"Donald Tusk przyznał w magazynie "24 godziny", że od dawna zna Ryszarda Krauze i jest z nim "na ty". Jednocześnie szef PO zaznaczył, że nie widzi nic złego w tym i oskarża PiS o to, że prowadzi kampanię wyborczą kosztem biznesmenów."
...
"Komentując sprawę Krauzego, Tusk stwierdził, że PiS usiłuje wytworzyć w Polsce atmosferę "łapania bogaczy". - Na tym ma polegać kampania wyborcza PiS: nie mają ludziom co dać, więc rzucą im bogacza na pożarcie - dodał szef Platformy.
-Ani Kaczmarek, ani Ziobro nie zasługują na wiarygodność. Ale ważne są mechanizmy władzy PiS, jakie ujawniają przy okazji - to polityka prowadzona za pomocą teczek, haków, prokuratury i służb specjalnych - tłumaczył Tusk. Jak dodał, najgroźniejsze obecnie jest to, że ministrowie rządu zapowiadają, że będą haki na polityków opozycji.
Zdaniem Tuska, ani Kaczmarek, ani Ziobro nie zasługują na wiarygodność. Ale - jak zauważył - obydwaj ministrowie obnażyli mechanizmy, jakimi posługuje się PiS. - To co dzieje się dzisiaj, to przypomina wojnę gangów z użyciem podsłuchów i haków - powiedział Tusk. Jak podkreślił, Polacy nie wybaczą rządowi Kaczmarka i Kornatowskiego."
Co takiego się stało, że prokuratura nagle zmienia zdanie i już nie chce zatrzymywać przedsiębiorcy? Krauze jest ciągle podejrzany o składanie fałszywych zeznań i utrudnianie śledztwa w słynnej aferze przeciekowej. Czy to możliwe, że prokuratorzy próbują się przypodobać ministrowi Zbigniewowi Ćwiąkalskiemu? Czy sam minister wywierał naciski na podwładnych? To właśnie Ćwiąkalski, zanim został ministrem, napisał ekspertyzę korzystną dla biznesmena. Wynikało z niej, że Krauze nie powinien być zatrzymany, bo zarzuty przeciw niemu są słabe.
DZIENNIK poszedł na wywiad do ministra Ćwiąkalskiego i zapytał o sprawę Krauzego. Minister oświadczył stanowczo, że biznesmen zostanie zatrzymany po powrocie do kraju. “Według naszej wiedzy postanowienie o zatrzymaniu zostało uchylone, czy to prawda?” - ustalał DZIENNIK. Z pokerową miną odparł: “Nie wiem, ale poproszę, by prokurator krajowy zaraz to ustalił”.
Minister od razu zadzwonił do prokuratora. Po kilku minutach potwierdził informacje DZIENNIKA. I zaczął zapewniać: “Odsunąłem się od tej sprawy. Na nikogo nie naciskałem. Sami państwo widzicie”. (dziennik.pl )
Wszyscy pamiętamy, że Tusk obiecał masowe powroty rodaków z zagranicy. Z Irlandii jakoś się nie kwapią, więc w międzyczasie rząd pracuje nad sprowadzeniem do Polski wszelkich aferzystów. Najlepszy sposób - zapewnić im bezkarność. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy po nominacji Ćwiąkalskiego ktokolwiek miał jeszcze złudzenia co do intencji rządu Platformy?"
- Straciłem setki milionów złotych, bo potencjalni kontrahenci wycofywali się z umów po programach Misja specjalna - utrzymywał oligarcha Ryszard Krauze na rozprawie w trakcie procesu, który wytoczył pięć lat temu Anicie Gargas i TVP. Nie potrafił jednak wskazać ani jednego konkretnego przypadku.
Biznesmen twierdził, że afera gruntowo-przeciekowa (chodziło o wyciek informacji na temat operacji CBA wobec podejrzewanych o korupcję urzędników resortu rolnictwa) nie zaszkodziła jego wiarygodności. Dopiero programy, w których opisano rolę funkcjonariuszy służb specjalnych w jego firmach oraz to, że w latach 80-tych Krauze objęty był dochodzeniem w sprawie gangu Nikodema S. ps. „Nikoś”, negatywnie wpłynęły na jego reputację.
- Wiarygodność pana Krauzego legła w gruzach wcześniej, gdy ujawniono jego rolę w aferze i kiedy w rozmowach wysokich funkcjonariuszy państwa językiem grypsery określano go jako „grubego Rycha” albo „najlepszego płatnika” - przypomniała red. Gargas. Opisała, jakie informacje posiadali dziennikarze ”Misji” na temat Krauzego, m. in. że kilkanaście razy kontaktował się w 2007 r. z wdową po „Nikosiu”.
Krauze żąda kary 1 miliona złotych dla Anity Gargas i TVP. W piątek sędzia Agnieszka Matlak odrzuciła wszystkie wnioski dowodowe obrony i zapowiedziała ogłoszenie wyroku 10 października."
Tysiące pacjentów błąkają się po aptekach, by zrealizować recepty, płacą więcej za refundowane leki, a prawdziwe pieniądze zarabia milioner z matecznika Platformy Obywatelskiej, oligarcha Ryszard Krauze. Dzień przed publikacją nowej listy refundacyjnej wykupił blisko 120 mln akcji firmy farmaceutycznej Bioton. Kurs akcji przedsiębiorstwa produkującego refundowaną insulinę wzrósł w ciągu ostatniego tygodnia o ponad 16,5 proc.
W komunikacie giełdowym z 22 grudnia 2011 r. Bioton poinformował, że Ryszard Krauze kupił akcje po 7 gr, czyli za blisko 8,4 mln zł. Miała to być długoterminowa inwestycja w spółkę. Wraz z zależnym od niego Prokom Investments gdański biznesmen zwiększył swój faktyczny udział w firmie do blisko 27 proc.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że następnego dnia po transakcji okazało się, że opublikowana właśnie przez Ministerstwo Zdrowia nowa lista refundacyjna leków jest korzystna dla Biotonu. Jest na niej insulina ludzka produkowana przez Bioton, a nie ma tzw. insuliny analogowej. Chociaż jest ona droższa, działa szybciej i dłużej niż tańsza insulina produkowana przez Bioton. Chory po prostu nie musi robić sobie zastrzyków kilka razy dziennie.
Jednak dla chorego wybór jest prosty – sięgnie po refundowaną insulinę ludzką, która jest wielokrotnie tańsza od analogowej.
Ministerstwo Zdrowia zignorowało tym samym apele lekarzy oraz osób chorych na cukrzycę, którzy domagali się refundacji insuliny analogowej. Od kilku lat stara się o to m.in. Polskie Stowarzyszenie Diabetyków. Oficjalnie resort zdrowia tłumaczy, że insulina analogowa może zwiększać zachorowalność na nowotwory. Jednak nie ma jednoznacznych badań potwierdzających te argumenty. Przyznał to nawet przed sejmową komisją zdrowia minister Bartosz Arłukowicz.
Firma kontrolowana przez Krauzego otrzymuje 1/6 całej kwoty, jaką Narodowy Fundusz Zdrowia przeznacza na refundację insuliny. Jest to ok. 500–600 mln zł rocznie.
Dodatkowo biznesmen zarobił na zwyżce kursów akcji Biotonu. Wczoraj osiągnęły one najwyższą od sześciu tygodni wartość. Od dnia ogłoszenia listy refundacyjnej ich kurs wzrósł o 16,67 proc. Obecna wartość Biotonu na Giełdzie Papierów Wartościowych jest szacowana na ponad 4,6 mld zł."
W okresie transformacji na Pomorzu fortuny wyrastały jak grzyby po deszczu. Wielkopolska, gdzie rozrastały się imperia Jana Kulczyka, Mariusza Świtalskiego czy Aleksandra Gawronika, była daleko w tyle. Zresztą przez minione 22 lata niewiele się zmieniło. Wprawdzie Gawronik stracił fortunę i kilka lat spędził w więzieniu, ale nadal – tak jak przed laty – w Poznaniu panują „król autostrad”, czyli Kulczyk, i „król Biedronki”, czyli Świtalski. Brakuje im jednak tak silnego politycznego umocowania, jakie zawsze mieli i mają trójmiejscy potentaci.
Janusz Leksztoń, Marius Olech, Maciej Nawrocki, Andrzej Rzeźniczak, Ryszard Krauze – to zaledwie kilku pomorskich biznesmenów, których nazwiska znalazły się w pierwszych edycjach list najbogatszych Polaków publikowanych w tygodniku „Wprost”. Kariery niektórych z nich przypominają losy Marcina P., szefa Amber Gold, który przez trzy lata obracał setkami milionów złotych, a jego interesy autoryzowali politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej. Dziś Marcin P. przebywa w areszcie, ale nadal nie wiadomo, skąd miał tak gigantyczne pieniądze.
Król Wybrzeża
Niewątpliwie do najbardziej oszałamiających należała kariera Janusza Leksztonia, nazywanego polskim Carringtonem (od nazwiska multimilionera, głównego bohatera popularnej wówczas opery mydlanej pt. „Dynastia”).
W 1991 r. wówczas 28-letni Leksztoń zajął piąte miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Był wówczas właścicielem przynoszącego mu krociowe zyski Elgazu – firmy produkującej piece gazowe, plastikowe okna i drzwi, miał też kopiarnię kaset wideo, prywatną telewizję, własną linię lotniczą PLLE i terminal na gdańskim lotnisku, był współwłaścicielem Opery Leśnej i praktycznie najbogatszym człowiekiem na Wybrzeżu.
W 1992 r. gdańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa wyłudzenie przez Leksztonia prawie 203 milionów starych złotych z Pomorskiego Banku Kredytowego. Kłopoty biznesmena miały się zacząć od tego, że na otwarcie terminala w Rębiechowie nie dojechał ówczesny prezydent Lech Wałęsa, z którym Leksztoń był w doskonałej komitywie. Przyjazd miał zablokować Mieczysław Wachowski i zaraz po tym służby specjalne zaczęły interesować się Leksztoniem.
Został on oskarżony, jednak wymiar sprawiedliwości okazał się niezwykle łagodny dla biznesmena – gdański sąd uznał, że „określanie go mianem groźnego przestępcy gospodarczego jest mocno przesadzone”. W późniejszych latach Leksztoń miał rozliczne kłopoty z prawem (głównie wyłudzenia bankowe), stał się także ofiarą napadu rabunkowego i porwania. Ostatnie lata spędził w więzieniu, ale wcześniej sprzedał okazałą willę w centrum Gdyni na Kamiennej Górze.
„[…] egzotyczne rośliny, sala gimnastyczna, strzelnica, a także prywatny klub nocny z prawdziwym barem i podświetlaną podłogą” – tak posiadłość Leksztonia opisywał „Dziennik Bałtycki”.
W 2000 r. willa stała się własnością także gdyńskiego biznesmena – Ryszarda Krauzego.
Najlepszy płatnik
Tak właśnie w 2007 r. określił Ryszarda Krauzego jeden z bohaterów afery gruntowej, która bardzo mocno zachwiała pozycją Krauzego.
Urodzony na Wybrzeżu, w latach 80. był w zainteresowaniu gdańskiej Służby Bezpieczeństwa. Ze znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej jego akt paszportowych wynika, że w 1986 r. zwrócił się o wydanie paszportu na wyjazd służbowy do RFN, jednak zgody nie dostał.
W uzasadnieniu decyzji ppłk Władysław Sikorski, naczelnik Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą, napisał, że Krauze jest „podejrzany o współudział w kradzieżach samochodów na szkodę obywateli państw Europy Zachodniej w grupie przestępczej Nikodema Skotarczaka”. Nie wiadomo, jak się ostatecznie zakończyło to postępowanie – w aktach IPN brakuje dokumentów na ten temat. Wiadomo jedynie, że w 1994 r. z akt paszportowych biznesmena wyłączono jedną z kart o numerze VI, której nadano klauzulę „tajne”.
Już wtedy należał do najbogatszych Polaków – w rankingu „Wprost” zajął 53. miejsce, a pięć lat później był już na trzeciej pozycji. Fortunę przyniosły mu kontrakty na komputeryzację państwowych przedsiębiorstw. Jego firma Prokom była współudziałowcem telewizji o konserwatywnym profilu – TV Puls – po wycofaniu się spółki Krauzego telewizja stanęła na skraju bankructwa.
Prawdziwym wstrząsem dla imperium Krauzego był wydany przez prokuraturę nakaz zatrzymania biznesmena w sierpniu 2007 r. w związku z aferą gruntową. Sprawa dotyczyła m.in. składania fałszywych zeznań. Zwalczany wcześniej przez „Gazetę Wyborczą”, stał się jej pozytywnym bohaterem. Po zwycięstwie Platformy Obywatelskiej 4 grudnia 2007 r. prokuratura pod kierownictwem Zbigniewa Ćwiąkalskiego cofnęła nakaz zatrzymania biznesmena i Ryszard Krauze wrócił na biznesowe salony.
Dwa lata później, gdy miał znowu kłopoty z prawem, po prostu je zmieniono. Sprawa została ujawniona przez „Rzeczpospolitą”. W listopadzie 2010 r. prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach przedstawił Krauzemu zarzuty działania na szkodę spółki Prokom. Niedługo później głosami koalicji rządzącej PO–PSL usunięto z Kodeksu Spółek Handlowych paragraf 585, tym samym prokuratura straciła podstawę oskarżenia Ryszarda Krauze.
Potentat z Organiki
Maciej Nawrocki, przyjaciel Ryszarda Krauzego, zaczął budować swoje imperium finansowe w okresie transformacji. Pierwsze pieniądze zarobił na imporcie komputerów z Dalekiego Wschodu, potem działał w kilku spółkach razem z Krauzem, m.in. importując paliwo z Finlandii za pośrednictwem spółki Petrolinvest. Nawrocki był także właścicielem holdingu MvN, miał się też wzbogacić na wymianie rubli transferowych z eksportu ziemniaków do krajów b. ZSRS. Podczas prywatyzacji malborskiej Organiki przebił konkurentów, oferując milion dolarów.
Jego historia mogłaby posłużyć za kanwę do filmu kryminalnego. Cztery razy uszedł z życiem z rąk zamachowców – w 1998 r. został postrzelony w centrum miasta. Kilka tygodni wcześniej nieopodal miejsca, gdzie przechodził, wybuchła bomba, ostrzelano także samochód jego brata.
W 2009 r. „Newsweek” ujawnił , że „król gąbki” (tak określano Nawrockiego ze względu na jego firmę Organika) jest bankrutem. Biznesmena miał pogrążyć krótkoterminowy kredyt na sumę 34 mln zł. Czas pokazał, że to jednak nie zaszkodziło poważnie Nawrockiemu
– w tym roku ponownie znalazł się na liście najbogatszych Polaków według „Wprost”.
Bronisław Komorowski w parabanku
Każdy człowiek sam odpowiada za to, gdzie lokuje swoje oszczędności – stwierdził prezydent, komentując aferę Amber Gold. Tymczasem on sam prawie 20 lat wcześniej ulokował pieniądze w piramidzie finansowej, a odzyskał je tylko dlatego, że na pomoc ruszyli żołnierze Wojskowych Służb Informacyjnych.
W 1991 r. parabanki i różnorakie piramidy finansowe przeżywały swoje „pięć minut”. Rok później zaczęły się ich potężne kłopoty, a lokujący w nich pieniądze ludzie często tracili oszczędności całego życia. W Bydgoszczy bankrutuje „Loan-Banc” (będący w rzeczywistości parabankiem, bo nigdy nie miał zezwolenia na działalność bankową), finansową płynność traci też parabank Janusza Palucha, w którym pieniądze ulokował m.in. Bronisław Komorowski.
Janusz Paluch poprosił nawet o pomoc księdza prałata Henryka Jankowskiego, który poparł jego wniosek o kredyt do „Prosper-Banku”. Pożyczone od banku pieniądze nie wystarczyły jednak na spłatę wszystkich wierzycieli.
Proces Janusza Palucha trwał aż 15 lat. Rozpoczął się 1 lutego 1994 r., a wyrok zapadł w 2009 r. Paluch dobrowolnie poddał się karze – dostał trzy lata pozbawienia wolności i 5 tys. zł grzywny. Żadna z 823 osób, które straciły w parabanku Palucha 9 mln marek niemieckich, nie odzyskała pieniędzy.
„Służby interesowały się również kontaktami finansowymi Komorowskiego i Rayzachera z Januszem Paluchem, który prowadził tzw. działalność parabankową. Komorowski, Rayzacher i Benedyk mieli zainwestować w przedsięwzięcie Palucha 260 tys. DEM”. W notatce WSI stwierdzono, że Rayzacher i Komorowski nie mieli „możliwości żądania zwrotu pieniędzy drogą prawną”. W.S. Tomaszewski dowiedział się, że „generałom udało się odzyskać pieniądze przy pomocy kontrwywiadu wojskowego”. „Próbą odzyskania pieniędzy zajął się w imieniu Komorowskiego i Rayzachera W.S. Tomaszewski” – czytamy w „Raporcie z weryfikacji WSI”.
Pytany o tę sprawę Komorowski oświadczył „Gazecie Wyborczej”: „Otóż to mnie ukradziono wówczas pieniądze, które pożyczyłem od rodziny i powierzyłem p. Rayzacherowi, który je umieścił w jakiejś piramidzie”. O sposobie, w jaki odzyskał pieniądze, nie powiedział nic.
Złoty Marius Olech
Pochodzący z ubogiej robotniczej rodziny Mariusz Olech, uczeń gdańskiego technikum samochodowego, w 1981 r. uzyskał wizę turystyczną do RFN, chociaż w jego aktach paszportowych figurowała adnotacja, że rok wcześniej, wracając ze Związku Sowieckiego, został zatrzymany przez celników – miał przy sobie niezgłoszone wcześniej złote precjoza.
Po wyjeździe na Zachód Olech imał się różnych zajęć, był m.in ogrodnikiem i boyem hotelowym w hamburskim hotelu. W 1983 r. wziął ślub ze straszą od siebie o sześć lat Niemką Angelą Herrmann tylko po to, by uzyskać niemieckie obywatelstwo. Wtedy też zmienił imię na Marius.
Niemal natychmiast uzyskał paszport konsularny i dwa lata później zaczął biznes na wielką skalę. Powstały kolejne firmy Olecha, m.in. Matronex, Elektronix, Labimex, Olech Import Export, która współpracowała z Centralą Handlu Zagranicznego Inter Prego. W połowie lat 80. Marius Olech został wpisany na listę osób niepożądanych w PRL. Powodem tej decyzji było śledztwo prowadzone przez wydział do zwalczania przestępczości gospodarczej Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku.
Z dokumentów gdańskiej SB wynikało, że Marius Olech był podejrzany o zorganizowanie na ogromną skalę przemytu złotych monet z PRL do RFN w zamian za sprzęt elektroniczny, m.in. komputery i telewizory.
W aktach Olecha zachowały się dokumenty z II Zarządu Sztabu Generalnego LWP (wywiad wojskowy) i Departamentu I MSW PRL (wywiad cywilny) dotyczące jego działalności i świadczące o jego związkach ze służbami. W sprawie cofnięcia zakazu wjazdu Olecha do Polski interweniowała m.in. Ambasada PRL w Bonn. Co ciekawe, do 1989 r. Olech bez problemu wjeżdżał na teren PRL i zakładał nawet przedstawicielstwa swoich firm, śledztwo dotyczące przemytu zostało umorzone.
W 1988 r. Olech interweniował u Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, którego prosił o skreślenie go z listy osób niepożądanych w PRL. Od tego momentu sprawa przybrała błyskawiczny obrót. 29 czerwca 1989 r. ppłk Władysław Sikorski, naczelnik Wydziału Przestępstw Gospodarczych WUSW w Gdańsku, wydał postanowienie o anulowaniu wpisu nazwiska Mariusa Olecha w indeksie osób niepożądanych. Jest to o tyle zaskakujące, że rok wcześniej ten sam funkcjonariusz pisał w notatce służbowej:
„[…] Umorzenie prowadzonego postępowania przez Prokuraturę Rejonową w Gdańsku nasuwa szereg wątpliwości natury procesowej, a przede wszystkim operacyjnej. Z Mariusem Olechem ściśle jest powiązana osoba zastępcy prokuratora rejonowego w Gdańsku Józefa Rosińskiego. Według naszych ustaleń wymieniony p[rokurator] roztoczył swego rodzaju opiekę prawną nad przedsięwzięciem tego obywatela RFN w Polsce [...]”.
Jednym z argumentów przemawiającym za skreśleniem nazwiska Olecha z listy osób niepożądanych w PRL było… współfinansowanie przez jego firmę wyborów miss Polonia!
W 1989 r. Marius Olech mógł legalnie wjeżdżać do Polski – rok później trafił na listę najbogatszych tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajął wysoką, 10. pozycję.
Był jednym z darczyńców Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a w gronie jego znajomych znaleźli się politycy KLD, którzy dziś zajmują kluczowe pozycje w Platformie Obywatelskiej.
Śmierć senatora
Twórcą jednej z pierwszych piramid finansowych był senator Kongresu Liberalno-Demokratycznego Andrzej Rzeźniczak. W 1991 r. uzyskał mandat senatora z województwa bydgoskiego i został członkiem senackiej komisji gospodarki narodowej. W bydgoskich mediach można znaleźć relacje z „gospodarskich wizyt” przewodniczącego KLD Donalda Tuska u senatora Rzeźniczaka – Tusk nie ukrywał swojej przyjaźni z senatorem. W bliskich relacjach był z nim także Jan Krzysztof Bielecki, obecnie szef Rady Gospodarczej przy Premierze.
Andrzej Rzeźniczak znalazł się w 1991 r. na liście najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajął 79. miejsce. Rzeźniczak uzyskał też tytuł „Biznesmena Roku”, głównie z powodu sukcesu Prywatnej Agencji Lokacyjnej. Dwa lata później miał już postawione prokuratorskie zarzuty prowadzenia nielegalnej działalności bankowej i wyłudzania kredytów. Proces w tej sprawie rozpoczął się w 1999 r. – ostatecznie w 2004 r.
Andrzej Rzeźniczak został skazany na karę pięciu lat pozbawienia wolności i 40 tys. zł grzywny. Od tego momentu zaczął się ukrywać, co nie przeszkodziło mu zajmować się biznesem. Został zatrzymany przez policję dopiero w 2010 r. w Gdańsku. Trafił do aresztu śledczego w Chojnicach, gdzie zmarł wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach. Przedstawiciele aresztu śledczego stwierdzili, że przyczyną zgonu była niewydolność krążenia."
Mechanizmy funkcjonowania Platformy Obywatelskiej łudząco przypominają mechanizmy rządzące Kongresem Liberalno-Demokratycznym – małą, ale niezmiernie wpływową partią z początku lat 90. Ci sami liderzy, taki sam styl władzy, wreszcie – podobne ciemne interesy na styku polityki, służb specjalnych i biznesu. Ze względu na liczne afery w ich środowisku, liberałów z KLD nazywano „aferałami”. Analogie nie pozostawiają złudzeń – historia zatoczyła koło i aferałowie znowu doszli do głosu.
Kongres Liberalno-Demokratyczny i Platformę Obywatelską tworzyła ta sama grupa osób. Jej rodowodu trzeba szukać w powstałej w Gdańsku w 1983 r. spółdzielni „Świetlik”. Spółdzielnia zajmowała się remontami i pracami na wysokościach. Do grona założycieli „Świetlika” należeli m.in. Maciej Płażyński i Donald Tusk. – To była koncepcja zrzeszenia, które zarobiłoby na chleb dla młodych działaczy podziemia – opowiada Izabela Brodacka-Falzmann, fizyk, wdowa po Michale Falzmannie (kontrolerze NIK, który odkrył aferę FOZZ). W latach 80. była zaprzyjaźniona z wieloma osobami z trójmiejskiej opozycji.
– Środowisko „Świetlika” było pozornie bardzo rozrywkowe: nieustannie trwały imprezy, co chwila zmieniały się konfiguracje romansowe, każdy palił marihuanę. Wszystkie ważniejsze sprawy Tusk i Płażyński załatwiali jednak w wąskim gronie znajomych. Wychodzili np. do łazienki czy kuchni i tam – jak to się wtedy mówiło – „knuli”. Potem do tego środowiska doszlusowały osoby znane z późniejszej działalności biznesowej i politycznej, a więc Janusz Lewandowski, Jacek Merkel i Jan Krzysztof Bielecki, znany na początku głównie ze wspólnej z Tuskiem gry w piłkę – mówi „Nowemu Państwu” Izabela Falzmann.
Imprezowanie, towarzystwo pań i gra w piłkę są wyznacznikami stylu życia także wśród liderów Platformy. Ale to najmniej istotna analogia między aferałami z lat 90. i z roku 2009.
Patroni specznaczenia
Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na człowieka, który stał się symbolem wpływu służb specjalnych na utworzony w 1990 r. KLD. – W połowie lat 80. do mojego męża zgłosiła się grupka osób z opozycyjnego „CDN – Głosu Wolnego Robotnika”. Mówili, że poznali biznesmena, który jest gotów dać na to powielaczowe pismo nawet kilka tysięcy dolarów. Mój mąż udał się z nimi na spotkanie, lecz postać „biznesmena” zrobiła na nim tak złe wrażenie, że wyszedł w trakcie. „To jakiś ubek” – mówił. Okazało się, że mecenasem tym był Wiktor Kubiak. Z tego, co pamiętam, to sponsorowane przez Kubiaka imprezy w warszawskim hotelu Marriott z udziałem przyszłych liberałów odbywały się już pod koniec lat 80. – wspomina.
Wiktor Kubiak to polski biznesmen ze szwedzkim paszportem, właściciel firmy Batax. Jego nazwisko pojawiło się w raporcie Komisji Weryfikacyjnej WSI. Okazało się, że był partnerem biznesowym Grzegorza Żemka (FOZZ), a Batax służył do nielegalnych operacji wojskowych służb specjalnych PRL – m.in. w latach 80. zajmował się nielegalnym transferem z Zachodu urządzeń elektronicznych objętych zakazem eksportu do krajów komunistycznych.
„Wywiad zakładał na terenie Polski – poprzez tajnych współpracowników działających w firmach krajowych – wspólne przedsięwzięcia (joint venture), mające przynieść szczególnie wielkie zyski. Do takich należała m.in. inwestycja polegająca na założeniu przez LOT oraz powołaną w Chicago firmę ABI kasyna gier hazardowych w hotelu Marriott w Warszawie. Pośrednikiem w tej operacji – na konto którego ABI przekazało milion dolarów – była spółka Batax Wiktora Kubiaka” – czytamy w raporcie.
Krzysztof Wyszkowski, gdański działacz KLD, tak opisuje wydarzenia: – Kubiak starał się kreować na biznesmena zainteresowanego wspieraniem środowisk politycznych. Tusk, który w odróżnieniu od Michała Falzmanna albo tego nie wyczuł, albo mu to nie przeszkadzało, przyjął pomoc. Za objaw zawarcia kontraktu można zapewne przyjąć moment, w którym „Przegląd Polityczny”, z wydawanego metodami podziemnymi brudzącego palce biuletynu, przeobraził się w eleganckie pismo drukowane na kredowym papierze, a KLD wprowadził się do nowych biur, do których wniesiono nowiutkie czarne meble.
Współpraca rozwijała się znakomicie – Tusk organizował spotkania KLD w zajmującym całe piętro biurze Kubiaka w hotelu Marriott, a Kubiak w fotelu pełnomocnika ministra prywatyzacji. Czy to oficjalne biuro, czy nieformalnie użyczany przez przyjaciela lokal, mało kto dziś już pamięta. Podczas programowej narady twórców KLD w Cetniewie ląduje helikopter z Kubiakiem, który w asyście liderów tej partii pozdrawia głowiących się nad programem liberałów i po odebraniu honorów odlatuje. Firma Batax, której WSW używało do operacji na Zachodzie, cieszyła się pełnym zaufaniem Tuska – pisze Krzysztof Wyszkowski w „GP”.
Tu nasuwa się porównanie z Platformą Obywatelską, którą, jak się niedawno okazało, współzakładał nie tylko Andrzej Olechowski (współpracownik wywiadu PRL „Must”), ale także Gromosław Czempiński, były funkcjonariusz wywiadu PRL, późniejszy szef UOP.
Mafijne bingo, czyli Kubiak i Sobiesiak
W latach 90. Wiktor Kubiak stał się menedżerem – to on lansował Edytę Górniak i spektakl „Metro” Janusza Józefowicza, zamierzał też przejąć stołeczny Teatr Dramatyczny. Według analizy policjantów zajmujących się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości Kubiak był zaangażowany w planowane przez mafię przedsięwzięcie zakładania kasyn. Miała temu służyć spółka „Zielone Bingo” założona w 1994 r. Wśród udziałowców figuruje Jarosław S. ps. „Masa”. W spółce był także Stanisław M. nazywany „królem spirytusu”, uchodzący za biznesmena, znanego z bliskich związków z grupami mafijnymi i podejrzanego o przemyt m.in. alkoholu i papierosów.
Nie było to jedynie „Zielone Bingo”, z którym był kojarzony Wiktor Kubiak. Inne przedsięwzięcie dotyczyło operacji Urzędu Ochrony Państwa, którego szefem był wówczas Gromosław Czempiński. Chodziło o lokowanie pieniędzy wywiadu w akcjach firmy ubezpieczeniowej Warta (jej udziałowcem był już wówczas Jan Kulczyk). Podczas tej operacji UOP zatrudniał jako konsultanta byłego szefa FOZZ Grzegorza Żemka, współpracownika WSI, a jedną z osób zaangażowanych w tę operację miał być Wiktor Kubiak.
Zainteresowania Kubiaka dotyczące m.in. kasyn, nasuwają porównania z działalnością Ryszarda Sobiesiaka, jednego z głównych bohaterów afery hazardowej. Z opublikowanych w „Rzeczpospolitej” materiałów CBA wynika, że czołowi politycy PO, w tym szef klubu PO Zbigniew Chlebowski i minister sportu Mirosław Drzewiecki, lobbowali w interesie firm hazardowych. Chodziło o zmiany w ustawie o grach i zakładach wzajemnych, z której biznesmeni chcieli m.in. usunąć zapisy zobowiązujące ich do wpłat na rzecz sportu. CBA uważa, że na zmianach w tej ustawie budżet państwa mógł stracić 469 mln zł.
Dolnośląski biznesemen Ryszard Sobiesiak, zaprzyjaźniony z Grzegorzem Schetyną, Zbigniewem Chlebowskim i Mirosławem Drzewieckim, rok temu został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za korupcję. Nie przeszkodziło mu to w kontaktach z czołowymi politykami PO i lobbowaniu na rzecz korzystnych zapisów w ustawie. Jakby tego było mało, jego córka miała zasiąść w zarządzie Totalizatora Sportowego – rozmowy z Magdaleną Sobiesiak prowadził Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego ministra Drzewieckiego.
Zrezygnowała, gdy okazało się, że sprawę bada CBA. W wyniku afery prace straciło trzech ministrów, szef klubo PO i trzech członków Kancelarii Premiera. Prokuratura oprócz afery bada sprawę przecieku, na skutek którego lobbyści zostali ostrzeżeni o działaniach CBA.
Macher z zaplecza
Po zwycięstwie Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich gdańscy liberałowie z KLD, do których dołączyli m.in. Grzegorz Schetyna i Mirosław Drzewiecki, dostali swoje pierwsze „pięć minut”. Bielecki został premierem, ministrami m.in. Janusz Lewandowski, Krzysztof Kilian i Michał Boni.
Tusk, który nie wszedł do gabinetu Bieleckiego, zapytany przez „Gazetę Gdańską” (z dn. 12.04.1991 r.), gdzie widzi dla siebie miejsce jako „polityczny” w KLD, odpowiedział: „Musiałbym kontynuować to, co robię, czyli tak politycznie rozeznawać sytuację, żeby ludzie z Kongresu wchodzili do rządu bądź w inne ważne miejsca. Sytuacja wypycha mnie na pozycję »machera z zaplecza«. Jest to działanie często na styku polityki i biznesu, wymaga ciągłych spotkań”.
W biznesie działali m.in. Krzysztof Kilian, obecnie wiceprezes Polkomtela, i Andrzej Arendarski, współzałożyciel KLD, obecnie prezes Krajowej Izby Gospodarczej – byli ministrowie z ramienia KLD. Andrzej Arendarski zasiadał m.in. w radach nadzorczych Universalu i Stalexportu, był też prezesem spółki Tel-Energo. Krzysztof Kilian był m.in. doradcą prezesa Banku Handlowego, zasiadał w radach nadzorczych NFI. Ostatnio był wymieniany jako ewentualny następca Mirosława Drzewieckiego w Ministerstwie Sportu.
W 1993 r. głośna stała się sprawa podpisania przez Telekomunikację Polską umowy z firmą Prokom Ryszarda Krauzego – chodziło o sprzedaż licencji na komputerowy system zarządzania. Umowę podpisano w poniedziałek po wyborach parlamentarnych wygranych przez SLD i PSL. Szefem Telekomunikacji był wówczas Zdzisław Nowak, uchodzący za lojalnego współpracownika ustępującego ministra łączności z rządu Suchockiej, którym był Krzysztof Kilian. Później firma PR Kiliana obsługiwała Prokom.
Z firmą Ryszarda Krauzego kontrakt zawarł także RSW Prasa-Książka-Ruch (którego likwidatorem był Donald Tusk) na tworzenie systemu komputerowego dla Ruchu.
Jacek Merkel, który kierował sztabem wyborczym Wałęsy, do marca 1991 r. był ministrem stanu ds. bezpieczeństwa narodowego w Kancelarii Prezydenta. Potem zasiadał w wielu radach nadzorczych, m.in. Universalu Dariusza Przywieczerskiego i Polskiej Korporacji Handlowej Rudolfa Skowrońskiego. Raport o WSI tak opisuje późniejszą działalność Merkla: „W 1995 r. Mohammed Al-Khafagi, wraz z Jackiem Merklem i Januszem Baranem założył firmę »Caravana« Polsko-Arabską spółkę z o.o.
Według informacji zgromadzonych przez WSI firma ta miała być założona za aprobatą generałów: H. Jasika i G. Czempińskiego. Z informacji Zarządu KW UOP dla WSI wynikało, że M. Al-Khafagi ma powiązania z irackimi służbami specjalnymi. Natomiast według ustaleń poczynionych przez ppłk. Słonia – Jacek Merkel »posiadał naturalne dotarcie« do polityków Unii Wolności i niektórych urzędników Kancelarii Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.
Kontakty te współwłaściciel firmy »Caravana« Mohammed Al-Khafagi starał się wykorzystywać do zapewnienia sobie bezpieczeństwa osobistego. Według WSI Jacek Merkel (w dokumentach operacyjnych nazwano go »Bankierem«) działał z inspiracji UOP. [...] Osoba »Bankiera« może być kluczem do zrozumienia określonych zjawisk gospodarczych, które występują na naszym rynku telekomunikacyjnym i zbrojeniowym”.
Gdy w 2001 r. powstawała Platforma Obywatelska Merkel ponownie pojawił się w otoczeniu Donalda Tuska – wspólnie z Andrzejem Olechowskim i Maciejem Płażyńskim (a także, co niedawno wyszło na jaw, z byłym funkcjonariuszem PRL-owskich specsłużb Gromosławem Czempińskim) budował struktury nowej formacji i został jej pełnomocnikiem okręgowym.
„Jeśli za friko, to to pieprzę”
W latach 90. głównym filarem KLD (potem UW), w świecie biznesu był Janusz Lewandowski (obecnie europoseł i prominentny polityk PO), minister przekształceń własnościowych, autor koncepcji powszechnej prywatyzacji.
Narodowe Fundusze Inwestycyjne były jednym z najbardziej nieudanych polskich projektów prywatyzacyjnych. Prywatnym firmom zarządzającym funduszami oddano kontrolę nad państwowymi spółkami. Los wielu spółek był przesądzony: wypompowywano z nich majątek, zatrudnieni w nich tracili pracę, na koniec sprzedawano je po zaniżonych cenach.
Nadzór właścicielski nad wszystkimi przedsiębiorstwami oddano ministrowi skarbu, czyli w praktyce rządzącemu obozowi politycznemu. Do 15 NFI wniesiono akcje 512 państwowych firm (tylko przedsiębiorstwa o dobrej kondycji ekonomicznej), przekształconych w jednoosobowe spółki Skarbu Państwa. 10 proc. produkcyjnego majątku narodowego zgromadzonego w funduszach, eksperci wycenili wówczas na 27 bilionów złotych.
Bilans ponaddziewięcioletniej działalności NFI to likwidacja lub upadłość co najmniej 20 proc. spółek włączonych do funduszy, utrata pracy przez ponad 300 tys. pracowników byłych przedsiębiorstw państwowych. Beneficjentami programu okazały się firmy zarządzające i aferzyści, a obywatele jedynie sponsorowali ten „interes”. Skarb Państwa i fundusze bowiem co miesiąc płaciły po 1,4–4,7 mln dol. każdej z 15 firm zarządzających NFI.
Według niekórych ekspertów Skarb Państwa stracił na programie NFI 11 mld zł niezrealizowanych wpływów z prywatyzacji. Do dziś odpowiedzialni za to politycy i urzędnicy nie stanęli przed Trybunałem Stanu. Majątek objęty programem został nierzetelnie wyceniony, w myśl lansowanej wówczas zasady, że „przedsiębiorstwo jest tyle warte, ile ktoś chce za nie zapłacić”.
Patologiczne mechanizmy towarzyszące procesom prywatyzacji z początku lat 90. doprowadziły do tego, że wybrańcy przejęli za bezcen państwowe mienie. Do wybrańców należała głównie postkomunistyczna nomenklatura (i powiązani z nią funkcjonariusze służb specjalnych PRL), bo tylko ona dysponowała wówczas w Polsce środkami na ten cel.
Podczas wielkich prywatyzacji politycy żądali od zachodnich inwestorów „prowizji”, które trafiały na konta zaprzyjaźnionych biznesmenów. A ci następnie wspierali partie polityczne albo samych polityków. Podobny mechanizm miał miejsce obecnie. Jak wynika z zeznań byłej posłanki PO, Beaty Sawickiej, pieniądze, które miała przyjąć w zamian za załatwienie interesu na Helu, nie miały być łapówką, lecz pożyczką na fundusz wyborczy. Warto przypomnieć jej rozmowę z podstawionym przez CBA biznesmenem:
„– Powiem szczerze, że chciałabym to doprowadzić do końca, jeżeli coś z tego mielibyśmy oboje albo ty. Ale jeżeli jest tylko za friko, to to pieprzę.
– Mhm, rozumiem. ...Dobrze, natomiast tutaj w tej materii, o której ci powiedziałem, rozumiesz [treść niezrozumiała, przerwana wypowiedzią X]
– Ty mi nie mów o tej materii, co mi powiedziałeś, bo to już skończony temat.
– Aaaa
– Ja zaczynam ten drugi wątek, bo to jest coś do wzięcia. Więc wiesz, jest możliwość załatwienia sprawy i może na tym byś ugrał coś, natomiast zastanów się, czy facet jest na tyle jola... lojalny i w porządku, żebyś coś z tego miał. Pamiętaj, pamiętaj, ile ja ryzykuję.
– Pamiętam.
– Widzisz, co robi CBA i cała reszta”.
Sprywatyzować, co się da
Po 1989 r. najpierw sprywatyzowano banki. Z NBP wydzielono dziewięć banków: Bank Przemysłowo-Handlowy, Powszechny Bank Kredytowy, Bank Zachodni, Wielkopolski Bank Kredytowy, Bank Gdański, Powszechny Bank Gospodarczy w Łodzi (PBG), Bank Depozytowo-Kredytowy w Lublinie (BDK), Pomorski Bank Kredytowy w Szczecinie (PBKS) i Bank Śląski. Banki te szybko znalazły inwestorów zagranicznych, wprowadzono je na giełdę i sprywatyzowano.
Obecnie sektor bankowy jest już w ponad 70 proc. w rękach kapitału zagranicznego. To zachodni właściciele decydują, czy i jakim przedsiębiorstwom polskim udzielić kredytów i na jakich warunkach, a którym nie, doprowadzając je do upadku. Ojcem takiej sytuacji jest Leszek Balcerowicz, gorąco wspierany przez liberałów.
Obecnie minister skarbu w rządzie PO Aleksander Grad idzie drogą Balcerowicza. Zapowiedział prywatyzację kolejnych banków, ostatnich, w których udziały ma państwo polskie: PKO BP, Banku Ochrony Środowiska, Banku Gospodarki Żywnościowej. Ludzie Balcerowicza już opanowali kluczowe stanowiska w banku PKO BP, ostatnim dużym banku komercyjnym, który pozostał w polskich rękach.
Proces prywatyzacji majątku państwowego stał się zasadniczym elementem przemian ustrojowych po 1989 r. Sterowali nim ludzie z PRL-owskich służb specjalnych. Pozwolono wówczas, by napływał do Polski różny kapitał, niekiedy spekulacyjny, często wcześniej wyprowadzony z naszego kraju, na przełomie lat 80. i 90., i wracający już jako „wyprany”. Kapitał ten trafiał szczególnie do branż, gdzie można było zrobić łatwy interes.
Taką branżą, która została przejęta przez tajemnicze spółki, były zakłady przemysłu spirytusowego. Polmos Łańcut nabyła tajemnicza firma Caribbean Distillers Corporation Limited, zarejestrowana w karaibskim obszarze podatkowym. Kupiła ona w 2002 r. od Ministerstwa Skarbu Państwa 85 proc. akcji Polmosu Łańcut za 14 milionów złotych. Same znaki towarowe trzech wódek produkowanych w tym Polmosie były wyceniane na ok. 50 milionów złotych.
Także zarządca komisaryczny Zakładów Przemysłu Spirytusowego Polmos w Żyrardowie pozbył się 90 proc. majątku prywatyzowanego przedsiębiorstwa. Przez 21 lat, zgodnie z umową, cały zysk Polmosu z produkcji „Belvedere” trafi na konto amerykańskiej firmy Phillips Millenium. Podobna sytuacja miała miejsce w Polmosie Lublin. Obecna sprawa posła Palikota może rzucić na te prywatyzacje nowe światło.
Powrót do wzorów KLD
Rząd PO wrócił do planów Balcerowicza – postanowił sprzedać prawie wszystko. Takich gigantycznych planów sprzedaży państwowych spółek nie było od co najmniej 10 lat.
Ministerstwo Skarbu chce sprzedać ostatnie tzw. spółki strategiczne z branży energetycznej i chemicznej – KGHM, LOTOS, ENEA (dystrybutor energii dla 16 proc. rynku), Tauron (lider największej grupy energetycznej na południu kraju, posiadający 26 proc. rynku), Polska Grupa Energetyczna (strategiczny operator sieci przesyłowej, posiada 29 proc. polskiego rynku), Grupa ENERGA (jedna z czterech największych grup energetycznych w kraju), Zespół Elektroenergetyczny Pątnów–Adamów–Konin (drugi co do wielkości w Polsce producent energii elektrycznej z węgla brunatnego), grupa Ciech (lider europejskiego rynku chemicznego, 3,5 mld zł rocznego przychodu) kontrolująca czterech największych producentów nawozów w Polsce, Warszawska GPW oraz m.in. kopalnia Bogdanka.
Program prywatyzacji rządu PO na lata 2008–2011 objął 740 spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa. Plany prywatyzacyjne zakładają też sprzedanie szpitali, po uprzednim przekształceniu ich w spółki prawa handlowego. To plan, który minister Michał Boni chciał zrealizować, będąc jeszcze w rządzie Hausnera za czasów SLD. Tam, gdzie PO ma władzę, próbuje prywatyzować przychodnie, szpitale.
Zazwyczaj te dobrze wyposażone i przynoszące gminie zyski. To, co zapowiadała odpowiadająca dziś przed sądem była posłanka PO Beata Sawicka, czyli „kręcenie lodów”, realizują inni. W Warszawie rada miasta, zdominowana przez PO, podjęła 10 lipca 2009 r. uchwałę dotyczącą prywatyzacji czterech szpitali. Dla zakamuflowania nazwano ją programem wieloletnim pod nazwą „Wsparcie jednostek samorządu terytorialnego w działaniach stabilizujących system ochrony zdrowia” i umieszczono w porządku obrad na 51. pozycji (!).
Wiadomo było, że głosowanie nad nią odbędzie się już w godzinach nocnych. Zmyleni nazwą i zmęczeni obradami radni mogli się więc wykruszyć… Kierownikami przekształconych w spółki szpitali mają być obecni ich dyrektorzy, którzy odpowiadają za zadłużenie szpitali, a właśnie długi są wymieniane jako powód prywatyzacji. Skoro nie potrafią zarządzać obecnie szpitalami, dlaczego będą potrafili zrobić to w przekształconych placówkach?
Kolejny deal ludzi obecnej władzy to afera senatora PO, Tomasza Misiaka. Firma Misiaka – Work Service z Wrocławia i poznańska spółka DGA, bez przetargu, za państwowe pieniądze (kilkadziesiąt milionów złotych) zostały wybrane na doradców zwalnianych stoczniowców. Senator Misiak jako szef komisji gospodarki narodowej pracował nad specustawą stoczniową, zgłaszał do niej poprawki. Wcześniej, w lipcu 2007 r., DGA została doradcą prywatyzacyjnym Stoczni Gdańsk. Zastępcą przewodniczącego rady nadzorczej DGA jest Karol Działoszyński, były poseł Unii Wolności, obecnie związany z PO.
Firma DGA była doradcą ministra skarbu państwa za rządów SLD – doradzała m.in. przy prywatyzacji grupy energetycznej ENEA, Elektrowni Kozienice, Zakładów Elektronicznych WAREL. DGA przeprowadziła także wycenę Domów Towarowych Centrum w Warszawie, za którą Ministerstwo Skarbu Państwa zapłaciło prawie milion złotych.
Wycenę skrytykowała Najwyższa Izba Kontroli, jednak prowadzone przez warszawską prokuraturę śledztwo ostatecznie zakończyło się umorzeniem. Obecnie DGA doradza ministrowi skarbu państwa m.in. przy prywatyzacji Przedsiębiorstwa Wydawniczego Rzeczpospolita, wydawcy dziennika „Rzeczpospolita”, i WSK PLZ-Kalisz, który zajmuje się produkcją silników do samolotów.
W radzie nadzorczej DGA zasiada gen. Leon Komornicki, absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej w Poznaniu, Akademii Wojsk Pancernych w Moskwie, Akademii Sztabu Generalnego w ZSRR i Akademii NATO w Rzymie. W latach 1992–1997 był zastępcą sztabu generalnego Wojska Polskiego, po wygranych przez AWS wyborach odszedł do cywila i zajął się biznesem. Obecnie jest członkiem m.in. rady nadzorczej firmy Pol-Aqua, która decyzją ministra sportu buduje Stadion
Narodowy i została wykonawcą Mostu Północnego w stolicy.
W Pol-Aqua pracowało wielu wojskowych, m.in. były szef WSI, gen. Konstanty Malejczyk. Członkami rady nadzorczej spółki są m.in. gen. Leon Komornick i gen. Sławomir Petelicki, były dowódca GROM. O Pol-Aquie mówi w swoich zeznaniach w prokuraturze dotyczących próby dotarcia do aneksu raportu o WSI, Bronisław Komorowski, zeznając w sprawie byłego płk. WSW i WSI Aleksandra L.
I na koniec największy skandal „aferałów” roku 2009: okoliczności prywatyzacji stoczni. Tygodnik „Wprost” opublikował stenogramy rozmów urzędników Agencji Rozwoju Przemysłu, ministra skarbu Aleksandra Grada i jego podwładnych na temat przetargu. Okazało się, że przetarg był „ustawiany” pod jedną firmę, a urzędnicy Agencji Rozwoju Przemysłu próbowali zniechęcić podmioty zainteresowane zakupem majątku stoczni, mimo że chętnych było więcej, co wynika z dokumentów MSP.
Okazało się również, że faworyzowany „katarski inwestor” nie tylko nie miał pieniędzy na zakup stoczni w Gdyni i Szczecinie, ale mógł w ogóle nie istnieć – głównym graczem w całej sprawie był libański handlarz bronią Rahman Abdul El-Assir.
Finansowanie kampanii
Tak jak na początku lat 90. KLD otrzymało środki na kampanię z „szemranego źródła”, czyli od biznesmena Wiktora Kubiaka, tak później PO miała kłopoty z wytłumaczeniem się z funduszy na kampanię w 2005 r. Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego ministra sporu Mirosława Drzewieckiego, był asystentem Grzegorza Schetyny i pełnomocnikiem finansowym sztabu PO. W 2006 r. Jerzy Jachowicz w tekście „Dojenie Platformy” opisał, jak w kampanii w 2005 r.
Rosół wraz z kolegą Piotrem Wawrzynowiczem, zastępcą Mirosława Drzewickiego, skarbnika PO, płacili tzw. słupom za fikcyjne usługi wyborcze, a potem odbierali od nich w kopertach większą część wypłaconych sum. Po ujawnieniu afery obydwaj działacze PO zostali zawieszeni, a do prokuratury trafiło zawiadomienie jednego z wyborców.
W trakcie postępowania informator Jachowicza ujawnił, że naciskano na niego, by wycofał obciążające zeznania. Wśród naciskających miał być m.in. Drzewiecki. Ostatecznie w 2008 r. prokuratura umorzyła sprawę. W 2009 r. Jerzy Jachowicz wygrał proces z Rosołem.
Nocna zmiana
I jeszcze jedno porównanie między aferałami z KLD i PO. W 1992 r. liderzy tego ugrupowania przecięli pasmo swoich problemów, współobalając rząd Jana Olszewskiego i współtworząc rząd Hanny Suchockiej, który dawał przyzwolenie na różnorakie patologiczne praktyki w szeregach władzy. W październiku 2009 r. Donald Tusk równie „skutecznie” rozwiązał swoje problemy, usuwając szefa CBA Mariusza Kamińskiego."
to są stare bzdety-domorosłego analityka.szukali kozła ofiarnego dekade temu. krauze podejrzany i tym podobne przypuszczenia-żadnych twardych faktów. koniecznie chcecie kupować oila dużo taniej-to wam sie nie uda-nikt nie będzie wywalał. trzeba robić odwrotnie-cwane gapy.
Kryształowa uczciwosc, na 100% jest ropa! Tak jak na 100% Wałesa nie był agentem o czym zapewniają czołowi SB-cy, generał Jaruzleski i SB-ckie media! Nie mozna im nie wierzyc!
Nie, to nie po prostu agent rydzyka.
Nie wiem czy wiecie ale rydzyk ma ich sporo, z resztą ma spore uklady.
Nie pasuje mu ta opcja polityczna bo nie moze budowac imperium " za koszykowe" :))))
to teraz wysyla takich agentow, wyznawcow, "talibow rydzego" ktorzy bezustannie i wszedzie maja znieslawiac.
Nawiedzony!
Te "talib rydzego" za koszyk i zbierac datki na ratowanie czegokolwiek, np. stocznie. z reszta nie wazne czego byle by kasa byla a jak juz bedzie to...
To nic nie znaczy Rysio jest czysty jak łza przeciez sam Tusk go bronił przed nagonka Kaczyńskie i Ziobry. A jak wszyscy wiemy każde słowo Tuska to prawda!