Ostatni tydzień był drugim z rzędu tygodniem znaczącej przewagi kupujących nad sprzedającymi. Przebieg notowań w trakcie tych dziesięciu sesji potwierdza dość wyraźnie nasze wcześniejsze przepuszczenie, że faza czerwcowego powolnego spadku cen była fazą akumulacji przed wyskokiem w górę. Wyskok się pojawił, a wraz z nim pojawia się pytanie, co dalej? Kusi, by skorzystać z szablonu, jaki proponuje nam historia.
Szablon zostawmy sobie na koniec. Przewaga kupujących jest wyraźna już od późnej zimy. Początek ruchu, który teraz mocno rozkwita, oczywiście nie był od razu odbierany jako początek dużej zwyżki. Każda zmiana na starcie jest tylko korektą wcześniejszej tendencji. Dopiero po jakimś czasie i po wygenerowaniu jakiegoś sygnału ruch staje się bardziej znaczący. Tak było i w tym roku. Jeszcze w lutym do zwyżki podchodziliśmy z rezerwą. Istniało wprawdzie kilka czynników, który wskazywały na możliwość pojawienia się większej korekty, ale same te czynniki nie były w stanie wpłynąć na zachowanie graczy. Ewentualne decyzje o zmianie aktualnego nastawienia do rynku musiały mieć poparcie w zachowaniu samego rynku.
Pod koniec marca pokonane zostały okolice 1600 pkt. i wiadomo było, że ten ruch może przybrać znaczące rozmiary. Może być pierwszą poważniejszą korektą wcześniejszej silnej bessy. Teraz już wiemy, że faktycznie tak się stało. Pewnie część graczy zastanawia się, czy status korekty bessy jest nadal zasadny. Skoro ceny wzrosły tak mocno? Faktycznie skala wzrostu do dołka liczona w procentach jest imponująca. W relacji rok do roku to mimo wszystko nadal jest wartość ujemna. Dopiero na jesieni będzie się ta relacja poprawiać na tyle, że możliwe jest zniesienie minusów. To też pokazuje, że pomimo wyraźnego wzrostu wycen akcji, nadal jesteśmy pod wrażeniem wcześniejszej bessy. Trwające od dołka odbicie, które procentowo jest tak imponujące, sprowadziło rynek na poziom, który tylko nieznacznie przekracza połowę szczytowych wycen kontraktów, czy wartości indeksu WIG20. W tej sytuacji jasnym jest, że mówienie o zmianie trendu długoterminowego na wzrostowy na razie jest przedwczesne, a skoro tak, to nadal w długim terminie musimy rozważać możliwość spadku cen, a w najlepszym razie wystąpienia trendu bocznego.
Dołek na indeksie WIG20 został wyznaczony 18 lutego 2009 roku na poziomie 1253,24 pkt. Piątkowe maksimum sesji, a za razem maksimum wzrostu wyznaczone zostało na poziomie 2112,93 pkt. Łatwo obliczyć, że rynek od minimum do maksimum wzrostu wykonał ruch o niemal 70 proc. W żadnym momencie poza chwilą tuż po wyznaczeniu dołka, ceny nie cofnęły się na więcej niż 50 proc. W większości wypadków były to płaskie korekty osiągające w momencie kreślenia dołka zniesienie zbliżone do 38,2 proc. Można więc śmiało stwierdzić, że zwyżka jest dynamiczna.
Dynamizm wzrostu cen jest uzasadniony wcześniejszym długim okresem spadków. Te spadki wyrządziły inwestorom wiele szkód. Szybkie przekonanie się w takiej sytuacji do powrotu na rynek nie jest łatwe. Każdy ma inny „poziom bólu”. Jednak, im wyżej ceny zawędrują, tym więcej uczestników rynku przekonuje się do nowej tendencji.
Problem w tym, że nie ma szans, by zainteresowanie rynkiem w tej chwili osiągnęło natężenie z okresu kreślenia szczytów. Uszczerbek na kapitale i zdrowiu wywołany bessą jest zbyt duży. Na rynku pozostali ci, którzy chcą na nim powalczyć. Okazjonalni inwestorzy, którzy zainteresowali się funduszami, bądź samodzielną grą na giełdzie, albo już opuścili rynek i nie zamierzają nań wracać, albo właśnie wykorzystają obecną zwyżkę do wyjścia na nieco wyższych poziomach. Ostatnia bessa sprawiła, że ilość prawdziwych naiwniaków, czy rzeczywistych „prawdziwków” rynkowych jest znikoma. Na tyle, że nie ma co liczyć, że ta grupa podniesie znacząco ceny. Zatem pozostaje kapitał funduszy, które nie narzekają na wielkość strumienia gotówki, jaka do nich napływa, profesjonalni inwestorzy prywatni oraz kapitał zagraniczny. Ten ostatni jest w stanie zrobić takie ruchy, jak ten z dwóch tygodni, ale to zwykle nie jest kapitał długoterminowy. Równie szybko on może nasz rynek opuścić.
Trwałość obecnej tendencji nie jest zatem jej mocną stroną. W tym kontekście wspomniane wyżej 70 proc. wzrostu z jednej strony powinno cieszyć posiadaczy długich pozycji, ale z drugiej powinno zapalić światło ostrzegawcze. Kto bowiem kupuje papiery w tej chwili? Na co liczy kupujący? Czy rynek ma szansę wzrosnąć do 2500 pkt.?
Czy jest możliwe osiągnięcie 2500 pkt.? Oczywiście teoretycznie wszystko jest możliwe. Weźmy jednak pod uwagę realia. Dołek mamy na poziomie 1253 pkt., a więc gdyby ceny osiągnęły poziom 2500 pkt. ich dynamika w relacji do dołka wyniosłaby 100 proc. Ile razy w historii naszego rynku w ciągu maksimum 12 miesięcy rynek podwoił swoją wartość? Prawie się to udało w lutym 1997 roku i później w trakcie hossy internetowej. Roczną dynamikę 100 proc. rynek osiągnął do tej pory raz, w trakcie pierwszej hossy 1993 i 1994 roku. Wtedy tych procentów było zresztą znacznie więcej, ale też i okres był wyjątkowy. Na powtórkę raczej nie ma co liczyć. Te dwa „prawie” osiągnięte 100 proc. miały miejsce w trakcie trendu wzrostowego. Jak już wspomnieliśmy wcześniej, teraz nie ma mowy o trendzie wzrostowym w długim terminie.
Wychodzi więc na to, że osiągnięcie dynamiki wzrostu na poziomie 100 proc. w trakcie maksimum 12 miesięcy jest mało prawdopodobne. Z tego płynie inny wniosek. Do połowy lutego 2010 roku pokonanie poziomie 2500 pkt. wydaje się równie mało realne. Nawet jeśli się uda ten poziom osiągnąć to będzie można to traktować jako sygnał wyczerpania potencjału byków. Patrząc na rynek realnie o wyczerpywaniu się potencjału kupujących można mówić zatem już teraz i z każdy kolejny procent, który bykom uda się zarobić będzie to przeświadczenie pogłębiać. Choćby tylko z tego względu obecne poziomy należy raczej odbierać jako wysokie niż atrakcyjne do zakupów.
Oczywiście powyższa obserwacja nie jest sama w sobie sygnałem sprzedaży (przynajmniej nie dla inwestorów indywidualnych), ale może ona pomóc w ocenie wiarygodności ewentualnych później pojawiających się sygnałów słabości rynku. Pierwszym takim sygnałem była piątkowa końcówka notowań, gdy ceny zjechały pod poziom południowej konsolidacji. To jednak powinno zainteresować graczy krótkoterminowych. Taka oznaka słabości popytu nie przesądza o braku szans na nowe maksima, ale jest sygnałem, że kondycja popytu słabnie. Trudno tu zresztą mówić o kondycji, skoro rynek ostatnio lubuje się w sprintach. Szybkość sprinterów jest oszałamiająca, ale nie ma szans, by w takim tempie, w jakim oni biegną 100 metrów, byli w stanie przebiec całe okrążenie bieżni.
Wiele czynnik wskazuje na to, że okres wzrostu cen powoli się wyczerpuje, a więc oczekiwanie na pokaźne zyski z długich pozycji otwieranych na aktualnych poziomach może być już dyskusyjne.
Jeśli uznamy, że wyznacza ona przybliżone tempo wzrostu w tej chwili, to można pokusić się o wykreślenie górnej linii równoległej opartej o lokalny szczyt z początku listopada 2008 roku. Linia ta ograniczałaby aktualną zwyżkę do okolic 2200 pkt. To na razie jest tylko luźna myśl, ale jeśli faktycznie rynek nie będzie w stanie pokonać tej górnej linii, to, po pierwsze, będzie można oczekiwać spadku cen w kierunku linii centralnej, a po drugie, ewentualne przełamanie tejże linii centralnej pozwoli nam oczekiwać spadku w rejon wyznaczony przez dolną linię równoległą opartą o dołek w lutego.
Sytuacja robi się ciekawa, bo o ile faktycznie pokonanie poziomu 2200 pkt. nie jest przesadzone, to ewentualne odbicie rynku wyznaczy nam automatycznie poziom graniczny dla scenariuszy wzrostowych. Przełamanie dolnej linii równoległej skłaniałoby bowiem do tezy o możliwości testu poziomu lutowego dołka. To są jednak dylematy, z którymi być może będziemy się zmagać w przyszłym roku.
Obecnie mamy zwyżkę i spokojnie oczekujemy na sygnały jej ewentualnego wyhamowania bądź zwrotu kierunku ruchu. Na razie takim sygnałem może być pokonanie przez ceny kontraktów poziomu 1860 pkt., gdzie znajduje się luka hossy. Pewną niewygodą jest to, że ten poziom wsparcia jest oddalony od aktualnych poziomów notowań, ale przecież nie jest przesądzone, że właśnie to wsparcie ostatecznie będzie tym, które skłoni nas do zmiany nastawienia. Może pojawi się w końcu kształt na wykresie, który będzie wystarczająco wiarygodny, by uczynić go podstawą dla decyzji o naszej przyszłości na rynku.
Odwzorowanie nie jest naturalnie identyczne, ale i tak podobieństwo ówczesnych zmian cen do tego, co widzimy obecnie jest uderzające. Także i ta obserwacja skłania nas do ostrożności, gdyż jeśli uznać tą analogię za zasadną, okres wzrostu cen powoli się wyczerpuje, a więc oczekiwanie na pokaźne zyski z długich pozycji otwieranych na aktualnych poziomach może być już dyskusyjne.