"Trójmiejskie koło fortuny
W okresie transformacji na Pomorzu fortuny wyrastały jak grzyby po deszczu. Wielkopolska, gdzie rozrastały się imperia Jana Kulczyka, Mariusza Świtalskiego czy Aleksandra Gawronika, była daleko w tyle. Zresztą przez minione 22 lata niewiele się zmieniło. Wprawdzie Gawronik stracił fortunę i kilka lat spędził w więzieniu, ale nadal – tak jak przed laty – w Poznaniu panują „król autostrad”, czyli Kulczyk, i „król Biedronki”, czyli Świtalski. Brakuje im jednak tak silnego politycznego umocowania, jakie zawsze mieli i mają trójmiejscy potentaci.
Janusz Leksztoń, Marius Olech, Maciej Nawrocki, Andrzej Rzeźniczak, Ryszard Krauze – to zaledwie kilku pomorskich biznesmenów, których nazwiska znalazły się w pierwszych edycjach list najbogatszych Polaków publikowanych w tygodniku „Wprost”. Kariery niektórych z nich przypominają losy Marcina P., szefa Amber Gold, który przez trzy lata obracał setkami milionów złotych, a jego interesy autoryzowali politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej. Dziś Marcin P. przebywa w areszcie, ale nadal nie wiadomo, skąd miał tak gigantyczne pieniądze.
Król Wybrzeża
Niewątpliwie do najbardziej oszałamiających należała kariera Janusza Leksztonia, nazywanego polskim Carringtonem (od nazwiska multimilionera, głównego bohatera popularnej wówczas opery mydlanej pt. „Dynastia”).
W 1991 r. wówczas 28-letni Leksztoń zajął piąte miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Był wówczas właścicielem przynoszącego mu krociowe zyski Elgazu – firmy produkującej piece gazowe, plastikowe okna i drzwi, miał też kopiarnię kaset wideo, prywatną telewizję, własną linię lotniczą PLLE i terminal na gdańskim lotnisku, był współwłaścicielem Opery Leśnej i praktycznie najbogatszym człowiekiem na Wybrzeżu.
W 1992 r. gdańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa wyłudzenie przez Leksztonia prawie 203 milionów starych złotych z Pomorskiego Banku Kredytowego. Kłopoty biznesmena miały się zacząć od tego, że na otwarcie terminala w Rębiechowie nie dojechał ówczesny prezydent Lech Wałęsa, z którym Leksztoń był w doskonałej komitywie. Przyjazd miał zablokować Mieczysław Wachowski i zaraz po tym służby specjalne zaczęły interesować się Leksztoniem.
Został on oskarżony, jednak wymiar sprawiedliwości okazał się niezwykle łagodny dla biznesmena – gdański sąd uznał, że „określanie go mianem groźnego przestępcy gospodarczego jest mocno przesadzone”. W późniejszych latach Leksztoń miał rozliczne kłopoty z prawem (głównie wyłudzenia bankowe), stał się także ofiarą napadu rabunkowego i porwania. Ostatnie lata spędził w więzieniu, ale wcześniej sprzedał okazałą willę w centrum Gdyni na Kamiennej Górze.
„[…] egzotyczne rośliny, sala gimnastyczna, strzelnica, a także prywatny klub nocny z prawdziwym barem i podświetlaną podłogą” – tak posiadłość Leksztonia opisywał „Dziennik Bałtycki”.
W 2000 r. willa stała się własnością także gdyńskiego biznesmena – Ryszarda Krauzego.
Najlepszy płatnik
Tak właśnie w 2007 r. określił Ryszarda Krauzego jeden z bohaterów afery gruntowej, która bardzo mocno zachwiała pozycją Krauzego.
Urodzony na Wybrzeżu, w latach 80. był w zainteresowaniu gdańskiej Służby Bezpieczeństwa. Ze znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej jego akt paszportowych wynika, że w 1986 r. zwrócił się o wydanie paszportu na wyjazd służbowy do RFN, jednak zgody nie dostał.
W uzasadnieniu decyzji ppłk Władysław Sikorski, naczelnik Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą, napisał, że Krauze jest „podejrzany o współudział w kradzieżach samochodów na szkodę obywateli państw Europy Zachodniej w grupie przestępczej Nikodema Skotarczaka”. Nie wiadomo, jak się ostatecznie zakończyło to postępowanie – w aktach IPN brakuje dokumentów na ten temat. Wiadomo jedynie, że w 1994 r. z akt paszportowych biznesmena wyłączono jedną z kart o numerze VI, której nadano klauzulę „tajne”.
Już wtedy należał do najbogatszych Polaków – w rankingu „Wprost” zajął 53. miejsce, a pięć lat później był już na trzeciej pozycji. Fortunę przyniosły mu kontrakty na komputeryzację państwowych przedsiębiorstw. Jego firma Prokom była współudziałowcem telewizji o konserwatywnym profilu – TV Puls – po wycofaniu się spółki Krauzego telewizja stanęła na skraju bankructwa.
Prawdziwym wstrząsem dla imperium Krauzego był wydany przez prokuraturę nakaz zatrzymania biznesmena w sierpniu 2007 r. w związku z aferą gruntową. Sprawa dotyczyła m.in. składania fałszywych zeznań. Zwalczany wcześniej przez „Gazetę Wyborczą”, stał się jej pozytywnym bohaterem. Po zwycięstwie Platformy Obywatelskiej 4 grudnia 2007 r. prokuratura pod kierownictwem Zbigniewa Ćwiąkalskiego cofnęła nakaz zatrzymania biznesmena i Ryszard Krauze wrócił na biznesowe salony.
Dwa lata później, gdy miał znowu kłopoty z prawem, po prostu je zmieniono. Sprawa została ujawniona przez „Rzeczpospolitą”. W listopadzie 2010 r. prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach przedstawił Krauzemu zarzuty działania na szkodę spółki Prokom. Niedługo później głosami koalicji rządzącej PO–PSL usunięto z Kodeksu Spółek Handlowych paragraf 585, tym samym prokuratura straciła podstawę oskarżenia Ryszarda Krauze.
Potentat z Organiki
Maciej Nawrocki, przyjaciel Ryszarda Krauzego, zaczął budować swoje imperium finansowe w okresie transformacji. Pierwsze pieniądze zarobił na imporcie komputerów z Dalekiego Wschodu, potem działał w kilku spółkach razem z Krauzem, m.in. importując paliwo z Finlandii za pośrednictwem spółki Petrolinvest. Nawrocki był także właścicielem holdingu MvN, miał się też wzbogacić na wymianie rubli transferowych z eksportu ziemniaków do krajów b. ZSRS. Podczas prywatyzacji malborskiej Organiki przebił konkurentów, oferując milion dolarów.
Jego historia mogłaby posłużyć za kanwę do filmu kryminalnego. Cztery razy uszedł z życiem z rąk zamachowców – w 1998 r. został postrzelony w centrum miasta. Kilka tygodni wcześniej nieopodal miejsca, gdzie przechodził, wybuchła bomba, ostrzelano także samochód jego brata.
W 2009 r. „Newsweek” ujawnił , że „król gąbki” (tak określano Nawrockiego ze względu na jego firmę Organika) jest bankrutem. Biznesmena miał pogrążyć krótkoterminowy kredyt na sumę 34 mln zł. Czas pokazał, że to jednak nie zaszkodziło poważnie Nawrockiemu
– w tym roku ponownie znalazł się na liście najbogatszych Polaków według „Wprost”.
Bronisław Komorowski w parabanku
Każdy człowiek sam odpowiada za to, gdzie lokuje swoje oszczędności – stwierdził prezydent, komentując aferę Amber Gold. Tymczasem on sam prawie 20 lat wcześniej ulokował pieniądze w piramidzie finansowej, a odzyskał je tylko dlatego, że na pomoc ruszyli żołnierze Wojskowych Służb Informacyjnych.
W 1991 r. parabanki i różnorakie piramidy finansowe przeżywały swoje „pięć minut”. Rok później zaczęły się ich potężne kłopoty, a lokujący w nich pieniądze ludzie często tracili oszczędności całego życia. W Bydgoszczy bankrutuje „Loan-Banc” (będący w rzeczywistości parabankiem, bo nigdy nie miał zezwolenia na działalność bankową), finansową płynność traci też parabank Janusza Palucha, w którym pieniądze ulokował m.in. Bronisław Komorowski.
Janusz Paluch poprosił nawet o pomoc księdza prałata Henryka Jankowskiego, który poparł jego wniosek o kredyt do „Prosper-Banku”. Pożyczone od banku pieniądze nie wystarczyły jednak na spłatę wszystkich wierzycieli.
Proces Janusza Palucha trwał aż 15 lat. Rozpoczął się 1 lutego 1994 r., a wyrok zapadł w 2009 r. Paluch dobrowolnie poddał się karze – dostał trzy lata pozbawienia wolności i 5 tys. zł grzywny. Żadna z 823 osób, które straciły w parabanku Palucha 9 mln marek niemieckich, nie odzyskała pieniędzy.
„Służby interesowały się również kontaktami finansowymi Komorowskiego i Rayzachera z Januszem Paluchem, który prowadził tzw. działalność parabankową. Komorowski, Rayzacher i Benedyk mieli zainwestować w przedsięwzięcie Palucha 260 tys. DEM”. W notatce WSI stwierdzono, że Rayzacher i Komorowski nie mieli „możliwości żądania zwrotu pieniędzy drogą prawną”. W.S. Tomaszewski dowiedział się, że „generałom udało się odzyskać pieniądze przy pomocy kontrwywiadu wojskowego”. „Próbą odzyskania pieniędzy zajął się w imieniu Komorowskiego i Rayzachera W.S. Tomaszewski” – czytamy w „Raporcie z weryfikacji WSI”.
Pytany o tę sprawę Komorowski oświadczył „Gazecie Wyborczej”: „Otóż to mnie ukradziono wówczas pieniądze, które pożyczyłem od rodziny i powierzyłem p. Rayzacherowi, który je umieścił w jakiejś piramidzie”. O sposobie, w jaki odzyskał pieniądze, nie powiedział nic.
Złoty Marius Olech
Pochodzący z ubogiej robotniczej rodziny Mariusz Olech, uczeń gdańskiego technikum samochodowego, w 1981 r. uzyskał wizę turystyczną do RFN, chociaż w jego aktach paszportowych figurowała adnotacja, że rok wcześniej, wracając ze Związku Sowieckiego, został zatrzymany przez celników – miał przy sobie niezgłoszone wcześniej złote precjoza.
Po wyjeździe na Zachód Olech imał się różnych zajęć, był m.in ogrodnikiem i boyem hotelowym w hamburskim hotelu. W 1983 r. wziął ślub ze straszą od siebie o sześć lat Niemką Angelą Herrmann tylko po to, by uzyskać niemieckie obywatelstwo. Wtedy też zmienił imię na Marius.
Niemal natychmiast uzyskał paszport konsularny i dwa lata później zaczął biznes na wielką skalę. Powstały kolejne firmy Olecha, m.in. Matronex, Elektronix, Labimex, Olech Import Export, która współpracowała z Centralą Handlu Zagranicznego Inter Prego. W połowie lat 80. Marius Olech został wpisany na listę osób niepożądanych w PRL. Powodem tej decyzji było śledztwo prowadzone przez wydział do zwalczania przestępczości gospodarczej Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku.
Z dokumentów gdańskiej SB wynikało, że Marius Olech był podejrzany o zorganizowanie na ogromną skalę przemytu złotych monet z PRL do RFN w zamian za sprzęt elektroniczny, m.in. komputery i telewizory.
W aktach Olecha zachowały się dokumenty z II Zarządu Sztabu Generalnego LWP (wywiad wojskowy) i Departamentu I MSW PRL (wywiad cywilny) dotyczące jego działalności i świadczące o jego związkach ze służbami. W sprawie cofnięcia zakazu wjazdu Olecha do Polski interweniowała m.in. Ambasada PRL w Bonn. Co ciekawe, do 1989 r. Olech bez problemu wjeżdżał na teren PRL i zakładał nawet przedstawicielstwa swoich firm, śledztwo dotyczące przemytu zostało umorzone.
W 1988 r. Olech interweniował u Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, którego prosił o skreślenie go z listy osób niepożądanych w PRL. Od tego momentu sprawa przybrała błyskawiczny obrót. 29 czerwca 1989 r. ppłk Władysław Sikorski, naczelnik Wydziału Przestępstw Gospodarczych WUSW w Gdańsku, wydał postanowienie o anulowaniu wpisu nazwiska Mariusa Olecha w indeksie osób niepożądanych. Jest to o tyle zaskakujące, że rok wcześniej ten sam funkcjonariusz pisał w notatce służbowej:
„[…] Umorzenie prowadzonego postępowania przez Prokuraturę Rejonową w Gdańsku nasuwa szereg wątpliwości natury procesowej, a przede wszystkim operacyjnej. Z Mariusem Olechem ściśle jest powiązana osoba zastępcy prokuratora rejonowego w Gdańsku Józefa Rosińskiego. Według naszych ustaleń wymieniony p[rokurator] roztoczył swego rodzaju opiekę prawną nad przedsięwzięciem tego obywatela RFN w Polsce [...]”.
Jednym z argumentów przemawiającym za skreśleniem nazwiska Olecha z listy osób niepożądanych w PRL było… współfinansowanie przez jego firmę wyborów miss Polonia!
W 1989 r. Marius Olech mógł legalnie wjeżdżać do Polski – rok później trafił na listę najbogatszych tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajął wysoką, 10. pozycję.
Był jednym z darczyńców Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a w gronie jego znajomych znaleźli się politycy KLD, którzy dziś zajmują kluczowe pozycje w Platformie Obywatelskiej.
Śmierć senatora
Twórcą jednej z pierwszych piramid finansowych był senator Kongresu Liberalno-Demokratycznego Andrzej Rzeźniczak. W 1991 r. uzyskał mandat senatora z województwa bydgoskiego i został członkiem senackiej komisji gospodarki narodowej. W bydgoskich mediach można znaleźć relacje z „gospodarskich wizyt” przewodniczącego KLD Donalda Tuska u senatora Rzeźniczaka – Tusk nie ukrywał swojej przyjaźni z senatorem. W bliskich relacjach był z nim także Jan Krzysztof Bielecki, obecnie szef Rady Gospodarczej przy Premierze.
Andrzej Rzeźniczak znalazł się w 1991 r. na liście najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajął 79. miejsce. Rzeźniczak uzyskał też tytuł „Biznesmena Roku”, głównie z powodu sukcesu Prywatnej Agencji Lokacyjnej. Dwa lata później miał już postawione prokuratorskie zarzuty prowadzenia nielegalnej działalności bankowej i wyłudzania kredytów. Proces w tej sprawie rozpoczął się w 1999 r. – ostatecznie w 2004 r.
Andrzej Rzeźniczak został skazany na karę pięciu lat pozbawienia wolności i 40 tys. zł grzywny. Od tego momentu zaczął się ukrywać, co nie przeszkodziło mu zajmować się biznesem. Został zatrzymany przez policję dopiero w 2010 r. w Gdańsku. Trafił do aresztu śledczego w Chojnicach, gdzie zmarł wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach. Przedstawiciele aresztu śledczego stwierdzili, że przyczyną zgonu była niewydolność krążenia."
http://www.panstwo.net/2382-trojmiejskie-kolo-fortuny