Kumiszka z sąsiedniej zagrody miała kiedyś kota. Stare to było kocurzysko i prawie ślepe. Ale mimo to ciągle łaził po dachach i drzewach w nadziei na ptasi łup, a kuma cała w strachu, że kiedyś skądś zleci i jaką krzywdę sobie zrobi. I tak kocur raz wlazł na przydrożną topolę. Sąsiadka, gdy go zoczyła prawie w koronie drzewa omało na zawał nie zaszła. I nagle trach! Sucha gałąź złamała się pod tłustym draniem i kocur leci w dół! I nagle bęc! Kocur znowu katapultuje się w górę i bezpiecznie ląduje na stercie siana tuż obok. Okazało się, że pod drzewem, ktoś stary tapczan wyrzucił i zadziałał na spadającego zwierza jak trampolina, ratując mu żywot! A ja jak ten tapczan, gdy kurs zleci w dół, prędziutko go chwycę w swe szpony, nim znowu odbije w górę jak to kocisko sąsiadów! A wtedy opchnę Wam w walor z sowitym zyskiem na odbiciu! Tak to sobie wykalkulowałam! Przebiegła ze mnie baba, co nie?