GUS podał, że w listopadzie sprzedaż detaliczna wzrosła o 12,1% rdr, co zaskoczyło ekonomistów liczących na zwyżkę „tylko” o 10,5%. Przez media przetoczyła się fala optymizmu, zaś eksperci przekonywali o „sile polskiej gospodarki” napędzanej konsumpcjonizmem mieszkańców „zielonej wyspy”.
Problem w tym, że dane GUS coraz bardziej oddalają się od rzeczywistości. I nie chodzi tu tylko o wpływ wzrostu cen, po wyłączeniu którego dynamika sprzedaży detalicznej wyniosła 7,4%. Chodzi o to, że nawet ten wynik jest najprawdopodobniej zbyt wysoki i moim zdaniem nie oddaje faktycznego stanu konsumpcji.
Za bardziej miarodajne uważam raporty publikowane przez Eurostat, które dotyczą „wartości obrotów w handlu detalicznym”. Dane te sporządzane są w cenach stałych (czyli po wyłączeniu wzrostu cen) i dotyczą całego sektora detalicznego. GUS w ramach „sprzedaży detalicznej” mierzy obroty tylko w sklepach zatrudniających przynajmniej 9 pracowników. Jeśli obok domu otworzą mi „Biedronkę” i zacznę tam robić zakupy rezygnując z usług osiedlowego sklepiku, to moje wydatki zostaną włączone do sprzedaży detalicznej, choć dotychczas nie były w niej ujmowane.
Według Eurostatu od lipca obroty handlowe w Polsce realnie spadają. Dynamika może nie jest tak drastyczna jak w pogrążonej w kryzysie Portugalii (-9,7%) czy Hiszpanii (-6,8%), ale kontrast z danymi gusowskimi jest wręcz szokujący. Co gorsza, ta rozbieżność z miesiąca na miesiąc jest coraz większa, co każe wątpić w to, czy metodologia polskiego urzędu statystycznego wierne oddaje rzeczywistość.
Zwłaszcza że kolejne wątpliwości nasuwają się po konfrontacji danych o sprzedaży detalicznej z raportami rynkowymi. Na przykład w kategorii „pojazdy mechaniczne” GUS raportuje spadek sprzedaży tylko o 5,5% rdr, podczas gdy dane o liczbie rejestracji nowych samochodów pokazują regres rzędu 20%. Czyżby Polacy przerzucili się na rowery i motocykle?
Drugim przykładem rządowej dezinformacji jest sprzedaż w kategorii „paliwa stałe, ciekłe i gazowe”. Każdy, kto w ostatnich 12 miesięcy odwiedzał stację benzynową, zna przyczyny tego spektakularnego wzrostu. Według danych Biura Maklerskiego „Reflex” średnia cena litra benzyny bezołowiowej wyniosła w listopadzie 5,40 zł. Rok wcześniej było to 4,58 zł. Paliwo (ceny ON wzrosły o 25%) podrożało więc o 20%, co zawyżyło dynamikę sprzedaży.
Urealnienie naszych przekonań o zachowaniach polskich konsumentów pomoże nie tylko ograniczyć nazbyt optymistyczne oczekiwania co do roku 2012, ale też podważy tezę o nieodpowiedzialności Polaka, który kupuje jak szalony nie zważając na europejski kryzys (jak niedawno kpił z nas „Financial Times”). Na obronę polskiego zdrowego rozsądku przywołam tylko jeden wykres, obrazujący „wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej”. Czyli po prostu nastawienie polskich konsumentów do wydawania pieniędzy w najbliższej przyszłości:
W grudniu BWUK osiągnął najniższy wynik od marca 2009 roku, czyli dna poprzedniej globalnej recesji. Tak duża rozbieżność pomiędzy sprzedażą i nastrojami konsumenckimi nie powinna się utrzymać w dłuższym okresie. Stawiam na to, że w 2012 roku raczej zmaleje sprzedaż niż poprawią się nastroje.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl

























































