natychmiast odkupywał 50 sztuk na giełdzie. Ale musiał zapłacić za to już nie 500 dolarów, które wcześniej otrzymał, ze sprzedaży, ale 600. Te 100 dolarów wziął z depozytu zabezpieczającego klienta. A klient stracił wszystkie zainwestowane pieniądze. W drugą stronę, czyli jeśli kupony potaniały do czasu odkupienia, to klient zarabiał.
SCHEMATY RZĄDZĄ RYNKIEM
Cyrk zakończył działalność, a zyski z występów zostały wypłacone. Do handlu na polowej giełdzie pozostał już tylko jeden kupon. Kupon upoważniający do zysków z części biesiadnej festynu.
Tymczasem parkiet na polowej giełdzie wyglądał jak po jakiejś bitwie... bitwie na której byli wielcy zwycięscy, ale i liczni przegrani. Niektórzy sporo zarobili, ale inni stracili. Co ciekawe, tym razem gracze nie rozpierzchli się z powrotem na festyn. Większość z tych co zarobiła pozostała na parkiecie. Jakby na coś czekali. Gracze rozmawiali między sobą. Byli tacy co doszukiwali się schematów, podobieństw lub jakiś zależności. Jedną z takich obserwacji było to, że przecież były 3 rodzaje kuponów: ten od wesołego miasteczka, od cyrku no i biesiadny. Dwa z nich już miały swoje hossy i ostatecznie zostały zdelistowane (nie było już na nich handlu na giełdzie). Trzeci - kupon biesiadny nie miał jeszcze swojej hossy i można nim było jeszcze handlować. Jego cena do tej pory wahała się na niskich wartościach.
Niektórzy gracze już zaczęli kupować. Cena powoli wzrastała. Szykowała się ostatnia, chyba najciekawsza hossa ze wszystkich. Gracze byli przekonani, że cena kuponu wzrośnie z czasem jak inni gracze się połapią, że tu też będzie hossa. Mieli swoje, wyrobione strategie na zakupy i sprzedaż. Ale tym razem wszystko miało być inaczej...
Pierwszą rzeczą od której ta bańka różniła się od pozostałych było to, że tym razem nie było żadnego impulsu, który zapoczątkowałby pierwsze wzrosty. Poprzednio wzrosty zaczynały się wtedy gdy niektórzy zauważyli, że w wesołym miasteczku jest bardzo dużo ludzi, później, że przez pogodę wszyscy poszli oglądać występy w cyrku. Ale tym razem nie było żadnego impulsu, no chyba, że impulsem nazwać przeświadczenia graczy, że "tym razem znowu musi tak być".
BAŃKA NUMER 3 ...OSTATNIA
Na początku była podobnie jak wcześniej - najpierw powolny wzrost ceny, a później coraz szybszy. Ale wiele rzeczy miało się wydarzyć inaczej. W czasie gry okazało się, że tym razem gracze kompletnie ignorowali wszelkie informacje z zewnątrz. Tak jak na przykład to, że na biesiadę przyszło wiele więcej mieszkańców w godzinach późno popołudniowych, których wcześniej się nie spodziewano. Punkty gastronomiczne oraz inne atrakcje, które tam były zarobiły więcej niż się spodziewano. Ale tak samo, nie miały znaczenia również negatywne informacje, jak to, że np ktoś tam się pobił, przez co niektórym biesiada przestała się podobać i poszli do domu. Nie miało znaczenia też ile tak naprawdę pieniędzy zarobiły stragany z jedzeniem, piciem oraz innymi atrakcjami. Zaczynał się prawdziwy giełdowy poker. Dla graczy liczyła się już wyłącznie cena kuponu i jej zmienność. I nic więcej. Nikt już nie kupował dla obiecanych zysków z biesiady. Każdy kupował wyłącznie dlatego, że liczył na to, że cena wysoko wzrośnie i że sprzeda swoje kupony po atrakcyjnej cenie.
Co ciekawe to pieniędzy na parkiecie tak naprawdę wciąż przybywało. Ci gracze, którzy stracili pieniądze to poszli do domów, ale przecież ich pieniądze trafiły w ręce graczy co zarobili. A oni pozostali by grać dalej, no bo skoro dotychczas dobrze zarabiali to mieli nadzieję, że zarobią jeszcze więcej. Ponadto, wciąż przybywało wielu nowych graczy zaciekawionych "nową formą rozrywki" dostarczającej wiele emocji. To już był ten czas gdy na parkiecie była większość ludzi, która przyszła na festyn. Poniekąd to właśnie parkiet stał się największą atrakcją.
Niektórzy mieli własne oczekiwania co do tego co "powinno się wydarzyć", ale inni nie. Byli też i tacy gracze, którzy nie mieli własnej strategii. Oni podglądali i polegali na innych. Tak naprawdę nie mieli własnego zdania, dlatego gdy już kupili to nieświadomie szukali potwierdzenia słuszności swojej decyzji u innych. Tak działa napędzająca się spirala niekończących się kłótni. Ktoś kupił, ale nie wie czy dobrze zrobił, więc zagaduje innych i tłumaczy im jakie to było dobre posunięcie. Tym, którzy się z nim nie zgadzali to za wszelką cenę stara się wytłumaczyć że są w błędzie. No bo jeśli "przegra" tę konwersację będzie to znaczyło, że źle zrobił kupując. Każdy miał jakąś swoją rację i starał się ją udowodnić innym. Takich kłótni było bardzo dużo...
PUMP & DOWN ?
Doświadczeni graczy oczekiwali szybkiego tzw. "pump & down", czyli szybki wzrost ceny, a później pęknięcie bańki, i szybki spadek ceny. Ich strategia była prosta - być pierwszym przed wszystkimi: "Przecież to takie proste..." - mówili. Ale na parkiecie nic nie jest proste. Pierwsze zaskoczenie, które czekało graczy było przy cene 220 dolarów za jeden kupon. Tablicowy który zapisywał cenę transakcyjną na tablicy, był już bardzo zmęczony i... pomylił się. Zamiast ceny "220" napisał na tablicy "820". Szybko naprawił swój błąd, ale część graczy rzuciła się do sprzedaży. Również ci co nie mieli kuponów w ręku, ale chcieli zarobić na spadkach. Korzystali z usługi "krótkiej sprzedaży" u Maklera. Oni nawet nie zwrócili uwagi, że Makler przyjmował ich zlecenia po cenie 220. Zanim się ogarnęli to cena rzeczywiście zaczęła się obsuwać, więc i inni gracze dołączyli do sprzedaży. Wystraszyli się i zaczęli sprzedawać. Nie wiedzieli co się stało ani o co chodzi, no ale skoro inni sprzedają to i oni też powinni. Sądzili, że dobrze robią. No i zaczęło się....
Połowa graczy sprzedawała pod wpływem impulsu, a połowa kupowała, bo uważali, że to przecież nie koniec hossy. Przy cenie 200 dolarów za sztukę zawarto bardzo dużo transakcji. Obrót był bardzo duży. Część sali kupowała na dźwigni, za to druga część zawierała umowy na krótką sprzedaż, bo byli absolutnie pewni, że to już koniec wzrostów... sprzedawali również na dźwigni.
Po gorliwej wymianie kuponów handel zaczął się uspokajać, cena ustabilizowała się na chwilę. Prawie wszyscy byli kompletnie zdezorientowani. Przecież miało być inaczej: szybki, niezachwiany wzrost do bardzo wysokiej ceny, a tu nagle wszystko stanęło pod znakiem zapytania? O co tu chodzi?
TAJEMNICZY GRACZ
W miedzy czasie na parkiecie pojawił się nowy gracz. Wysoki, starszy chudy człowiek. Wzbudził nawet pewne zainteresowanie, bo przybył z aż pięcioma asystentami, którzy rozpierzchli się po parkiecie. On sam przycupnął gdzieś w kącie i coś sobie notował. Pojawiły się plotki:
- Podobno to jakoś Lord... ma dużo pieniędzy...
- To ten... Vader z... tego tam...?
- Nie głupku! Taki zwykły Lord... no taki co... jest Lordem, ...no taki co ma dużo pieniędzy.
- No ale co on tu robi, chce zagrać? inwestować? Czy jak? Przecież za chwilę się wszystko skończy, spóźnił się o pół dnia...
- Może gdzieś tam u siebie chce taką giełdę otworzyć i przyszedł zobaczyć jak to działa... nie warto sobie nim głowy zawracać
Gdy asystenci wrócili do niego, on nadal robił notatki i wydawał polecenie. Następnie wręczył notatki swoim asystentom i wyszedł. Oni pozostali i ponownie się rozproszyli po parkiecie. Mieli do wykonania pewne zadanie, którego efektu nikt się nie spodziewał...
"SHORT SQUEEZE"
Tymczasem emocje na parkiecie jakby opadały... Cena ustabilizowała się na poziomie 210 i w zasadzie to nie wiadomo było czy pójdzie wyżej czy może to już koniec. Czasu nie było zbyt wiele, festyn miał się niedługo skończyć. To oznaczało koniec handlowania. Wyglądało tak jakby już nic więcej nie miało się tutaj wydarzyć. Sentyment był słaby. Ale Gruby z cygarem miał jeszcze jeden plan...
Obliczył sobie, że jeśli kupi dużo kuponów na dźwigni to uda mu się podnieść cenę do 240 dolarów za kupon, to przy tej cenie wszystkie pozycje krótkie, które były zajmowane po cenie 200 stracą zabezpieczenia i maklerzy będą musieli je zamykać (czyli odkupować kupony na rynku) po każdej cenie. Miało to być podobne zagranie do poprzedniego gdy spuścił kurs do 1 dolara, ale tym razem to miało być w drugą stronę. Gruby zaczął kupować. Cena rosła, po drodze nie było dużo ofert więc cena podskoczyła do 235 i tam się zatrzymała. Niektórzy ruszyli do sprzedaży, bo chcieli wykorzystać chwilowy wzrost ceny. Grubas się zdenerwował, musiał szybko działać, zanim cena ponownie się obsunie. Podbiegł do Maklera i krzyczał:
- Masz tu 2 tysiące dolarów i kupuj na dźwigni... za wszystko! Po każdej cenie!
Cena: 237, 238, 239... i 240. Gruby aż podskoczył z radości i krzyknął "Ha!". Inni spojrzeli na niego jak na upośledzonego. Kurs ledwo się ruszył o kilka dolarów a ten się cieszy jak głupi. Gruby powiedział dumnie do wszystkich w około:
- No to teraz patrzcie na tablice... gamonie jedne! - i zaciągnął się dumnie cygarem.
Chwilę się nic nie działo, aż tu nagle cena się zmieniła: 260, a chwilę później: 290, ...345! Jedni sądzili, że ktoś właśnie dużo kupuje więc i oni rzucili się do zakupów, ale znowu byli i tacy co myśleli, że to dobra cena by właśnie sprzedawać kupony, ale oni byli w mniejszości póki co, więc cena nadal rosła. 540 za kupon!
Początkowy gwałtowny wzrost został wywołany poprzez awaryjne "odkupowanie" Maklerów, którzy mieli mnóstwo umów "krótkiej sprzedaży" ze swoimi klientami zawartych przy cenie 200 dolarów. Przy cenie 240 skończyły się depozyty zabezpieczające klientów. Maklerzy chcąc uniknąć dalszych start zaczęli zamykać te umowy z automatu, odkupując kupony po każdej cenie. Ich klienci ponosili potężne straty. Ale to spowodowało znaczny, gwałtowny wzrost ceny. Pojawiła się euforia i inni gracze rzucili się do zakupów.
WIELKA SPRZEDAŻ
Cena zbliżała się do 1000 dolarów za sztukę bardzo szybko. Tak wysokich poziomów cen nikt wcześniej nie widział. To się do tej pory nie zdarzyło. Dla wszystkich tam obecnych była to znowu jak podróż w nieznane.
Tymczasem Grubas wyciągnął z kieszeni swoje kwity z kieszeni i wraz ze swoim asystentem zmierzał w stronę Maklerów. Postanowił zamknąć wszystkie umowy, które posiadał na zakup z dźwignią. Ponadto postanowił zaryzykować zarobione pieniądze i dodatkowo zagrać na spadki. Ale on już nie był anonimowy na parkiecie. Przecież dwa razy "przewidział" co się stanie i nieźle zarobił. A teraz właśnie zaczął sprzedawać.
Za Grubasem ruszyli inni. Sprzedawali. Stopniowo inni gracze się orientowali, że teraz to trzeba sprzedawać i to szybko. Robiło się coraz bardziej nerwowo. Ktoś krzyknął: "Grubas sprzedaje!". To było jak jakiś wyzwalacz dla innych. Wszyscy co tam stali w pobliżu, nagle rzucili się do sprzedaży. A za nimi reszta. Nikt już nikomu nie musiał tłumaczyć o co chodzi. Po trzech hossach wszyscy już wiedzieli co jest grane: "To czas wyprzedaży. Trzeba zdążyć przed wszystkimi". Wyjątkiem byli nowicjusze co niedawno pojawili się na parkiecie. No ci to niewiele z tego rozumieli i nie za bardzo mieli szansę już cokolwiek zrozumieć. Czuli się tam jak w innym świecie, którego zasad kompletnie nie rozumieli, a mimo to próbowali swoich sił.
Grubas stał się swoistym wodzirejem tłumu. Dwa razy miał rację i sporo zarobił. Ludzie to zauważyli. A on sam, czuł, że rządzi rynkiem. Kiedyś, wśród graczy była moda na "sprzedawców marzeń". Tam szukali tych co im powiedzą czy kupować czy sprzedawać. A teraz znaleźli sobie nowego guru - Grubasa z cygarem, który "zawsze wygrywa".
Wysprzedaż wydarzyła się bardzo szybko. Cena spadała. Niemal wszyscy wiedzieli gdzie jest target (cel tych spadków) - 1 dolar za kupon. To już się przecież wydarzyło. Działali jak zaprogramowani. Nie mogło być inaczej: "to jest pewniak!" - mówili. Sprzedawali i pożyczali kupony od maklerów by sprzedawać dopóki cena nie osiągnie 1 dolara. Ale cena... zatrzymała się na 10 dolarach. Okazało się, że ktoś tam wystawił duże zlecenie zakupu paru tysięcy kuponów.
Grubas grzmiał:
- Co jest... kurcze pieczone! Co to ma być?!
On również dał się ponieść emocjom. Już nie kalkulował, nie obliczał i nie sprawdzał poziomów u Maklerów jak wcześniej. Był tak pewny swego i swoich poczynań, że go to zaślepiło. On już też myślał schematami: "cena musi osiągnąć 1 dolar, bo wtedy dopiero wyprzedadzą się wszyscy panikarze co wcześniej kupowali po wyżej cenie. I dopiero wtedy będzie czas na ponowne zakupy". Rzucił się do Maklerów odpychając nawet swojego asystenta, krzycząc: "Sprzedaje za wszystko! za wszystko! Na dźwignie chce! Słyszysz?!". Grubas wysprzedawał się za wszystko co miał. Oferty zakupu kuponów po 10 dolarów za sztukę znikały. Zostało już niewiele. Gruby był coraz bardziej pewny swego. Spoglądał zadowolony na tablicę i pociągnął cygaro. Uspokoił się myśląc, że teraz to już będzie "z górki".
Sądził, że cena za chwilę spadnie do 1 dolara, ale tablicowy zapisał nową ofertę na tablicy... "kupie 2000 kuponów po 10 dolarów". Grubas aż znieruchomiał, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Od teraz to już była jego prywatna wojna: "Kto to do cholery kupuje? To ja tu jestem największym graczem! Kto śmie mi tu podskakiwać!" - krzyczał na wszystkich dookoła. Zrobił się cały czerwony, aż kipiał z wściekłości. Błąkał się po parkiecie z rękami wyciągniętymi przed siebie jakby chciał kogoś złapać: "Dorwę tego drania co kupuje... Ja cię dorwę! Kto to kupuje? kto?!". Chwycił za fraki jednego przypadkowego gracza, który miał pecha że koło niego akurat przechodził. Chwycił go i podniósł do góry, krzycząc prosto w twarz:
- Ty?! Jąkała! To ty kupujesz, co? Przyznaj sie!
- Ja... ja... nie... nie...
- Nie ty?! To spiepszaj!
I odepchnął go tak, że ten się wywrócił. Jąkała wstał, otrzepał się i powiedział:
- Ja... ja... nie... nie... nie życzę sobie takiego traktowania!
Grubas tracił panowanie nad sobą. Nabrał dużo powietrza i ryknął na cały parkiet:
- Noooo do jasnej cholery!... WSZYSCY SPRZEDAWAĆ! WSZYSCY!!!
I rzeczywiście to poskutkowało, ostatni gracze, ci co jeszcze mieli za co sprzedawać pobiegli do maklera, wyprzedawali, głównie na dźwigni.
TEGO JESZCZE NIE BYŁO
W końcu się to stało. Gdy tablicowy zapisał na tablicy "Cena kuponu 1 dolar", w całej sali wybuchła olbrzymia euforia. Wszyscy zaczęli wiwatować, skakać, krzyczeć i tańczyć. Hałas był tak duży, że było go słychać w całej okolicy. Aż sam Gospodarz się przestraszył i przybiegł zobaczyć co się stało. Był przekonany że to jakiś pożar czy coś. Wbiegł zdenerwowany do sali od strony sceny gdzie były tablice. Spojrzał na cały tłum. Wszyscy byli w euforii, tańczyli, cieszyli się a nawet śpiewali. Spojrzał na tablice: "Cena 1 dolar za kupon". Nic z tego nie rozumiał. On nie znał tych wszystkich nowych wynalazków finansowych co powstały u Maklerów podczas gry. Zwykle było tak, że wszyscy się cieszyli jak ceny rosły a nie jak spadały. "Powariowali... wszyscy powariowali" - gadał do siebie. Był tak zdezorientowany, że nie wiedział kogo ani o co pytać... Spojrzał tylko na tablicowego co tam kredą rysował cyferki, a ten rozłożył ręce w geście rezygnacji i zdziwienia. On również nic z tego nie rozumiał...
Tymczasem, niegdyś nielubiany Grubas zbierał od wszystkich gratulacje. Gracze patrzyli na niego jak na wyrocznie. Poklepywali go i dziękowali. Wszyscy sądzili, że dzięki niemu zarobili mnóstwo pieniędzy, a przecież to wciąż były tylko papierowe zyski. Przecież oni wszyscy nie pozamykali póki co swoich umów u maklerów. Nie odebrali jeszcze zarobionych pieniędzy.
Wszyscy sprzedawali, wszyscy grali na spadki, zapożyczali się by wyprzedawać się jeszcze bardziej. Nikt... kompletnie nikt z nich nie zdobył się na refleksję ani nie zadał sobie pytania: przeciwko komu oni grają? No bo skoro cała sala grała wyłącznie na spadki, to kto to wszystko kupował? No przecież tam musiała być druga strona zawieranych transakcji co odbierała całą podaż przy 10 dolarach. Tych kuponów było bardzo, ale to bardzo dużo. Ktoś to skupił. Nie było tak jak wcześniej, gdy spadki lub wzrosty były wywoływane automatycznie poprzez zamykanie umów przez maklerów. Ponadto, wtedy przecież nie było takiej zgodności wśród graczy, część sprzedawała a część coś tam jednak kupowała. Tym razem było zupełnie inaczej, a sami gracze... za chwilę mieli się o tym wszystkim przekonać.
Gracze zrobili nawet szpaler aby Grubas mógł przejść do Maklerów jako pierwszy. Nie wiadomo po co i dlaczego, ale tak zadziała psychologia tłumu. Uznali, że trzeba oddać honor i pokłony swojemu nowemu guru - Grubasowi. On im pokazał jak zarabiać, no to teraz należy mu pozwolić jako pierwszemu zrealizować zyski. A ten dumnie, pociągając cygaro podszedł do Maklerów. Rzucił na stół swoje kwity. Wszystkie umowy na krótką sprzedaż. Zamierzał je wszystkie zamknąć. Było ich bardzo dużo.
- Makler! zamykaj mi to... ino prędko... wszystkie! - odwrócił się do tłumu i z nieskrywanym zadowoleniem zagrzmiał - ...po każdej cenie! A co mi tam! Hahaha!
Cała sala wybuchła śmiechem z zadowolenia. Pozostali gracze właśnie mieli ruszyć do maklerów zrealizować swoje inwestycje i odebrać wygraną, gdy sielankę przerwał Makler. Już przy pierwszym kwicie od Grubasa, który Makler wziął do ręki pojawił się niespodziewany problem:
- Przepraszam Pana, tu będzie dopłata. Bo o tutaj... sprzedał Pan 10 kuponów po 10 dolarów... dał depozyt 20 dolarów, a odkupienie tych kuponów teraz będzie kosztowało... ykm... 10000 dolarów, więc dopłata wynosi...
Zdezorientowany Grubas ryknął na Maklera:
- Co ty mnie tu gadasz chłopcze! Czy tobie się te wszystkie cyferki nie pomyliły!? Cena jest 1 dolar i jestem pewien, że jest tam jeszcze wiele ofert sprzedaży po tej cenie! Ja chcę taką cenę... chamie jeden! Natychmiast! Bo inaczej...
Jego wrzaski przerwał narastający harmider. Na sali znowu stawało się coraz głośniej, gdyż Tablicowy zaczął coś pisać na tablicy: "Cena: 10...". Gracze nerwowo dyskutowali między sobą "Jak to 10!? miało być 1 do cholery!", "Co jest!?". Gdy tablicowy dopisał jeszcze jedno "0" zaczęły się krzyki i przepychanki. Zrobiło się bardzo nerwowo, ale ktoś krzyknął "CISZA!!! Patrzcie na tablice!". Wszyscy umilkli na sekundy, nikt nie wydawał żadnego dźwięku. Nikt nawet nie oddychał przez te 3 sekundy. Było słychać pierdnięcie muchy z drugiego końca parkietu. Wszyscy jak sparaliżowani, oprócz... Tablicowego, który drżącymi rękoma dopisał jeszcze jedno "0". Tak, 1000 dolarów za jeden kupon. Taka była aktualna cena. To był niepojęty szok i niemal jak jakiś wyrok dla wszystkich. Na sali wybuchła prawdziwa panika i rozpacz. Wszyscy rzucili się w stronę Maklerów, aż nawet Grubasa odepchnęli na bok, co nie było łatwe biorąc pod uwagę jego posturę. Grubas był wściekły, wskoczył na podest i podbiegł do tablicowego. Chwycił go za fraki, podniósł i... zaczął nim szorować po tablicy. Wymachiwał nim jak szmacianą lalką. Chciał zmazać cenę, którą przed chwilą napisał kredą Tablicowy. Chłopak był na tyle zdezorientowany tym co się dzieje, że nie zdążył uciec przed Grubasem. Krzyczał tylko: "Ratunku! Ten facet... szoruje mną po tablicy! Aaaaaa! Na pomoooc!"
Pozostali gracze przekrzykiwali się nawzajem i napierali na stragany do tego stopnia, że je przewrócili i zdemolowali. Widząc to wszystko Gospodarz zaczął krzyczeć by się opanowali, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wbiegł na parkiet, podbiegł do straganów, czy raczej tego co z nich zostało i krzyczał "KONIEC!!!... KONIEC!!!". Dopiero po tej komendzie gracze zaczęli się opanowywać, ale nadal byli jakby w amoku. Jedni to nawet płakać zaczęli i lamentować...
Ale co się tak w zasadzie stało? Dlaczego cena zmieniła się nagle z 1 dolara na 1000? Otóż, powód był bardzo prosty: nie było kompletnie żadnych ofert, ani zakupu ani sprzedaży... poza jedną ofertą: "Sprzedam 10000 kuponów po 1000 dolarów". Mimo, że wcześniej cena wynosiła 1 dolar to wystarczyło złożyć dosłownie jedną ofertę zakupu, tylko jednego kuponu po każdej cenie by cena natychmiast zmieniła się na 1000 dolarów. Tak to przecież działało od samego początku. Jak to się mogło stać, że gracze tego nie zauważyli? Trudno powiedzieć, ale wydaje się, że od pewnego czasu gracze kompletnie ignorowali fakty, a patrzyli tylko na Grubasa i zawierali takie transakcje jak on. Natomiast on był na tyle pewny siebie i arogancki, że zbyt często nie spoglądał na tablicę, a jeśli już to patrzył tylko na cenę, a nie na pozostałe informacje. Jego ignorancja i pycha zgubiła nie tylko jego ale i pozostałych graczy.
ROZLICZENIE
Powoli zaczęło się uspakajać. Maklerzy, choć poturbowani starali się wrócić do swoich obowiązków. Gospodarz zdecydował o zamknięciu handlu. Pozostało już tylko rozliczyć zyski z ostatniego kuponu - biesiadnego. I tu pojawił się niespodziewany problem. Do Gospodarza podeszło kilku panów. Byli to asystenci tego wysokiego, starszego człowieka zwanego przez innych Lordem. Zgłosili mu pewien problem, który polegał na tym, że oni mają "kwity" potwierdzające zakup 10000 kuponów po cenie 10 dolarów, a Maklerzy, u których przechowywali te kupony, nie chcą... im ich oddać. W pierwszej chwili Gospodarz pomyślał, że to jakiś żart, no bo przecież kuponów było tylko tysiąc. Poźniej sądził, że ktoś oszukiwał, że podrobił kupony, ale nic z tych rzeczy...
Mechanizm "wydrukowania" nowych kuponów był bardzo prosty. Gdy ktoś kupił 10 kuponów po 10 dolarów i zostawił je u Maklera na przechowanie lub jako zastaw (bo na przykład kupował na dźwigni) to Makler mógł dysponować tymi kuponami. Czyli że pożyczał te kupony tym, którzy chcieli sprzedać. Gdy tamci sprzedali, to ktoś inny, kto właśnie kupił te kupony na powrót zostawiał je u Maklera. Ten mógł nimi znowu zadysponować. W ten sposób jeden kupon mógł zostać sprzedany wielokrotnie. A z drugiej strony, ktoś mógł kupić wielokrotnie ten sam kupon.
I tak właśnie zrobił gracz nazwany Lordem. Skupował kupony po 10 dolarów i zostawiał na przechowanie u maklera. Nie kupował z użyciem dźwigni, więc nie obawiał się chwilowego spadku ceny. Gdy pozostali rzucili się do sprzedawania. Pożyczali te 'lordowskie' kupony od Maklera i od razu je sprzedawali po 10 dolarów, a skupował je... znowu Lord. I tak kilka razy. I to cała tajemnica tego co się wydarzyło. Gracze sądzili, że grają między sobą, a tak naprawdę grali przeciwko jednemu potężnemu Lordowi, który miał strategię i wiedział co robi. Gdy wszyscy sprzedawali po 10 dolarów on to wszystko skupował.
Gdyby miało dojść do prawidłowego rozliczenia to teraz Maklerzy musieliby oddać Lordowi 10000 kuponów. Nie mieli ich, bo pożyczyli je przecież swoim klientom. Więc ci klienci musieliby je teraz zwrócić. Ci również ich nie mieli. Jedynym sposobem pozyskania kuponu jest jego zakup po aktualnej cenie... 1000 dolarów za sztukę, od ...samego Lorda.
Ale to nie było możliwe, nikt nie miał tylu pieniędzy aby wykupić kupony po takiej cenie. W ogóle, jakby zebrać wszystkie pieniądze od wszystkich graczy to stanowiły one tylko ułamek kwoty roszczeniowej. Gospodarz przerwał i zakończył grę. Handel na polowej giełdzie został zamknięty. Nadszedł czas na rozliczenie zysków z kuponów. Okazało się, że biesiada wypracowała bardzo dobre zyski - to była ta zła wiadomość dla graczy. W przeliczeniu wychodziło to 50 dolarów za sztukę. Wszystkie kupony, te co istniały fizycznie zostały zamienione na zyski z biesiady. Ale przecież pozostało jeszcze wiele tych "wirtualnych", za które ktoś komuś był winien ustalone 50 dolarów. Zatem, Gospodarz uznał, że ten kto jest winien Maklerowi kupony to musi teraz oddać ich równowartość, czyli 50 dolarów za każdy. A ten kto przechowywał u Maklera kupony to dostanie za nie 50 dolarów od sztuki. W ten sposób wszystko się będzie zgadzać.
Jak nietrudno się domyślić asystenci Lorda byli z tego rozwiązania bardzo niezadowoleni, bo liczyli że ktoś odkupi od nich kupony po 1000 dolarów. ale musieli ustąpić. Zasady były jasne: po zakończeniu handlu nie wolno już kupować i sprzedawać kuponów. Wszyscy gracze mieli tak naprawdę olbrzymie szczęście w nieszczęściu, że gra zakończyła się właśnie w tym momencie. Gdyby doszło do rozliczenia kuponów po 1000 dolarów to wszyscy gracze nie tylko by zbankrutowali, ale mieliby olbrzymie długi.
WIELCY WYGRANI I... WIELCY PRZEGRANI
Niemal wszyscy musieli oddać wszystkie pieniądze co mieli, a niektórym to nawet brakowało. Musieli na szybko dodatkowo pożyczać. Grubas, ten sam co jeszcze godzine wcześniej był bardzo majętny, bo zarobił bardzo dużo, teraz... skończył bez grosza przy duszy. Mimo, że grał przecież na spadki jako pierwszy i to od bardzo wysokiej ceny, to najwięcej pozycji krótkiej sprzedaży zawarł po cenie 10 dolarów za sztukę, ale żadnej z nich nie udało mu się zamknąć po niskiej cenie. Musiał oddać wszystkie pieniądze. Szlochał gdzieś w kącie i lamentował... wołał swojego asystenta "Kapciowy... gdzie jesteś... kapciowy...". Ale "kapciowego" już nie było. Tak to już bywa na rynku, że zawsze jest ktoś cwańszy, mądrzejszy lub ktoś kto ma większy kapitał. Grubas czuł się najsprytniejszym i największym graczem, i to go zgubiło. Handel uczy pokory i ostrożności. Wśród graczy co pozostali, i do końca handlowali nie było zwycięzców. Byli sami przegrani. Stracili bardzo dużo pieniędzy. Wszyscy.
Wielkim wygranym był oczywiście Lord. Wydawało się, że przyszedł na sam koniec i cała zabawa go ominęła. Ale on i tak zgarnął całą pulę. Wszystkie pieniądze graczy. Zainwestował 100 tysięcy dolarów, a zyskał pół miliona. Wyjechał z festynu z fortuną.
Oczywistym wygranym był też Gospodarz. Zarobił jeszcze przed festynem, gdy zrobił emisję kuponów, a później w czasie handlu, bo brał małą prowizję za każdą transakcję. Oczywiście poniósł spore koszty, bo to on zorganizował cały festyn, ale to wciąż było wiele mniej aniżeli to co zarobił.
Na prowizji zarobili również Maklerzy. I to bardzo dużo, głównie dzięki ich "wynalazkom" - grze na dźwigni oraz krótkiej sprzedaży. Te instrumenty finansowe nie powstały by urozmaicać grę ku uciesze graczy. One były po to by wielokrotnie zwiększyć obrót na giełdzie, a wielokrotnie większy obrót oznaczał... wielokrotne zyski z prowizji dla Maklerów.
Nie należy zapominać o "sprzedawcach marzeń". Szybko "skończyli się" i zbankrutowali na pierwszej hossie, ale byli na tyle cwani i zdeterminowani, że wymyślili sposób na zarabianie. Doskonale wiedzieli co gracze w euforii i strachu potrzebują bo sami to przeżyli. Wiedzieli co sprzedawać "emocjonalnym frajerom" w chwili zwątpienia oraz tym co chcieli się "czegoś nauczyć". Złoty interes.
Byli jeszcze jedyni zwycięscy. Gracze co handlowali na początku. Tylko oni zarobili na handlu jako "zwykli gracze", którzy poza własnym myśleniem nie mieli żadnej innej przewagi na rynku. Nie umieli spekulować, łapać "górek" i "dołków". Jedyne co potrafili to ocenić czy kupon jest tani czy drogi według analizy fundamentalnej. Gdy był tani to kupili. Mieli własną strategię, z góry określony poziom cenowy przy którym będą sprzedawali. I tak też zrobili. Zarobili kilkaset procent i poszli do domu. Trudno powiedzieć dlaczego. Może sądzili, że już nic ciekawego się nie wydarzy, a może uznali, że swoje już zarobili i nie chcieli więcej ryzykować... Nie wiadomo, ale to co pewne to, że była to ich najlepsza decyzja jaką podjęli - odeszli "od stołu" we właściwym momencie zanim zaczęło się całe "pokerowe" szaleństwo. Przez całe popołudnie i wieczór inni gracze się z nich śmiali, że "ci frajerzy" za szybko sprzedali i za szybko skończyli zabawę, że zamiast zarobić kilkaset procent mogli zarobić tysiąc procent bez wysiłku. Ale to oni jako jedyni, którzy nie mieli żadnej innej przewagi na parkiecie prócz swojego rozumu zarobili.
The End.
Podobało się? Łapka w górę.