którego korzystają rzadko.
Trzeba też zaznaczyć, że koszt poboru składki wynosi 122 mln zł rocznie. To jeszcze jest zrozumiałe, bo sposób jej obliczania jest bardzo skomplikowany. Ponadto zanim trafi ona do OFE, wcześniej przechodzi przez ZUS. Jednak jak wytłumaczyć aż 700 mln zł kosztów administracyjnych? Pieniądze te wydajemy na utrzymanie armii urzędników, których zadaniem jest dzielenie pieniędzy pomiędzy szpitale i inne jednostki ochrony zdrowia. W 2004 roku koszty te wynosiły 334 mln zł.
Ostatnia dekada to było eldorado dla środowiska medycznego – wszystko cudownie pomnożyło się dwukrotnie. Tylko chorych nam nie ubyło.
Jednak równa składka dla wszystkich
Dużo lepszym i chyba uczciwszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie kwotowej składki zdrowotnej na poziomie np. 230 zł płaconej przez każdego podatnika podatku dochodowego oraz również rolników. Równocześnie należałoby zwiększyć kwotę wolną od podatku tak, by zrekompensować najmniej zarabiającym wzrost kosztów. Przy tym nie ulega wątpliwości, że stawka kwotowa pozytywnie wpłynęłaby na spadek kosztów poboru i naliczania składki na ubezpieczenie zdrowotne.
Oczywiście jest jeszcze trzeci wariant - prywatyzacja państwowego sektora medycznego, który finansowany byłby z prywatnych ubezpieczeń (mogłyby być obowiązkowe jak OC). To jednak jest nie do pomyślenia ani dla lekarzy, ani dla polityków. Nigdzie nie można zarobić tak dobrze, jak u kolegi ordynatora lub dyrektora w NFZ.
Łukasz Piechowiak Bankier.pl