OD AUTORA:
Jest to druga część opowiadania, którą kiedyś opublikowałem na forum bankier (link: https://www.bankier.pl/forum/temat_gielda-papierow-wartosciowych-historia-prawdziwa,33096647.html). Odbiór był pozytywny, dlatego postanowiłem napisać kolejną część. Opowieść to kontynuacja tamtych wydarzeń, ale w znacznie rozbudowanej formie. Chciałem aby miało to formę edukacyjną dla dzieci/młodzieży (być może w przyszłości powstanie cały cykl składający się na jakąś publikację) dlatego położyłem nacisk na to aby pokazać jak najwięcej mechanizmów giełdowych, spekulacyjnych i psychologicznych w przystępnej formie. Format opowieści również jest trochę inny, więcej prozy i treści. Niektóre akapity tej historii, wydarzenia, lub nawet postacie są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Jeśli, po przeczytaniu się podobało to byłbym wdzięczny za "łapki w górę" oraz zachęcanie do przeczytania innych. Budujmy świadomość finansową młodych ludzi. Komentarze mile widziane. Dzięki.
PS: No i zachęcam do przeczytania pierwszej części (króciutka).
Wydarzenia dzieją się kilka miesięcy od poprzedniej gry. (Aby dowiedzieć się co się wtedy wydarzyło zajrzyj tutaj...https://www.bankier.pl/forum/temat_gielda-papierow-wartosciowych-historia-prawdziwa,33096647.html) Gra była nietypowa i zdobyła niemały rozgłos w miasteczku. Krótko po tych wydarzeniach, Gospodarz obawiał się czy aby nie straci stałych klientów. W końcu gra była dużo bardziej "ostra" aniżeli zwykły poker który się tam dotychczas odbywał. Było wielu przegranych, którzy zapewne źle to wspominają. Z czasem okazało się, że jest wręcz odwrotnie. To znaczy, rzeczywiście niektórzy, stali klienci przestali przychodzić, natomiast było bardzo wielu nowych klientów, którzy chętnie odwiedzali bar i chcieliby zagrać nie tylko w pokera, ale i w nową pasjonującą rozgrywkę, jeśli taką Gospodarz znowu zorganizuje. Bar stawał się coraz bardziej popularny w okolicy. Od tamtej pory miał coraz więcej klientów. Gospodarz musiał nawet rozbudować swój bar.
BŁĄD POZNAWCZY
Jak to się stało, że gra o sumie zerowej zdobyła taką sławę w okolicy? Gra o sumie zerowej to taka gra, w której wygrani zarabiają wyłącznie kosztem przegranych. W czasie takiej gry nie tworzą się żadne nowe pieniądze, ani żadne nowe dobra. Gra polega wyłącznie na wymianie pieniędzy na zasadach gry oraz odpowiednich (dobrych lub złych) decyzji graczy. W zasadzie to była to nawet gra o sumie ujemnej, bo przecież Gospodarz, który nie uczestniczył w grze zarobił sporo (gracze mu zapłacili).
W czasie tej gry przecież było nawet więcej przegranych niż wygranych, więc jak to się stało, że taki rodzaj gry zamiast nie zdobywać żadnej popularności wzbudzał coraz większe zainteresowanie wśród okolicznych mieszkańców? Powód jest bardzo prosty choć niezwykle często ignorowany. Gracze co stracili pieniądze niechętnie o tym rozmawiali lub w ogóle się nie przyznawali do swojej porażki. Natomiast ci co zarobili chodzili dumnie po okolicy i chętnie pokazywali wygrane pieniądze, no i opowiadali o tym jaka to wspaniała gra. W ten sposób o grze można było się dowiedzieć wyłącznie od osób co wygrały pieniądze, czyli... wyłącznie pozytywnych rzeczy. Taka natura ludzka, że o porażkach chcielibyśmy zapomnieć, a o swoich sukcesach chętnie rozmawiamy. Dlatego też efekt był taki, że wszyscy co słyszeli o tej grze nabierali wrażenia, że w tej grze się "tylko wygrywa".
POMYSŁ
Gospodarz zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem gra będzie inna. Wiedział, że gracze, którzy pojawią się na rozgrywce będą grali inaczej niż za pierwszym razem. Przystąpią do gry z jakimiś oczekiwaniami a wielu z nich nawet z własną strategią na grę. Zabawa w "rozdawanie drinków" już nie zadziała, tym razem gracze nie będą już tacy naiwni, będą żądali konkretów i jasnych zasad przed rozpoczęciem gry. Będą chcieli wiedzieć jaką dokładnie wartość taki jeden "kupon" przedstawia, co za niego dostaną i kiedy. To wszystko sprawiało, że drugi raz taka sama gra już nie była możliwa. To wszystko sprowadzało się do przemyśleń, że kolejna gra musi być zupełnie inna od poprzedniej.
Długi czas zastanawiał się na tym jak to zrobić. Postanowił wypisać sobie warunki jakie ta gra powinna spełniać. Przede wszystkim sam Gospodarz nie będzie tym razem w ogóle uczestniczył w grze. Zdawał sobie sprawę, że jakąś inwestycję ze swojej strony będzie musiał poczynić, ale chciał aby po jego stronie ryzyko było minimalne a potencjale zyski wysokie. No dobrze, ale na czym by miała polegać nowa gra? To był główny problem. Gra musi być interesująca dla graczy i rozbudzać ich wyobraźnię co do ogromnych potencjalnych zysków. Musi też zawierać "nutkę niewiadomej", tak by wartość kuponów w czasie była trudna do określenia. Poprzednim razem gracze handlowali kuponami za obietnice że być może dostaną za to jakieś drinki. Tym razem to nie przejdzie. Nie będą aż tak naiwni. Z jednej strony "kupony" muszą przedstawiać jakąś obiecaną wartość, taką, którą gracze dostrzegą, ale z drugiej jednak strony ta "wartość" kuponu nie może być łatwa do określania w czasie gry, bo tylko to umożliwi graczom spekulację, a więc całą zabawę.
FESTYN!
Z pozoru pomysł wyglądał na bardzo prosty: zorganizować duży festyn w mieście, wydrukować kupony a każdy z nich będzie reprezentował jakąś cząstkę z zysków jaką przyniesie festyn. Tylko czy na tym da się spekulować? Czy gracze będą tym zainteresowani?
Gospodarz zastanawiał się nad tym długi czas, aż w końcu opracował plan. Na początku trzeba zająć się organizacją imprezy. Plan zakładał trzy główne atrakcje: wesołe miasteczko, cyrk oraz część biesiadną. No i oczywiście było też przeznaczone specjalne miejsce na właściwą grę dla "dużych chłopców" podczas festynu. Festyn miał się odbyć na olbrzymiej łące za barem. Gospodarz wynajął odpowiednie sprzęty, maszyny, budki, stragany, dosłownie wszystko co było potrzebne do zorganizowania udanego festynu. Zatrudnił też wielu pracowników, artystów, cyrkowców, śpiewaków, dodatkowych barmanów i wiele, wiele innych osób. Kupił też odpowiednią reklamę, tak by wszyscy w mieście się dowiedzieli, że to będzie wspaniały festyn. Wstęp na imprezę był wolny, ale za skorzystanie z atrakcji trzeba było płacić, za cyrk, za rozrywkę w wesołym miasteczku no i trunki, jedzenie oraz inne przyjemności w części biesiadnej również były płatne. Przygotowanie festynu było bardzo kosztowne, a Gospodarz nie chciał brać wyłącznie na siebie ryzyka tej inwestycji. Postanowił więc, że to mieszkańcy, czy raczej... przyszli gracze, zapłacą za organizację.
PRE-SALE. BUDOWANIE OCZEKIWAŃ.
Zapisy na zakup kuponów. Cała zabawa zaczęła się na długo przed dniem w którym miał się odbyć festyn. Gospodarz wydrukował kupony "na zyski cyrku". Było ich 1000, a cenę jednego ustalił na 10 dolarów. Zamierzał je sprzedawać u siebie w barze na długo przed festynem. Inwestorzy nie bardzo rozumieli co one tak w zasadzie oznaczają, więc gospodarz poświecił dużo czasu na wytłumaczenie czym one są. Jeden kupon stanowił prawo do jednej tysięcznej zysku, który to cyrk zarobi ze sprzedaży biletów na występy. A występy w cyrku będą się odbywały co godzinę podczas festynu. Początkowo nie było dużego zainteresowania, no bo przecież nikt nie jest wstanie przewidzieć ile taki cyrk może zarobić. To zależny od jego popularności podczas festynu. A to z kolei zależy od bardzo wielu czynników. Ale Gospodarz wiedział jak wzbudzić zainteresowanie przyszłych graczy.
Na początku podał do publicznej informacji agendę jednego występu. Byli tam klauni, żonglerzy, akrobaci i wiele innych atrakcji. Wyglądało to bardzo dobrze. Później Gospodarz podał informację, że wystąpi znany akrobata z zagranicy i... jednocześnie podniósł cenę kuponu do 12 dolarów. W ten sposób wywołał sztuczne zainteresowanie i popyt na kupony. Co ważne, Gospodarz nie dawał do ręki kuponów teraz, gdyż te były na okaziciela. Tak w zasadzie to gracze mogli by nimi już zacząć handlować jeszcze przed festynem, a tego Gospodarz nie chciał. Obiecał graczom, że otrzymają swoje kupony w chwili rozpoczęcia festynu. Udało mu się sprzedać prawie wszystkie. W ten sposób zdobył kapitał na organizację cyrku podczas festynu i nawet coś ponadto, więc i sam trochę na tym zarobił.
Następnie, po kilku dniach postanowił sprzedać kupony na zyski z wesołego miasteczko. I tak samo 1000 kuponów po 10 dolarów. Wśród przyszłych graczy wywołało to małe zdziwienie, gdyż sądzili, że tylko cyrk będzie tym przedsięwzięciem na którym można będzie coś zarobić. Niektórzy z nich przeznaczyli na to solidną część swoich oszczędności, gdyż nie wiedzieli, że coś jeszcze będzie do kupienia. Tutaj również bardzo dokładnie rozpisał atrakcje, które będą znajdować się w wesołym miasteczku. Były atrakcje dla małych dzieci, dla starszej młodzieży jak i dorosłych. Atrakcyjni było wiele i na każdą wstęp był płatny z osobna. Główną atrakcją była wielka huśtawka. I tak jak poprzednio w pewnym momencie podniósł cenę tłumacząc to sporym zainteresowaniem. Było to pewną manipulacją, bo popularność tych kuponów wcale nie była wysoka, ale paradoksalnie po podwyżce ceny za kupon chętnych do kupna było więcej.
Trzecim rodzajem emisji był kupon na zyski z części biesiadnej. Oferta była bardzo obiecująca, miało być wiele straganów z różnym jedzeniem, słodyczami, napojami, przestrzeń na której można biesiadować, część przeznaczona na tańce, jakieś dodatkowe rozrywki, itd. I tak jak poprzednio, Gospodarz podał informację, że wystąpi jakiś zespół co będzie grał i śpiewał dla biesiadników wieczorem. To miało sprawić, że popularność tego miejsca będzie duża, więc i zyski ze sprzedaży produktów z punktów gastronomicznych i trunków potencjalnie mogą być bardzo wysokie. Tak można było domniemywać po tym jak to Gospodarz ładnie przedstawiał. I tym razem udało się Gospodarzowi sprzedać prawie wszystkie kupony, choć zauważył już znaczny spadek zainteresowania ostatnią serią kuponów. Wyglądało tak, jakby popyt na kupony się wysycił.
To rzeczywiście mógł być bardzo dobry interes dla potencjalnych inwestorów. Gdy ludzie rzeczywiście będzie dużo na festynie to i zyski z atrakcji mogą być wysokie. Jednakże, taka inwestycja była obarczona dość sporym ryzykiem. Po pierwsze to co "podoba się" inwestorom niekoniecznie może podobać się samym klientom festynu, czyli okolicznym mieszkańcom. Po drugie, mimo, że była wiosna i bardzo słonecznie o tej porze roku to jednak pogoda o tym czasie bywała nieprzewidywalna. A chyba nikt nie będzie chciał się bawić na festynie jeśli nastanie ulewa, prawda? Gospodarz zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę i właśnie dlatego wolał nie brać tego ryzyka na siebie i wysprzedać prawa do zysków innym graczom.
OTWARCIE.
Nadchodził dzień wielkiego festynu. Przygotowania były czynione od samego rana: powstał wielki namiot cyrkowy, wesołe miasteczko się rozstawiło i część biesiadno-rozrywkowa została zbudowana. Powstała również czwarta część, trochę z boku, choć nie mniejszych rozmiarów. Był to zainspirowany parkiet do przeprowadzenia wielkiej gry. Podłoga zbudowana z desek by podłoże było stabilne. Przestrzeń o kształcie prostokąta została zagospodarowana w ten sposób, że na przeciwko wejścia była scena pod którą stała budka przeznaczona do handlu kuponami. To tam mieli zjawiać się kliencie co chcieli kupić, bądź sprzedać kupony. Tam składało się oferty. A za nią scena, na której pojawiły się wielkie tablice na których znajdą się pisane kredą oferty kupna i sprzedaży oraz ostatnia cena transakcji. Po lewej i po prawej stronie stały dodatkowe stragany, póki co puste. One były przeznaczone na dodatkowe usługi. Jeśli jakiś mieszkaniec miał pomysł na jakąś usługę to mógł wynająć taki stragan i tam świadczyć swoje usługi. Gospodarz sądził, że znajdzie się tam może jakaś gastronomia, ale miało być zupełnie inaczej...
Festyn rozpoczął się o godzinie 10. Początkowo ludzi było bardzo mało. Prawdopodobnie wszyscy byli jeszcze zajęci swoimi domowymi obowiązkami, stąd frekwencja na początku była bardzo niska, poza... graczami. Ci przybyli tłumnie od samego rana, ale rozpierzchli się po całym terenie. Chcieli zobaczyć co jest w "ofercie" festynu. Byli ciekawi czy atrakcje, które przygotował Gospodarz są warte pieniędzy które zainwestowali. Tym nie byli rozczarowani, bo rzeczywiście Gospodarz świetnie i okazale wszystko przygotował. Zapowiadał się długi dzień i huczny wieczór. Gracze przychodzili i spacerowali by wszystko obejrzeć, a później szli na parkiet. I tu czekało ich rozczarowanie. Po pierwsze, prawie nikogo tam nie było. Niemal wszyscy co tam przychodzili to tylko zaglądali i szli na spacer. Było parę osób, ale nie więcej niż kilkunastu graczy. Po drugie okazało się że gra również jest... płatna. Nie tak samo jak pozostałe atrakcje, ale na zasadzie małej prowizji. Jeśli chciało się kupić lub sprzedać jakiś kupon to po zawarciu transakcji trzeba było zapłacić małą opłate. Nie była to duża kwota, ale to wywołało zbulwersowanie wśród graczy. Gospodarz tłumaczył, że zorganizowanie tego parkietu było sporym kosztem i on chciałby aby ten koszt mu się także zwrócił, a poza tym prowizja jest naprawdę mała. Niby gracze to rozumieli, ale jakoś nie bardzo byli skłonni handlować. Było zupełnie inaczej aniżeli to sobie gracze wyobrażali. Zapowiadało się na jedną wielką klape...
DEBIUT.
Przyszedł nawet jeden taki gracz bardzo okazałej postury, z cygarem w ręku i własnym asystentem. Podszedł do budki kupna/sprzedaży. Popatrzył na tablice, podrapał się po brodzie i ryknął:
- Sprzedam kupony cyrkowe po 1000 dolarów za sztukę...Budkowy zapisać mi to zaraz na tablicy!
Wszyscy na parkiecie zamilkli. Popatrzyli na siebie na wzajem, a później na tego gracza. Nastała kompletna cisza, było słychać pisk kredy "Tablicowego" co wpisywał ofertę sprzedaży. Po tym charakterystycznym pisku kredy dało się nawet wyczuć ogromne zdezorientowanie Tablicowego... Gruby gracz nie rezygnował:
- No co jest ludzie! Grać! Kto kupuje?! No dalej!
Po chwili dodał arogancko:
- Przecież tu miała być ostra gra! ...aaaaa do dupy z taką grą! Zmieniam zdanie. Sprzedam "po każdej cenie"!
I rzucił kuponami w Budkowego. Budkowy nie wiedział co zrobić, nie było żadnych ofert kupna, a tutaj pojawiła się oferta sprzedaży kilkunastu kuponów po każdej cenie. Gospodarz z przerażeniem szybko zareagował, że w takim razie należy wystawić oferty sprzedaży po 1 dolar, bo niżej być nie może. Budkowy przyjął kupony na sprzedaż i wydał kwit, a Tablicowemu przekazał ofertę do napisania na tablicy. Nawet znalazł się chętny co kupił kilka kuponów za 1 dolara. W ten sposób oferta cyrkowych kuponów sięgnęła... kompletnego dna. Pozostałe kupony, te wesołego miasteczka i te biesiadne również zostały natychmiast przecenione...
To było najgorsze otwarcie rynku z możliwych. Nikt w najgorszych snach nie wyobrażał sobie takiego otwarcia, a w szczególności Gospodarz. Ledwo się festyn rozpoczął, ledwo parkiet został otwarty a wszystkie kupony po 1 dolar. Co najgorsze na parkiecie zostało już tylko kilku graczy, którzy w zasadzie nie byli zainteresowani grą, a jedynie wesoło ze sobą dyskutowali. Reszta poszła korzystać z festynu. Mówiło się, że mimo, że festyn dobrze przygotowany to nie ma szans by "zarobił na siebie". Za mało ludzi przyszło się bawić. Gospodarz w akcie desperacji zrobił promocję polegającą na tym, że do południa handel na parkiecie jest bez żadnych opłat. Poskutkowało to tym, że paru graczy powystawiało swoje kupony na sprzedaż po niskich cenach, ale wciąż brakowało zainteresowania po stronie popytu. Nadal prawie nikt nie był zainteresowany zakupem, więc zawartych transakcji było tylko kilka.
Kompletnie nic nie wskazywało na to aby sytuacja miała się odmienić. To co się do tej pory wydarzyło można określić jednym słowem: katastrofa. Ale z drugiej strony czy to właśnie nie jest ten czas aby kupować aktywa, które są przez wszystkich wyśmiewane, a które to w przyszłości mogą okazać się bardzo wartościowe?
CZAS AKUMULACJI - SMART MONEY.
Sielanka trwała. Na festyn schodziło się coraz więcej mieszkańców. Było jeszcze wcześnie, więc najwięcej było dzieci, stąd najbardziej popularne było wesołe miasteczko. Tymczasem na parkiecie wiało pustką. Było tam nie więcej niż parunastu graczy, którzy czasami wykonali jakąś transakcję. Wraz z większą frekwencją ceny kuponów wzrastały, ale wahały się w okolicach 2-5 dolarów. Najbardziej wartościowym był kupon wesołego miasteczka - kosztował średnio 4-5 dolarów. I tak naprawdę to była to nadal świetna cena do zakupu, bo przecież ludzie dopiero zaczynali się schodzić na festyn. Mało który z graczy dostrzegał tę szansę, a to właśnie był najlepszy czas do akumulacji. I do tego bez ponoszenia kosztów prowizji dla Gospodarza.
Tymczasem po wesołym miasteczku spacerowała sobie niewielka grupa graczy. Byli zajęci wesołą rozmową, gdy nagle jeden z nich powiedział:
- Zaraz, zaraz, która jest godzina? Prawie 12:00 prawda? Spójrzcie, godzinę temu ile tu było dzieci? No chyba z połowe mniej. Ludzie dopiero się zbierają! Chodźcie ze mną.
Wszyscy razem podeszli do budki przed wejściem na karuzelę z kucykami dla dzieci - jednej z atrakcji wesołego miasteczka. Jeden z graczy zapytał pracownika wesołego miasteczka, który tam sprzedawał bilety na karuzelę ile udało mu się sprzedać. Okazało się, że całkiem sporo. Co ważniejsze, coraz więcej dzieci się tam ustawiało w kolejce by skorzystać z atrakcji. To był dobry sygnał. Wspólnie szybko sprawdzili jeszcze kilka innych atrakcji w wesołym miasteczku. Wypytywali o cenę oraz liczbę sprzedanych biletów. No i czy więcej się tego sprzedaje niż godzinę temu. Nie sposób było obiec wszystkie atrakcje w miasteczku, poza tym niektórzy pracownicy byli niechętni aby dzielić się takimi informacji... za darmo. Ale z informacji, które udało im się zebrać, starali się oszacować ile miasteczko zarobiło do tej pory:
- Mnie wyszło, że 7000 dolarów, a Wam?
- Mnie że 6500
- 8200
- No dobra, a teraz trzeba się zastanowić ile to wesołe miasteczko zarobi do końca festynu....
Liczby były bardzo różne, ale wynikało z nich, że skoro kuponów na zysk z wesołego miasteczka jest 1000 sztuk, to każdy z tych kuponów zarobił do tej pory po 6-8 dolarów. Festyn w zasadzie dopiero się rozkręcał. Każdy z nich starał się oszacować ile zarobi miasteczko do końca dnia. Okazało się, że to może być od 30 do nawet 50 dolarów! Ta grupka graczy wykonała tzw. analizę fundamentalną i mimo, że ich analiza była dosyć niedokładna i trochę życzeniowa to jednak bazowała na rzeczywistych danych. Wszyscy razem pobiegli na parkiet. Gdy zobaczyli że cena kuponu wynosi 5 dolarów zaczęli podekscytowani szeptać do siebie:
- Kupujemy!
- Tak, tak! To dobra cena, ...do 20 dolarów spokojnie można kupować.
- Tak jest! I sprzedawać powyżej po 50, a może i 80...
Obrót był mały a ofert sprzedaży niewiele, więc ich zakupy od razu podniosły cenę kuponu miasteczkowego do 25 dolarów. Ta grupka graczy kupiła dużą liczbę miasteczkowych kuponów, bo aż 100 sztuk!
CZAS WZROSTÓW
To wydarzenie było impulsem. Pocztą pantoflową rozeszło się po całym festynie, że kupony na zyski z miasteczka nabrały wysokiej wartości. Wielu graczy stwierdziło, że z ciekawości odwiedzi parkiet by sprawdzić czy to prawda. Przekonywali się, że rzeczywiście. Niektórzy co posiadali kupony stwierdzili, że to bardzo dobra okazja by się ich teraz pozbyć. Sprzedawali. Cena szybko spadła do 15 dolarów za sztukę. Ale inni gracze, zaczęli wypytywać wszystkich dookoła: co w ogóle się stało, że ta cena wzrosła? Wszyscy ze sobą dyskutowali, wymyślali różne powody i różnie to sobie tłumaczyli. Nieliczni zrozumieli, że tu przecież chodzi o zyski jakie miasteczko wypłaci na koniec festynu, a one mogą być wysokie, bo przecież dużo dzieci się tam bawi, a ich rodzice kupują dla nich wiele atrakcji. To było właściwe myślenie, ale obarczone pewną ignorancją, bo nikt z nich nie zadał sobie trudu by oszacować ile tak w zasadzie tego zysku będzie. Kupowali. Cena podskoczyła wyżej do 60 dolarów. Na parkiet przychodzili kolejni gracze zainteresowani całą sprawą. Oni już prawie zupełnie nie kalkulowali. Myśleli sobie tylko: "Zaczyna się. Trzeba kupować". Wkrótce cena wzrosła do 80 dolarów za sztukę.
CZAS ROZWOJU POLNEJ GIEŁDY
Popularność parkietu szybko rosła. Na początku było tylko kilku graczy, którzy nawet nie mieli ochoty handlować. Teraz było już kilkadziesiąt osób, którzy aktywnie handlowali. Budkowy nie był już wstanie przyjmować wszystkich ofert. Było tego za dużo. Gospodarz odetchnął z ulgą bo interes zaczął się kręcić, ale z drugiej strony musiał na szybko rozbudować polową giełdę. Nie spodziewał się takiej popularności. Z pomocą przyszło kilku graczy, którzy zaproponowali Gospodarzowi aby ten pozwolił im otworzyć stragany do przyjmowania ofert kupna/sprzedaży. Gospodarz się na to zgodził. Warunki były proste - Maklerzy (bo takimi stali się teraz ci gracze) mieli zbierać oferty kupna i sprzedaży, i zgłaszać je do centralnej budki. Pobierali od klientów prowizje ale i musieli je płacić. Ich zysk stanowiły prowizje z transakcji zawieranych wewnątrz swojego straganu. No bo jak z jednej strony przyszedł ktoś kto chciał sprzedać, a z drugiej kupić, i to po tej samej cenie, to przecież Makler nie musiał zgłaszać do Budkowego tych ofert tylko sam je rozliczyć... i wziąć prowizję. Gospodarz się na to zgodził. W ten sposób Budkowy z centralnej budki został znacznie odciążony, bo obsługiwał wyłącznie Maklerów, i to tylko te transakcje, których dany Makler nie był w stanie zbilansować swoich wewnętrznych ofert.
Interes kwitł. Prowizje graczom już nie przeszkadzały, no bo ten drobny procent za transakcję jako koszt wobec możliwości zarobku wielu dolarów na jednym kuponie to jest przecież niewiele. Tak to zaczęli rozumować. I tak to się wszystko zaczęło rozkręcać na dobre...
CZAS DYSTRYBUCJI - SMART MONEY
Tymczasem pierwsi inwestorzy, którzy kupili po niskich cenach - sprzedawali. Również ta grupa graczy co kupiła bardzo dużą ilość kuponów na samym początku. Sprzedawali swoje kupony co mieli jeszcze przed rozpoczęciem festynu oraz te co dokupili na początku gry. Zarobili po kilkaset procent. To był bardzo dobry interes, bo zarobili bardzo dużo.
Podczas wysokich wzrostów kuponów miasteczkowych, gracze zdali sobie sprawę, że przecież nie tylko wesołe miasteczko zarabia, jest przecież jeszcze cyrk i strefa biesiadna.
Na parkiecie zaczynało być coraz bardziej tłoczno. Coraz więcej graczy było zainteresowanych grą. A i coraz więcej ludzi przychodziło na festyn. Transakcji na parkiecie było coraz więcej. Wyceny już były wysokie choć do końca gry było jeszcze daleko: kupon miasteczkowy - 95, kupon cyrkowy - 25, kupon biesiadny - 10. Wyceny kuponów na inspirowanym parkiecie znacznie wzrosły, ale czy one były wciąż niskie czy już wysokie? Wszyscy zadawali sobie te pytania. Ludzi na festynie było coraz więcej, a przecież do wieczora było jeszcze daleko. Kto wie ilu jeszcze ludzi przyjdzie na festyn? Może tu będzie kilka tysięcy ludzi? może jeszcze więcej? może ten cały festyn to będzie żyła złota? Wyobraźnia powodowała, że wizja ogromny zysków z kuponów rozpalała graczy.
PIERWSZY "GAME-CHANGER" (wydarzenie zmieniające "zasady gry")
Na parkiecie zaczynało być już bardzo gorąco, a była dopiero godzina 14:00. Najbardziej popularnym kuponem był ten od wesołego miasteczka. Jego cena wynosiła już - 190 dolarów i tu był też największy obrót, 10 razy większy aniżeli na pozostałych kuponach, których ceny pozostawały relatywnie niskie. Na parkiecie bywało również bardzo głośno, szczególnie wtedy gdy ceny kuponów przebijały okrągłe ceny, np 100 dolarów za sztukę. Wtedy hałas niósł się po całym festynie, a to sprawiło, że na parkiet przychodzili następni, potencjalni gracze. Przychodzili z ciekawości by zobaczyć co się tam dzieje i niektórzy z nich dołączali się do gry.
Tymczasem stało się coś co śmiało można nazwać tzw. wydarzeniem typu "game-changer". To wydarzenia, które wprowadza ogromne zamieszanie na rynku, ale przede wszystkim wywołuje zmianę myślenia graczy. Dotyczy to głównie ich sentymentu do rynku i powoduje zmianę postrzegania, np z pozytywnego na negatywny. To nie musi być wcale jakieś wielkie wydarzenie dotyczące handlowanego biznesu, ale na tyle duże, że wywołuje pierwsze wątpliwości i powoduje strach. Tego typu negatywne emocje "rozchodzą się" po graczach jak... wirus. Taką zmianą w tym przypadku była... nieznaczna zmiana pogody. Dotychczas było bardzo słonecznie, ale popołudniu nadeszły chmury nad łąkę na której odbywał się festyn. Wtedy już było widać że zainteresowanie uczestników festynu, wesołym miasteczkiem spada. Mniej ludzi tam przychodzi. Niestety... gracze tego zupełnie nie dostrzegali. Niby to rzecz normalna, że wiosną zdarzają się zmiany pogody w ciągu godzin i padają przelotne deszcze. Niby każdy o tym wiedział, ale każdy kompletnie to ignorował.
Stało się. Zaczął padać lekki deszcz, dzieci bawiące się w wesołym miasteczku zostały pozabierane przez rodziców. Interes w wesołym miasteczku nadal się kręcił, ale trochę mniej bo została tam tylko połowa klientów. A na parkiecie? Hossa w pełni. Tłumy i... wszyscy zadowoleni, bo wyceny ulubionego kuponu zbliżały się po raz drugi do ceny 200 dolarów za sztukę. Wszyscy byli pewni tego, że tym razem ten poziom zostanie przełamany i "polecimy wyżej".
Nagle, na parkiet wbiegł jeden gracz, trochę spanikowany. Próbował się przepychać przez tłum. Chciał dołączyć do swojego znajomego, który znajdował się blisko tablic.
- Przepraszam, przepraszam! Muszę przejść.
Jeden, dosyć wysoki i szeroki jegomość, który stał przed nim, odwrócił się i odpowiedział mu:
- Hola, hola, my tu wszyscy chcemy tylko "przejść" proszę szanownego Pana.
- Dobra... a czy może pan przekazać wiadomość mojemu znajomemu, temu tam... wysokiemu, no ten... garbaty taki?
- No mogem, A co to za wiadomość?
- Proszę powiedzieć tak: "Deszcz pada, mniej ludzi w wesołym miasteczku, nie kupuj na razie", zapamięta Pan?
- Ta, ta...
Tamten odwrócił się z powrotem w kierunku tablic, poklepał po ramieniu gracza przed sobą i powiedział tak:
- Kolego, przekaż proszę z łaski swojej wiadomość temu tam... garbusowi z przodu: "Desz pada, ludzie wyszli z wesołego miasteczka".
Kolejny gracz przyjął wiadomość i przekazał dalej:
- W wesołym miasteczku ulewa, ludzie uciekają stamtąd, przekaż garbusowi. Podaj dalej.
I dalej już poszło:
- Te, w wesołym miasteczku powódź, ludzie się potopili, przekaż temu tam... grubasowi... a nie czekaj... garbusowi.
I dalej:
- Wiadomość do... yyy, tego łysego tam: Powódź w wesołym miasteczku, setki ofiar!
Później było już tylko gorzej:
- Wesołe miasteczko: pożoga i powódź, tysiące zabitych!
- Jak to pożoga? Że niby pożar!? I że powódź... jednoczenie!?
- yyyy... no tam chyba wszystko na prunt jest to i pożary wybuchły po powodzi, ludzie płoną żywcem! Połowa się utopiła, a połowa spaliła! Ponoć wielka tragedia!
I następni wtórowali w dyskusji:
- Tak, tak, na prąd! Było spięcie i ta wielka huśtawka awarii dostała, jednego to nawet na księżyc wyrzuciło!
- Podobno ta huśtawka to projekt ruskich! Do lotów w kosmos, oni ją tu testowali. Nazywa się "Huśtawka Zatwardzenia"
- Że co?! ...że do czego?!
- ...a nie! czekaj... Twardowskiego! ...tego co już ponoć był na księżycu...
Absurd gonił absurd... Oni to sobie wszystko sami wymyślali, i co gorsza... niektórzy w to wierzyli. A to był jedynie mały, przelotny, wiosenny deszczyk...
PĘKNIĘCIE BAŃKI
Wiadomość szybko rozeszła się pocztą pantoflową. Nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia tej informacji, a była ona coraz bardziej przejaskrawiona im wędrowała bliżej tablic, ale... czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Wydaje się, że znaczenie miało tylko to w co wierzył parkiet, a nie to co jest prawdą. Jak na ironię, gracz, do którego skierowana była pierwotna wiadomość (nazywany garbusem, grubasem, czy... łysym), chyba jako jedyny tam... nie otrzymał tej wiadomości i był bardzo zdezorientowany następującymi dalej wydarzeniami. Kolejni gracze przekazywali sobie wiadomość, niektórzy jakby nieświadomie wartości tej informacji, a inni przyjmowali ją z ogromnym zaskoczeniem. Ale w końcu to się stało. Cały tłum ruszył w stronę maklerskich straganów. I wszyscy krzyczeli. "Sprzedaje po 190!", "Ja po każdej cenie, Makler! bierz moje zlecenie!", "Co Pan! Pan tu nie stał! Ja byłem pierwszy"... i tak dalej.
Gdy Tablicowy szedł zapisać nowe oferty kupna/sprzedaży i ostatnią transakcyjną cenę wszyscy nagle się uciszyli. Patrzyli w stronę tablic jakby sparaliżowani. Nastała kompletna cisza. Gracze podejrzewali, że cena może się bardzo zmienić, a każdy z nich zamarł w oczekiwaniu jak na... wyrok. Tablicowy zaczął pisać wielkimi cyframi ostatnią cenę transakcyjną: Pierwsza cyfra "1" nie wywoła żadnej zmiany w zachowaniu graczy, nadal czekali z niecierpliwością. Zaczął pisać drugą cyfrę. Zaczęły się szepty a potem dyskusje:
- To będzie '9'
- Nie no, '3' zaczyna pisać! ...'9' by inaczej wyglądała
- Głupi jesteś! to niemożliwe by cena była 130, to na pewno jest 190.
Niestety, niektórzy z nich mieli rację, gdy napisał "13" już nikt nie czekał na następną cyfrę. Ona już nie miała znaczenia. Znaczenie miało to, że cena spadła o 50 dolarów w ciągu zaledwie sekund. To wywołało szał. Wszyscy rzucili się do sprzedaży kuponów. Napierali na stragany do tego stopnia, że prawie je poprzewracali. Tablicowy zaczął pisać kolejną wycenę, pierwsza cyfra... "8". Było już jasne, że "wspaniała bańka" właśnie pękła. Dla wielu było to ogromnym zaskoczeniem, myśleli, że cena będzie tylko rosła i rosła, aż do 1000 dolarów za sztukę. Tylko niektórym udało się sprzedać kupony po dobrych cenach, reszta sprzedawała znacznie poniżej 100 dolarów za sztukę. Ci którzy byli na stracie, byli przerażeni. Oczywiście, byli i tacy co próbowali być cwańsi i sądzili, że to tylko chwilowe problemy, więc próbowali kupować, ale oni byli w znacznej mniejszości. Stąd cena nadal spadała. Później było 65, 47... i 32. Tam cena zaczęła się stabilizować. Wszystko to wydarzyło się bardzo szybko.
Ceny pozostałych kuponów: cyrkowego i biesiadnego również spadły, choć nie było ku temu żadnych przesłanek fundamentalnych. No bo cyrk przecież jest przykryty wielkim namiotem, a część biesiadna również okryta jest wieloma namiotami lub prowizorycznymi zadaszeniem z desek. Mały czy nawet większy deszcz nie przeszkadza tam uczestnikom imprezy w zabawie. Ale gdy "krew leje się" na parkiecie, fundamentalne przesłanki nie mają znaczenia.
Wielu z graczy sprawdziło później, jak rzeczywiście wygląda wesołe miasteczko i byli... dosyć zaskoczeni, gdy zobaczyli że wszystko jest tam w najlepszym porządku, nikt nie zginął, nie było żadnej powodzi, zabawa trwa nadal, choć rzeczywiście klientów było mniej ze względu na deszcz. Czuli się oszukani, ale nie za bardzo potrafili określić kto ich tak w zasadzie oszukał. To była ta część graczy, która straciła dużo pieniędzy i powzięła sobie postanowienie, że już nigdy nie będą handlować na parkiecie... ale i to miało się wkrótce zmienić.
DALSZY ROZWOJU POLNEJ GIEŁDY
Nastał czas uspokojenia. Obroty na parkiecie spadły, handlujących było mało. Mało kto wierzył w to, że na tej polnej giełdzie da się jeszcze cokolwiek zarobić. Oczywiście, wszyscy oczekiwali szybkich zysków wynikających z wysokich wzrostów cen aktywów, a nie z tego, że te kupony na koniec festynu wypłacą dywidendy.
Ale to był też czas rozwoju polnej giełdy. Pierwszym pomysłem jaki się pojawił to "dźwignia finansowa". Pomysł ten wynikał poniekąd z potrzeby rynku. Zmiany cen kuponów nie były już takie duże jak przed bańką, więc trudno było na tym zarabiać dużo w krótkim czasie. Kilka, czy kilkanaście procent zysku na nikim już nie robiło wrażenia, przecież jeszcze godzinę temu można było zarobić kilkaset procent gdyby w odpowiedniej chwili kupić, a później sprzedać kupon. Dźwignia finansowa umożliwiała wysokie zarobki również wtedy gdy zmiany cen były niewielkie. Ale jak to działało?
Gdy do Maklera przychodził gracz, który chciał zainwestować 100 dolarów w kupony to mógł albo przeznaczyć całość na zakup kuponów, albo podpisać z maklerem specjalną umową. Powiedzmy, że cena kuponu, którym był zainteresowany gracz wynosiła 10 dolarów. W normalny sposób mógł kupić jedynie 10 kuponów, chyba, że zawarł z maklerem wspomnianą umowę. Na jej podstawie makler pożyczał mu dodatkowe 400 dolarów a następie za całość (500 dolarów) kupował aż 50 kuponów. Ale nie dawał graczowi tych kuponów do ręki, tylko przechowywał je u siebie. Stanowiły one zastaw tej pożyczki, której mu udzielił. Gdy cena kuponów na parkiecie wzrosła do 11, a gracz postanowił sprzedać, wówczas makler w jego imieniu sprzedawał 50 kuponów po 11, czyli łącznie za 550. Makler zabierał swoje 400, które wcześniej mu pożyczył, a pozostała kwota - 150 dolarów była dla gracza. Czyli, że gracz zarobił 50% zainwestowanego kapitału przy 10% wzroście ceny kuponu.
Ale to działało również w drugą stronę, jeśli kupon potaniał na parkiecie np do 9 dolarów za sztukę, wówczas gracz tracił aż 50 dolarów ze swoich 100, które zainwestował. Najgorszym scenariuszem był taki, w którym to cena kuponu potaniała na parkiecie tak bardzo, że gracz tracił cały zainwestowany kapitał. W tym przypadku nastąpiłoby to wtedy gdy cena kuponu spadłaby do 8 dolarów. Wówczas makler nie czekał już na decyzję gracza co do zakończenia umowy, czyli sprzedaży jego kuponów, tylko sprzedawał je od razu. Kwotę jaką uzyskał ze sprzedaży 50*8=400 stanowiła całość pożyczki, którą udzielił graczowi. Jako, że te 400 dolarów to była suma, którą makler pożyczył graczowi to całą kwotę zatrzymywał dla siebie. Gracz tracił całą zainwestowaną kwotę - w tym przypadku 100 dolarów.
Była jeszcze jedna możliwość, która była bardzo niebezpieczna dla graczy. Otóż, możliwa była taka sytuacja, że gdy cena kuponu szybko spadała, np do 7 dolarów za kupon, a Maklerowi nie udało się w porę zareagować i ostatecznie sprzedał dopiero po 7, wówczas odzyskał tylko 50*7=350 dolarów. To było poniżej tego co pożyczył graczowi (400 dolarów). Wówczas gracz był wzywany przez Maklera do uzupełnienia brakującej kwoty (50 dolarów). Czyli nie dosyć, że gracz stracił całą zainwestowaną kwotę (100 dolarów) to jeszcze musiał dopłacić 50, aby pokryć utraconą część pożyczki, którą udzielił mu Makler.
No i rzecz jasna, Maklerzy nie dawali tych pożyczek za darmo. Jakąś dodatkową prowizję trzeba było zapłacić maklerowi za to że pożyczył graczowi kapitał.
BAŃKA NUMER 2
Była już godzina 16:00. Ze względu na deszcz, w wesołym miasteczku było coraz mniej klientów. Postanowiono zakończyć działalność wesołego miasteczka oraz wyłączyć handel tymi kuponami na parkiecie. Każdemu posiadaczowi kuponu wypłacić zysk z działalności wesołego miasteczka. Jeden kupon to jedna tysięczna zysku. Gracze co mieli kupon odebrali zyski i zastanawiali się co dalej. Na parkiecie było niemrawo, wyglądało to trochę jak pole po bitwie. Wielu graczy straciło pieniądze, a z kolei wielu zarobiło. Niektórzy twierdzili, że w ciągu dosłownie minut z giełdy wyparowało wiele tysięcy dolarów. To nie prawda, że coś wyparowało. Po prostu teoretyczne wyceny w końcu się urealniły do rzeczywistej wartości. Poza tym pieniędzy na parkiecie wcale nie ubyło, one po prostu zmieniły właściciela... tym razem po niższej cenie. Ba! Można wręcz powiedzieć, że pieniędzy przybywało, bo z czasem do gry dołączali się nowi gracze. Ale nie teraz, bo teraz nastał czas marazmu. Zresztą wielu z graczy uznało, że chyba jest już po wszystkim. Były duże emocje, wysokie wzrosty kursów i już nic ciekawego się dzisiaj nie wydarzy. Jak bardzo się oni mylili, to miały pokazać następne godziny handlu...
Gdy pierwsza bańka pękła, wszystkie kupony zostały przecenione, wszyscy "uciekali z rynku", ale teraz, powolutku kupon cyrkowy nabierał wartości. "Wracały" stare ceny kuponu: 15 dolarów za sztukę, a później i 20, ale nie wyglądało na to żeby coś więcej z tego miało być. Tak tylko wyglądało... bo właśnie na parkiet przybiegł jeden z graczy i od razu podbiegł do jednego Maklera: "Daj mi cyrkowe kupony... Szybko! Na dźwignie chcę, masz tu 50 dolarów... szybko, szybko!". Kilku graczy się tym zainteresowało i zaczęli go podpytywać:
- A Wać Pan to chyba nie widział ostatnich wydarzeń... Wszystko już za nami, po co Pan to kupuje? I do tego na dźwigni za pożyczone od maklera pieniądze? Czy aby na pewno się Pan dobrze czuje?
- Tak, tak... a... że co? Tak, czuje się dobrze.
- No to po co Pan kupuje?
- No przecież wszyscy ludzie co się bawili w wesołym miasteczku co je właśnie zamknęli poszli teraz do cyrku oglądać występy. Ogromna kolejka tam jest. Kolejny występ za pół godziny a już się tam zbierają ludzie... To żyła złota będzie!
Rozmówca popatrzył na niego jak na opętanego... a po chwili z ogromnym zdziwieniem na swoich kolegów. Zrozumiał, że ten gość miał racje:
- Makler! dawaj mnie tu szybko kupony cyrkowe za 100 dolarów... po każdej cenie! ...i daj mnie na to pożyczkę.
I to był ten impuls. Faktycznie facet miał racje, że zyski z cyrku będą większe od oczekiwanych, bo stało tak, że wesołe miasteczko wcześniej zamknęli ze względu na pogodę, ale przecież ludzi na festynie wcale nie ubyło. Ci co bawili się do tej pory w wesołym miasteczku postanowili bawić się dalej, i tłumnie ruszyli do cyrku, który przecież był przykryty wielkim namiotem. Deszczu nie trzeba byłoby się obawiać. Ale czy wzrosty cen tego kuponu, które właśnie następowały były adekwatne do rzeczywistości?
Dalej wydarzenia miały potoczyć się bardzo szybko. Po wydarzeniach z pierwszej bańki wielu graczy rozproszyło się po festynie. Spacerowali, dyskutowali, pili i jedli. Myśleli, że już nic ciekawego się nie wydarzy. Do jednej z takich grupek graczy podbiegł ich znajomy krzycząc:
- Chłopaki! Zaczęło się! Szybko na parkiet!
- Co się zaczęło? Chyba skończyło....
- Nie, cyrkowe już po 50 dolarów i cena szybko rośnie, dalej to jeszcze zdążycie po taniości kupić.
Jego koledzy ruszyli biegiem na parkiet. Zauważyli to inni spacerowicze i domyślili się co się dzieje. Ktoś, kto nie uczestniczył w poprzednich wydarzeniach nie rozumiał tej euforii i patrzył na tych wszystkich zbiegających się ludzi z całego pola na parkiet jak na dziwaków. Przybiegli nawet ci co stracili dużo pieniędzy poprzednim razem, bo dowiedzieli się, że teraz można grać na dźwigni. "Może tym razem odrobią straty" - myśleli. Mieli nadzieje, że te małe kwoty, które im zostały w kieszeni to uda się je jakoś zwielokrotnić. To byli ci sami co ledwo 2 godziny wcześniej obiecywali sobie... że już nigdy na żadnej giełdzie nie będą grali.
BIZNES JEST BIZNES!
Coś jeszcze się zmieniło w tym czasie. Wielu graczy poniosło klęskę na pierwszej bańce. Stracili wszystkie pieniądze, ale nie chcieli się poddać. Nie mieli za co już kupować, ale uznali, że nie dadzą za wygraną. Przegrana, której doświadczyli, nimi wstrząsnęła, ale i skłoniła do myślenia. Siedzieli gdzieś w kącie patrząc na tych wszystkich ludzi biegających po parkiecie. Zaczęli myśleć i kalkulować. Przecież nikt tego parkietu nie zorganizował tak sobie za darmo by dać ludziom zabawę. To też jest przecież interes. Gospodarz i Maklerzy biorą prowizję za transakcje i pożyczki. Dlaczego by samemu czegoś nie wymyśleć? Ci gracze zasmakowali euforii, sukcesu oraz goryczy porażki. Ale co tak w zasadzie ci przegrani mogą zaoferować innym napalonym na wielkie zyski graczom?
Odpowiedź: marzenia.
Sprzedaż marzeń nie jest łatwa. Trzeba przekonać, rozbudzić nadzieję, trzeba mieć produkt lub usługę, coś w co uwierzy klient i będzie skłonny za to dobrze zapłacić. A kto mógłby być potencjalnym klientem? W zasadzie wszyscy: ci co mają mały kapitał jak i duży, ci co już raz przegrali i chcieliby się odegrać, jak i zupełni nowi, nieświadomi gracze. Jeśli uda im się coś wymyśleć to będzie to pewny zysk, bo otrzymają stały przychód ze sprzedaży swoich usług niczego nie ryzykując! To ich klienci-frajerzy co uwierzą, że oni im coś mogą pomóc, ryzykują w tej grze swoimi pieniędzmi. Sprzedawcy marzeń to ludzie, którzy zrozumieli, że najlepsze interesy robi się na frajerach co wierzą, że grając na parkiecie staną się bogaci.
SPRZEDAWCY MARZEŃ
Interes zadziałał. To był czas gdy jak grzyby po deszczu powstały stragany z różnymi usługami. Na początku to było "doradztwo inwestycyjne". Ale klientów, którzy chcieli "by im ktoś powiedział kiedy kupować i co", (czyli, żeby ktoś za nich zdecydował co mają robić), było tak dużo, że sprzedawcy marzeń zaczęli konkurować między sobą.
Na początku tylko doradzali, czyli brali 5 dolarów od każdego klienta i każdemu mówili... to samo: "jest dobry czas akumulacji i jest dobry czas na dystrybucję", "należy kupować gdy jest tanio, a sprzedawać gdy drogo", "nie należy poddawać się panice ani euforii", i wiele innych dyrdymałów, które nijak nic nie pomagały.
Ale to się szybko zmieniło. Zaczęli się specjalizować. Jeden uczył ludzi właściwej "psychiki do inwestycji", inny prowadził szkolenia, jeden to na szybko napisał byle jaką książkę (poradnik), którą sprzedawał, następny sprzedawał "sygnały", czyli mówił co i kiedy kupować, ale wprost uprzedzał: "nie biorę żadnej odpowiedzialności"... Dalej to: sporządzanie analiz, jakieś wróżenie z kuli, horoskopy, i tak dalej. To był po prostu jeden wielki... cyrk. Ludzie co nie potrafili zarobić na parkiecie stali się ekspertami w dziedzinie... zarabiania na parkiecie. Ale oni wszyscy ładnie wyglądali, ładnie mówili, więc budzili zaufanie swoich klientów. Byli mistrzami marketingu do łapania frajerów.
Wszyscy sprzedawali wyłącznie marzenia, a nie żaden "przepis na sukces". Jak na ironię to oni wszyscy uczyli jak zarabiać na handlu tylko dlatego, że im samym nigdy się to nie udało. Tych sprzedawców było tak dużo, że zupełnie normalnym było to, że któryś z nich raz na jakiś czas coś "przewidział", tzn. powiedział na przykład, że zaraz będą wzrosty cen i one faktycznie następowały. Stawał się modny i popularny, ale zwykle tylko na chwilę, bo przecież nie da się zgadywać zawsze poprawnie. Później ktoś inny przewidział spadki lub wzrosty cen kuponów i tamten stawał się modny wraz ze swoją teorią, bez względu na to jak bardzo była ona dziwaczna. Godzinę temu modna była teoria fal Elliota, a później metody Wyckoffa, trendy, fibo, i hiperbole, i tak dalej... I tak to szło...
A każda taka usługa to parę dolarów, które jakiś gracz zostawiał u sprzedawcy marzeń. A każdy kupował to czego właśnie potrzebował i czym żył: nadzieje i marzenia.
OPÓR CENOWY
Wróćmy na parkiet. Tu, cena 50 dolarów za kupon cyrkowy stanowiła pewien tzw. opór. Przy tej cenie kupony sprzedawało mnóstwo graczy co mieli je od początku. Uważali, że to dobra cena aby odzyskać kapitał i nie czekać ostatecznie na wypłatę zysków z cyrku po zamknięciu festynu. Zresztą, byli już bardzo zmęczeni czekaniem, przez cały czas pluli sobie w brodę, że kupili złe kupony, że trzeba było kupić te od wesołego miasteczka, których cena tak kiedyś poszybowała. A teraz to była dla nich świetna okazja by pozbyć się cyrkowych kuponów - tak myśleli ...w tej chwili. Obrót na tym poziomie cenowym był ogromny. Mnóstwo graczy kupowało z pomocą zaciągniętych pożyczek od Maklerów tak aby kupić więcej niż mieli pieniędzy - zakupy z dźwignią. W końcu cena drgnęła i od razu szybko do góry: 55, 68, 84, ...120. Poziom 100 dolarów za sztukę został przekroczony gładko. Wydarzenia, które teraz miały miejsce były podobne do tych z pierwszej bańki. Można je określić krótko: istne szaleństwo - krzyki, euforia, no i bardzo tłoczno. W zasadzie to ludzi było tak dużo, że nie wiadomo, czy więcej bawi się na festynie czy na parkiecie. To parkiet stał się na powrót ulubioną zabawą "dorosłych chłopców". Czy to była gra na giełdzie czy może już zwykły hazard?
Dalsze wydarzenia potoczyły się jeszcze szybciej niż poprzednio. Ale gdy tablicowy zapisał na tablicy cenę transakcyjną 210, wszyscy naglę ucichli. Popatrzyli na siebie nawzajem. Każdy miał taki dziwny wzrok, jakby chciał zapytać kolegę obok "Ale o co chodzi? Co się dzieje?". Wszyscy byli zdezorientowali, jeden z graczy jąkającym się głosem mruknął: "A to coś... no... no... nowego". Podczas handlu miasteczkowymi kuponami nie udało się przebić ceny 200 dolarów za sztukę, ale teraz tak się zapędzili, że ta granica została przekroczona. Niektórzy myśleli, że będzie jak poprzednio, że cena zawędruje do 200 i nastąpi gwałtowny spadek. Ale tak się nie stało. To było dla nich wszystkich jak podróż w nieznane. "Dokąd tym razem zajedziemy?" Każdy zadawał sobie to pytanie. Czuć było ogromną niepewność, ale i chciwość na parkiecie. Gracze odpowiadali sobie wzajemnie: "Nie wiem jaka będzie cena ostateczna, ale ja chcę na tym zarobić, warto zaryzykować". Kupować zaczęli nawet ci gracze co wcześniej masowo wyprzedawali się po 50 dolarów. Nie widzieli w tym nic błędnego, że sprzedali po 50 a teraz kupowali powyżej 200 dolarów za sztukę. Pewnie dopiero jutro, po wszystkim, zrozumieją, że należy robić odwrotnie - kupować taniej, a sprzedawać drożej.
Gwar i hałas powrócił. Tłum ruszył do zakupów. Obroty były coraz większe. Ale tak jak poprzednio, gdzieś przecież była ta granica, czyli maksymalna, najwyższa cena, którą kupony cyrkowe osiągną, po której nastąpi gwałtowny spadek. Tym razem było to spowodowane przez plotkę, że najlepszy akrobata w cyrku złamał sobie nogę i już nie będzie występów. Oczywiście to było pół prawdy, czy raczej pół kłamstwa, bo: akrobata faktycznie skręcił kostkę, ale w przerwie między występami obłożył sobie noge lodem i był gotowy na następny występ. Poza tym, występy nie miały się zakończyć nawet jakby ten akrobata już nie występował. No ale wiadomo jak takie informacje wpływają na parkiet... Plotka rozeszła się przy cenie cyrkowego kuponu na poziomie 390 dolarów. Cena natychmiast zaczęła spadać. Tak jak poprzednio - wszyscy rzucili się do sprzedaży. Z tej bańki byli wielcy zwycięzcy i wielcy przegrani. Niektórzy nawet zbankrutowali. Cena cyrkowego kuponu spadła, ale ustabilizowała się na poziomie 60 dolarów za sztukę. I gdy wszystkim wydawało się, że to już koniec...
TAK SAMO... A JEDNAK INACZEJ.
...pojawił się On. Opasły gracz z dużym wąsem i cygarem. No i jego asystent. To był ten sam gracz, co na początku wywołał niemałe zamieszanie i nieomal nie zepsuł całej zabawy. Gdy zorientował się co się wydarzyło był wściekły. Przez swoją ignorancje ominął dwie duże hossy na których mógł sporo zarobić. Krzyczał na swojego pomocnika bardzo głośno, tak że wszyscy wokół to słyszeli: "Kapciowy! Ty pierdoło jedna! Nie mogłeś mnie zawołać?!... Milcz!". Tak nazywał swojego asystenta - Kapciowy. Grubas był bardzo zły bo miał jeszcze 50 kuponów cyrkowych. Mógł je z powodzeniem sprzedać gdy cena była wysoka, ale go wtedy nie było. Miał więc powody do niezadowolenia, ale winić powinien wyłącznie siebie. Taka już natura graczy, że gdy dzieje się coś nie po ich myśli, a szczególnie wtedy gdy tracą pieniądze lub nie wykorzystują okazji to obwiniają wszystkich dookoła zamiast wyłącznie siebie.
Grubas szybko się ogarnął. Ale pałał zemstą na wszystkich dookoła. Był jak inni gracze, tzn. przyszedł, bo liczył na łatwy zarobek, był chciwy jak wszyscy inni. Ale coś jednak go różniło od innych graczy. Jego dodatkową motywacją była zemsta. On chciał by inni zbankrutowali, i żeby on mógł zabrać im pieniądze. Była to bardzo niezdrowa motywacja, ale i taka która inspiruje do niecodziennych, często nieetycznych zagrań. Gdy się uspokoił powiedział do swojego asystenta:
- Kapciowy! masz tu 300 dolarów...
- Ooo, dziękuje Panie Pryzesie, niezwykle Pan hojny...
- Milcz głupku! To nie dla Ciebie! Słuchaj!
Kazał mu pójść do maklerów i poprosić o listę umów które zawarli z klientami. Gruby gracz wiedział, że większość graczy grała na dźwigni. Chciał sprawdzić ile jeszcze takich umów było aktywnych, tzn. ile było takich zakupów, które były zrobione z pomocą pożyczek od maklerów, a które to jeszcze nie zostały rozliczone (czyli, że gracze nie sprzedali jeszcze kuponów i nie oddali pożyczek Maklerom). To była dziwna prośba, ale asystent ją wykonał. Przekupił dwóch maklerów po 100 dolarów, aby mu taką listę sporządzili. Trzeciego nie udało się przekupić. Ale dwie listy, które przyniósł Grubasowi wystarczyły by ułożyć pewien plan...
To co zrobił Gruby gracz to pozyskał poufne informacje w sposób nieetyczny. Liczył, że w ten sposób zdobędzie przewagę na polowym rynku. I nie mylił się. Wiedza którą pozyskał plus kapitał w postaci kuponów, które posiadał, pozwalało mu na wykonanie niezwykłego zagrania. Dla niego nie liczyły się żadne fundamenty, tylko to w jaki sposób może "przecwaniaczyć" innych graczy.
Otóż, z list, które otrzymał wynikało, że wielu graczy zakupiło kupony po 50 dolarów za sztukę, czyli tam gdzie był kiedyś "opór cenowy". Zakupiło je z pożyczek od maklerów. Wielu z nich tam "pozostało", czyli że nie zdążyli sprzedać gdy cena była wysoka. Przegapili hossę i mieli jeszcze nadzieję na wzrost ceny. Aktualnie obroty na rynku mocno spadły, tak samo jak liczba ofert kupna i sprzedaży. Można powiedzieć, że rynek powrócił do marazmu, ale... te "otwarte umowy" rodziły pewną szansę. Gruby gracz wykalkulował sobie, że jeśli udałoby się obniżyć cenę do 40 dolarów za sztukę to wówczas Maklerzy musieliby sprzedać kupony tych graczy, którym pożyczyli pieniądze na zakup i w których to imieniu dokonali zakupu. A z aktualnej tabeli ofert kupna/sprzedaży wynikało, że jeśli postanowiłby sprzedać wszystkie swoje kupony za jednym razem to uda mu się sprowadzić cenę do 40 dolarów za sztukę. Postanowił zaryzykować:
- Kapciowy! Cho no tu! Masz tu moje kupony i zrobisz tak: pójdziesz do maklera i sprzedasz je wszystkie "po każdej cenie", następnie...
- Ale Panie Pryzesie, tak nie warto, obniży Pan znacznie cenę. Lepiej sprzedawać po małych ilościach, więcej Pan zarobi
- Nie dyskutuj... sprzedasz je wszystkie za jednym razem, a za wszystkie pieniądze co dostaniesz natychmiast złoż ofertę: kupie cyrkowe kupony po... 1 dolar.
- Panie Pryzesie, a nie lepiej to wydać na alkohol i kobiety... no tak jak lubimy... to znaczy... rozumie się... tak jak Pan Pryzes lubi...
- Cicho! Nie teraz. Zrób tak jak każe. No jazda! - i mruknął pod nosem - już ja teraz pokażę tym draniom!
NIE-EFEKTYWNOŚĆ RYNKU
Asystent pobiegł do Maklera. Akurat nie było tam dużego tłumu więc od razu złożył zlecenie sprzedaży po każdej cenie. Cena spadła tak jak przewidywał Grubas, do 40 dolarów za sztukę. I nagle stało się coś dziwnego. Prawie nikt nie handlował, a tym bardziej nikt nie sprzedawał, a cena nadal spadała: 38, 35,... 28. Pozostałych graczy opanowało zdziwienie, szczególnie tych co mieli kupony, a najbardziej tych co kiedyś kupili kupony za pożyczkę, z dźwignią. Jeden z graczy nie wytrzymał i wrzasnął na Maklerów:
- Co wy do cholery robicie! Nikt nie sprzedaje przecież, a cena wciąż spada! To wasza sprawka, natychmiast przestańcie!
- Nie mamy innego wyjścia... O patrz, na przykład... na tę umowę... Jeden z graczy kupił 2 kupony po cenie 50 dolarów każdy, ale zapłacił tylko 20, resztę - 80 to ja mu pożyczyłem. A jaka jest teraz cena? Poniżej 30. To ile teraz się da wyciągnąć? Niecałe 60 dolarów. Jego depozyt dawno wyparował. A ja chcę odzyskać cokolwiek z moich 80, resztę... ten gracz będzie mi dłużny.
Tego jeszcze nie było na polowej giełdzie. Wywołało to niemały harmider i ogromne zaskoczenie wśród graczy. Z tłumu było słychać głosy: "To tak można?", "Co się dzieje?", "To jest legalne?". Reakcja łańcuchowa postępowała. Im cena była niższa tym kolejne umowy za zakup z dźwignią musiały zostać zlikwidowane. Czyli pojawiały się kolejne oferty sprzedaży po każdej cenie. Do tego dołączali się też spanikowani gracze co posiadali kupony, wyprzedawali je. Emocje rosły wraz ze spadającą ceną: 15... 7, 3... i 1 dolar. Tak. Jeden dolar za kupon cyrkowy. Taka była cena transakcyjna. Gruby gracz wystawił tam swoje oferty kupna i tam nastąpił bardzo duży obrót... czyli wymiana kuponów polegająca na tym, że Maklerzy wyprzedawali kupony graczy, którym pożyczyli pieniądze, a gruby gracz je skupował. Gdy tablicowy zapisał "1 dolar" wszyscy umilkli, prócz... grubego gracza. Ten zaczął się głośno śmiać. Był niezwykle zadowolony z siebie. Dokonał swojej zemsty. Zupełnie na początku sprzedał wiele kuponów po 1 dolar, a teraz je sobie odkupił po tej właśnie cenie... Śmiał się bardzo głośno. Wszyscy zaczęli na niego spoglądać, a on krzyczał:
- Wy gamonie! Wy frajerzy! Chcieliście wycyckać freda? No to teraz fred wycycka was! Buhaha!
Był niezwykle pewny siebie. Jego brak kultury był wszystkim znany, ale tak aroganckie zachowanie zaskoczyło nawet tych co mieli już z tym graczem jakiś kontakt w przeszłości. Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, bo cała sytuacja była dla graczy zupełni nowa i niezrozumiała.
To co się wydarzyło można określić jako "nie-efektywność rynku". To co zrobił gruby gracz było zagraniem technicznym obliczonym na wywołanie określonej reakcji. W tym przypadku było to zmuszenie Maklerów do wyprzedania stratnych pozycji graczy co zapożyczyli się u nich. Zadziałało to jak domino. Gdy cena osiągnęła 40 dolarów, maklerzy zaczęli wyprzedawać te kupony, które kupowali dla swoich klientów po cenie 50 dolarów z dźwignią, gdyż obawiali się, że cena jeszcze bardziej spadnie, a wtedy i oni będą stratni, tzn. nie odzyskają całości pożyczki, których udzielili swoim klientów. Sprzedaż wywołała dalszy spadek cen. To z kolei skłoniło maklerów do wyprzedaży kolejnych kuponów co kupili je kiedyś dla klientów po niższych cenach, ale i na tych umowach skończyło się zabezpieczenie. I znowu cena się obniżyła, i tak dalej...
Nie miało to nic wspólnego z fundamentalnymi przesłankami, no bo przecież było pewne, że jeden kupon na pewno nie jest wart 1 dolara, ale wiele więcej. Sytuacja rozegrała się tak szybko, że pozostali gracze nawet nie zdążyli zakupić kuponów po niskich cenach, lub zwyczajnie bali się cokolwiek zrobić, bo byli całkowicie zdezorientowani. Byli też tacy co od razu znaleźli wytłumaczenie dla całej zaistniałej sytuacji: "że pewnie namiot cyrkowy się zawalił czy coś", i tak dalej. Nic z tego nie było prawdą. Oni wierzyli, że aktualna cena na parkiecie zawsze odzwierciedla "prawdziwą cenę" kuponu w czasie. A prawda jest taka, że nie ma czegoś takiego jak "prawdziwa cena". Natomiast cena rynkowa jest wynikiem wielu składowych: tzw. przesłanek fundamentalnych, emocji, manipulacji, nieefektywności rynku, itd. A każda z tych składowych może w dowolnej chwili w sposób niezwykły zdominować i ustalić cenę. Czasami główne skrzypce odgrywają emocje, czasami jakaś manipulacja, a innym razem obietnica dywidend "ustali" cenę na parkiecie. I ci gracze co właśnie zbankrutowali, teraz się o tym przekonali.
Gruby gracz skupił ponad 200 kuponów, w większości za 1 dolar. Dalsza cena już go nie obchodziła. Oczywiście cena wróciła do swoich "normalnych" wartości, ale prawie nikt już nie kupował ani nie sprzedawał. Powoli zbliżał się koniec występów w cyrku i było wiadomo, że za chwilę zostanie wypłacony zysk z występów w cyrku. Gruby gracz zamierzał odebrać swoją część zysku. Liczył na ponad 5 tysięcy dolarów, a może więcej. Zbił fortunę tego dnia. Z kolei niektórzy... stracili wszystko, a ponadto wielu z nich popadło w ogromne długi. Oni mieli bardzo złe zdanie o... "grubasie, który ich oszukał", "to jest cham i prostak!", "parszywy złodziej!", i tak dalej... Niestety, ale zasady tej gry były jasne od samego początku. Tu każdy chwyt był dozwolony, a o cenie kuponów decydują wyłącznie sami gracze, kupując i sprzedając... nikt inny. Oni byli sobie sami wyłącznie winni, że przystąpili do tej gry. Często bywało też tak, że ci z dużym portfelem mieli wiele więcej możliwości manipulowania rynkiem aniżeli mali gracze. Potrafili umiejętnie wykorzystywać emocje, podpuszczać, rozgłaszać plotki i tak dalej... no i przede wszystkim zagrać odpowiednio dużym kapitałem wtedy gdy stanowiło to okazję do zarobku.
ROZWOJ POLNEJ GIEŁDY - PO RAZ KOLEJNY... I OSTATNI
Wysokie wyceny kuponów, które towarzyszyły poprzednim hossom rozgrzewały graczy. Ale to co rozgrzewało Maklerów to coraz wyższe obroty. Oni mieli z tego prowizje, niby małe ale jak się wszystko zbierze w całość to były to naprawdę wysokie zarobki. Ich zyski bardzo wzrosły po wprowadzeniu możliwości zakupów na dźwigni. Oni również byli bardzo chciwi, postanowili rozszerzyć swoją ofertę o kolejne usługi na których będą mogli zarabiać.
Krótka sprzedaż. To był bardzo ciekawy pomysł, a wynikał z dwóch obserwacji:
1. Większość zawieranych transakcji była z wykorzystaniem pożyczki u Maklerów. Stąd wszystkie zakupione kupony były przechowywane u Maklerów jako zabezpieczenie pożyczki, których udzielali na zakup. Było tego bardzo dużo.
2. Na parkiecie bywały takie momenty, że niektórzy gracze byli przekonani o dalszych spadkach do tego stopnia, że mówili, że gdyby ktoś im pożyczł kupony (nie pieniądze, ale właśnie kupony) to od razu by je sprzedali, a później odkupiliby je po niższej cenie i oddali właścicielowi. Jeśli mieli by rację to w ten sposób by zarobili.
I taką usługę właśnie stworzyli Maklerzy - krótka sprzedaż. Działało to w ten sposób, że gdy do Maklera przychodził gracz, który nie miał ze sobą kuponów, ale chciał je sprzedać bo uważał, że ich cena jeszcze spadnie to Makler mu je pożyczał. Następnie w jego imieniu sprzedawał je na giełdzie, ale pieniądze, które Makler otrzymał ze sprzedaży nie dawał graczowi od razu do ręki, a zatrzymywał je u siebie jako zabezpieczenie. Gdy klient chciał się wycofać, tzn. zamknąć swoją tzw. pozycję to musiał się zgłosić do Makrela. On w jego imieniu odkupywał kupony na giełdzie. Używał pieniędzy, które otrzymał wcześniej ze sprzedaży kuponów. Odkupione kupony wracały do Maklera. Jeśli z tej całej operacji zostało jakieś pieniądze (w przypadku gdy odkupienie kuponów było tańsze aniżeli ich sprzedaż wcześniej) to trafiały one do gracza. No i w zależności czy udało się odkupić taniej czy drożej, klient zarabiał lub tracił.
Weźmy taki przykład. Gdy przychodził gracz, który chciał "zagrać na spadki". Aktualna cena kuponu wynosiła 10 dolarów za sztukę. Makler pożyczał mu 10 kuponów. Następnie, od razu sprzedawał te 10 kuponów na giełdzie. Pieniądze (100 dolarów) uzyskane ze sprzedaży zachowywał u siebie, jako kapitał na odkup kuponów później. Jeśli cena kuponu spadła do 9 dolarów, a klient zdecydował się zamknąć swoją pozycję, to Makler przeznaczał na odkup tylko 90 dolarów. W ten sposób odzyskiwał swoje 10 kuponów, i zostawało mu jeszcze 10 dolarów, które stanowiły zarobek gracza.
Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej gdy w czasie tej umowy cena wzrosła, np do 11 dolarów za sztukę. Gdy klient decydował się o zamknięciu pozycji przy tej cenie to Makler musiał w jego imieniu przeznaczyć 110 dolarów na odkup. To było o 10 dolarów więcej od tego co dostał wcześniej przy sprzedaży. Te 10 dolarów musiał uzupełnić klient, to stanowiło jego stratę.
Oczywiście, Maklerzy nie chcieli ryzykować, więc brali dodatkowy depozyt na samym początku od klienta na wypadek gdyby cała transakcja nie poszła po jego myśli. Nie chcieli wykładać swoich pieniędzy podczas zamykania, czyli podczas odkupywania kuponów, jeśli te były droższe niż wcześniej. Początkowo było to 100% wartości kuponów. Ale szybko odkryli, że ten depozyt może być mniejszy. Brali jedynie piątą część. W ten sposób umożliwili graczom grę na spadki z dźwignią. Wyglądało to tak:
Gracz przynosił do Maklera 100 dolarów, które stanowiły depozyt zabezpieczający na wypadek strat. Ale pożyczał od Maklera kupony o wartości 500 dolarów, które ten od razu sprzedawał. Było to na przykład 50 kuponów po 10 dolarów każdy. Ale tak jak wcześniej, tutaj również było ryzyko, że Makler nie będzie czekał na decyzję klienta w sytuacji, gdy cena kuponów na rynku zmieni się bardzo na niekorzyść grającego. Jeśli cena zmieniła się na niekorzyść klienta, np wzrosła do 12, to makler natychmias