Rzucam rękawicę w obronie złotówki
Kampania propagandowa na rzecz wprowadzenia euro w Polsce trwa w najlepsze i każda okazja dobra, by zachwalać to, co podobno jest tak dobre, że reklamy nie potrzebuje. Kolejną jej odsłonę przedstawił Janusz Lewandowski na łamach ;Rzeczypospolitej; w artykule zatytułowanym Euro czyli kotwica bezpieczeństwa;. Główna teza artykułu brzmi: ;im bardziej wzburzone morze dookoła, tym bardziej potrzebny jest twardy kurs w kierunku bezpiecznej przystani (rozumieć - do strefy euro). Przeanalizujmy tezy autora. Teza pierwsza ; dzięki euro nastąpi przyspieszenie rozwoju gospodarczego, skorzystają konsumenci, przedsiębiorcy, budżet państwa. Ale to kraje UE poza strefą euro rozwijają się szybciej i mają wyższe tempo wzrostu czego niezaprzeczalnym przykładem są Wielka Brytania, Szwecja czy Dania. Tak więc argument autora stracił na wartości. Ponieważ co gorsza, strefa euro nie ustrzegła się negatywnych konsekwencji kryzysu finansowego wygenerowanego w Stanach Zjednoczonych tym trudniej przekonać, że wspólna waluta może być lekarstwem na kryzys, zwłaszcza że w efekcie zawirowań na rynkach finansowych to nie euro, a dolar ukazał swoją siłę i na powrót stał się walutą, której się ufa, gdy nie ufa się niczemu. Teza druga to suma argumentów, mająca nas przekonać, że z euro będziemy bezpieczniejsi, a przykład Danii, Szwecji i Wielkiej Brytanii „to świadectwo bezradności polityki narodowej”. Odpowiedzmy: żaden z tych krajów nie zadeklarował gotowości przystąpienia do strefy euro. Jestem przekonany, że czas pokaże, że instrumenty obrony przed kryzysem finansowym zastosowane w tych krajach szybko ukażą swą przewagę nad rozwiązaniami przyjętymi w strefie euro. To przecież Tony Blair odmiennie od schematu przyjętego w USA czy proponowanego przez Francję dokonał faktycznej renacjonalizacji banków, czym dowiódł, że rozumie powagę sytuacji. Kolejnym argumentem, że dzięki euro będziemy bezpieczniejsi jest teza „wrzucono nas do wspólnego koszyka z forintem, a nawet z ukraińską hrywną … w obszar wysokiego ryzyka”. Janusz Lewandowski ma rację twierdząc, że o wizerunek trzeba dbać. Jak zadbano świadczy przykład krajów bałtyckich: Litwy, Łotwy, Estonii, które praktycznie wprowadziły euro sprzęgając kurs własnych walut z walutą europejską, a dzisiaj płacą za to ogromną cenę zapaści gospodarczej i jakoś nikt z możnych europejskich protektorów nie przejmuje się ich losem, ani nie troszczy o ich bezpieczeństwo. O wizerunku już nie wspomnę.
Trzeci argument Janusza Lewandowskiego to przypomnienie, że w chwili kryzysu najpierw spotkały się rządy największych krajów Unii, by uzgodnić politykę, a dopiero później na szczycie 27 krajów w Brukseli o swoich decyzjach poinformowały resztę. Janusz Lewandowski mówi „zdecydowano o nas, ale bez nas”. Pytam: skąd bierze się ta, moim zdaniem, naiwna wiara, że Polskę będzie się traktować w Unii na równi z Niemcami czy
Francją. Tym bardziej, że w podpisanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktacie lizbońskim zmniejszono siłę głosu Polski w stosunku do Traktatu Nicejskiego, zepchnięto nas do roli kraju drugo- a może trzeciorzędnego w UE. W dalszej części artykułu Janusz Lewandowski przedstawia swoje argumenty przemawiające za przystąpieniem do euro, a są to „wygoda podróżowania, dostępność kredytu dla gospodarstw domowych, korzyści kredytowe dla przedsiębiorstw, wyeliminowanie ryzyka walutowego i obniżenie kosztów transakcyjnych”. Przyznam, że czytając przecierałem oczy ze zdumienia. Po pierwsze dlatego, że jako najważniejsze Janusz Lewandowski wymienia sprawy drugo-, bądź trzeciorzędne. Proszę sobie wyobrazić jak wielu przysłowiowych Kowalskich skorzysta z możliwości zaciągania kredytu w całkowicie mu nieznanym banku poza Polską, co więcej jak chętnie ten bank, w dobie braku zaufania udzieli kredytu kompletnie mu nieznanemu Kowalskiemu. Dodajmy, że z reguły filia tegoż banku znajduje się w Polsce i od lat obdziera ze skóry polskich kredytobiorców. Ale nic to wobec kwestii, której pan Janusz Lewandowski znowu, nawet nie porusza. A chodzi o „drobnostkę” – jaki kurs wymiany między euro a złotówką zostanie ustalony. Przecież od tego zależy, czy polski eksport będzie miał jakiekolwiek szanse na opłacalność i perspektywy rozwoju, a Polska bez eksportu rozwijać się nie będzie w stanie. Pan Janusz Lewandowski prawdopodobnie wie (czemu zatem milczy), że jednym z dramatów polskiego pędu do euro jest fakt braku rzetelnych, dogłębnych badań i ekspertyz, podstawowego parametru służącego do określenia kursu wymiany, tzw. parytetu siły nabywczej. O zgrozo, badań takich nie prowadzi ani NBP, ani rząd, ani uczelnie ekonomiczne. Kto zatem ustali kurs wymiany? Odpowiedź jest prosta – decyzja zapadnie w Europejskim Banku Centralnym we Frankfurcie nad Menem, a zdaniem pana Lewandowskiego będzie to decyzja jedynie słuszna i korzystna dla Polski. Janusz Lewandowski podnosi także argument, który ja nazywam sezonowym: „atrakcyjne wydaje się przełączenie na euro w dobie masowych wędrówek związanych z Euro 2012”. Uważam, że nie ma nic gorszego niż dostosowywanie strategicznych decyzji, których konsekwencje będzie się ponosić przez dziesięciolecia do jednostkowych wydarzeń i epizodów. Pech Polski polegał często na tym, że nazywano ją „państwem sezonowym”. Janusz Lewandowski dostrzega także koszty. Jego zdaniem „nastąpi detaliczne zaokrąglenie cen”. Gdybym chciał być uszczypliwy dodałbym: nie tylko detaliczne, ale i hurtowe i nie tylko cen, ale i kosztów. Ale sedno sprawy polega na tym, że podwyżki cen o których mówimy, a których skala może być znaczna, dotkną przede wszystkim konsumentów o średnich i niskich dochodach - zatem większość społeczeństwa. Co więcej, spowodują one wzrost kosztów robocizny, co z kolei podniesie koszty produkcji przedsiębiorcom i pogorszy ich konkurencyjność międzynarodową. Wreszcie - wzrost cen spowoduje spadek popytu wewnętrznego na określone wyroby, czym przyczyni się do spadku ich produkcji. Pan Janusz Lewandowski całkowicie pomija w swoim wywodzie konsekwencje dla konsumentów, przedsiębiorców i budżetu państwa, konieczności wypełnienia warunków, które Polska będzie musiała spełnić na 2 lata przed przystąpieniem do strefy euro. A przypomnę, że są to warunki drakońskie, włącznie z obowiązkiem utrzymywania stabilnego kursu walutowego, co w czasie silnych zaburzeń finansowych na świecie oznaczać może i musi konieczność wyprzedaży własnych rezerw dewizowych dla podtrzymania kursu walutowego.
Pan Lewandowski pomija też szereg negatywów, że wspomnę tylko o konieczności wniesienia do Europejskiego Banku Centralnego udziału w wysokości co najmniej kilkunastu miliardów euro z naszych rezerw dewizowych. Oczywiście długi pozostają na naszym rachunku. Itd., itd. …. argumentów można by podawać wiele, a w takiej sytuacji walczyć o złotówkę trzeba. Dlatego rzucam rękawicę i wyzywam na ubitą ziemię Janusza Lewandowskiego i wszystkich którym spieszno do euro, byśmy starli się publicznie i uczciwie w mediach na argumenty, liczby i racje. W trosce o dobro Polski.