Gdy na początku wakacji euro drożeje, media lamentują, że biedni Polacy zapłacą więcej za zagraniczne wojaże. Od razu rozpoczyna się polowanie na analityków potrafiących wytłumaczyć tą antypolską złośliwość rynków.

Źródło: Thinkstock
Polski złoty słabł od kwietnia, ale dopiero pod koniec czerwca w mediach zaczęło być głośno o "drogim euro". Faktycznie: tanio nie było. 21 czerwca europejska waluta kosztowała niemal 4,37 zł, czyli o 25 groszy więcej niż jeszcze dwa miesiące temu. Dolar podrożał do 3,38 zł wobec ok. 3,15 zł w połowie kwietnia. Oczywiście dziennikarze jak zwykle podjęli temat, gdy lokalne ekstremum słabości złotego mieliśmy za sobą i gdy waluty już taniały.
Co kogo zaskoczyło?
Wiosenne załamanie wartości polskiego pieniądza jak zwykle było "zaskakujące", choć analityk Bankier.pl Piotr Lonczak już w grudniu pisał: "Pod koniec roku niewiele zapowiada szybkie wystąpienie zjawisk, które mogłyby doprowadzić do odwrócenia aprecjacyjnego kierunku złotego (...) Jednak w miarę upływu czasu trudności, wśród których należy podkreślić rolę rynku obligacji, zaczną przybierać na sile. Tym sposobem na koniec 2013 roku za euro możemy zapłacić 4,20-4,30 złotego, za dolara 3,30-3,40 złotego, a frank szwajcarski będzie kosztował 3,50-3,60 złotego."
Całoroczną prognozę rynek zrealizował w niespełna pół roku osiągając - a nawet nieco przekraczając - cele nakreślone przez Piotra Lonczaka. Polska waluta słaba ze względu na spekulacje związane z polityką amerykańskiego banku centralnego, ale także za sprawą czynników lokalnych: sporu wokół OFE oraz koniecznością nowelizacji tegorocznego budżetu i zwiększenia deficytu aż o 1% PKB.
"Euro jest drogie, bo są wakacje"
Tymczasem w polskich mediach mówiono głównie o tym, że euro jest drogie, bo zaczęły się wakacje. I że ponoć to taka polska norma, że waluty drożeją akurat w sezonie urlopowym. Teza tak absurdalna, że aż prosiła się o sprawdzenie. Porównałem więc średniomiesięczne kursy NBP z lipca i sierpnia ze średnią całoroczną.
Kolor niebieski oznacza euro na wakacje tańsze niż średnio w roku, zaś na czerwono droższe
Źródło: dane narodowego Banku Polskiego. Opracowanie i obliczenia: Bankier.pl
Przez 13 ostatnich lat średni kurs euro w lipcu i sierpniu siedmiokrotnie był niższy od średniej rocznej, a sześciokrotnie wyższy. Różnice te na ogół nie były duże: tylko trzykrotnie przekroczyły 1,5%, czyli ok. sześć groszy. Statystycznie były to więc różnice nieistotne.
Naprawdę drogie euro na wakacje mieliśmy tylko raz: w roku 2002, gdy było aż o 6% droższe niż średnio w roku. W lipcu i sierpniu za wspólnotową walutę trzeba było wówczas zapłacić ponad 4,08 zł, choć przed wakacjami cena euro wahała się w przedziale 3,65-3,85 zł.
Dla równowagi mieliśmy pamiętny rok 2008, gdy bańka spekulacyjna na rynku złotego sprowadziła kurs euro do rekordowo niskiego poziomu 3,20 zł. To były czasy, gdy Polak za granicą mógł się poczuć prawie jak Europejczyk, a dolary i franki szwajcarskie kupowało się po dwa złote. Choć teraz trudno w to uwierzyć, ale wtedy traktowano to jako nową normę i nikt nie wyobrażał sobie franka po cenie wyższej niż 2,50 zł. To były czasy!
Przez ostatnie lata cena euro przez większość czasu utrzymywała się w przedziale 3,80-4,40 zł, co jak na walutę kraju rozwijającego się jest dość wąskim przedziałem. Kursem polskiej waluty sterują ogromne transakcje spekulacyjne zawierane głównie przez dilerów z londyńskiego City. Popyt i podaż na waluty zgłaszane przez polskie przedsiębiorstwa, ani tym bardziej osoby prywatne nie odgrywa praktycznie żadnej roli. Jeśli więc jednego roku euro podrożało akurat przed wakacjami, to nie oznacza, że za rok warto kupić walutę jeszcze wczesną wiosną.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl


























































