Ta „rakieta” z Siemianowic ma wiele znaków zapytania na obudowie. Na zdjęciach błyszczy (ciągłe zapowiedzi, że ruszają), ale realia są takie, że kęsy trzeba targać z innych hut, potem grzać jak kiełbasę na ognisku, bo tu nie ma własnego pieca łukowego. To już na starcie obcina przewagę kosztową.
Do tego jeszcze papierologia - bez certyfikatów mogą co najwyżej sprzedawać stal na wiaty i płoty, a nie na poważne budowy czy automotive. Jak ruszą - to dopiero będą się certyfikować i uzyskiwać akceptacje. A w tle stoją banki i liczą każdy grosz - jeden gorszy kwartał i zaraz zaczynają pytać, gdzie spłata długu.
Plusy? Jasne, są. Polska będzie betonować drogi, mosty, zbrojeniówka się ruszy, KPO w końcu trochę sypnie kasą. Walcownia jest nowoczesna, więc jednostkowo wyjdzie taniej niż u konkurencji z gratami sprzed 30 lat (albo w Cognorowskim HSJ, który stanie wtedy pod znakiem zapytania - nie zdziwiłbym się gdyby go spieniężyli, bo jest za daleko jeśli chodzi o dawcę wsadu). Jak popyt w 2026 faktycznie odbije, a CBAM przydusi tani import z Azji, to może to wszystko w końcu zatrybi.
Ale dziś? To bardziej odpalanie malucha na mrozie – niby kręci, niby łapie, ale co chwilę prycha, a kierowca patrzy, czy akumulator nie padnie.
Więc tak, start niby jest, ale zamiast pewności udanego lotu w kosmos jako obserwator mam raczej obawę o fiasko i spadek w ocean bankructwa.