Problem dostrzega GPW, która pozwala domom maklerskim na wykonywanie roli animatora dla spółki z WIG20, pod warunkiem że zobowiążą się one do pełnienia tej samej działalności na akcjach spoza indeksu. Bez tego przymusu obroty na małych i średnich spółkach byłyby jeszcze mniejsze, bo animatorzy wybieraliby tylko najpłynniejsze papiery, na których zawieranie transakcji jest najbezpieczniejsze i najłatwiejsze.
Tylko częściowo prawdziwe jest to, co mówi Dariusz Stasiak z KBC Securities: – Na wielu małych spółkach zlecenia animatora są jedynymi w karnecie bądź jedynymi, których ceny nie odbiegają znacząco od kursu odniesienia. Jeżeli rynek na te oferty nie reaguje, to animator nic więcej nie może zrobić.
Może. Do wyboru ma zwężenie spreadu między ofertami (teraz maksymalny dla spółek z mWIG40 wynosi 3,5 proc., a dla mniejszych – 5 proc.) lub zwiększenie wartości zleceń (minimum to odpowiednio 10 i 7,5 tys. zł). Tyle tylko że to będzie się wiązało z ponoszeniem większego ryzyka, czego polskie domy maklerskie nie są w stanie zaakceptować.