• Bakalland 1mld przychodu w 2015 nierealne?? Autor: ~BASIA [46.204.107.*]
    Dwa razy szybszy od muzyki na parkiecie. Biznesowe ADHD co rusz pcha go wyżej. Handlował końmi, arbuzami, ciuchami i Bóg wie, czym jeszcze. Bakalie mu nie wystarczają. Marian Owerko dopiero się rozkręca.

    Ma zaledwie 41 lat, a po kilku godzinach rozmowy z nim nasuwa się jedno, dość banalne pytanie: czym się pan w życiu nie parał, panie prezesie? Chwila pauzy. No i szczera odpowiedź:

    — No, rzeczywiście, trochę tego było przed bakaliami. Ale niech pan już nie pyta, dlaczego handlowałem potomkiem słynnej klaczy czy jeździłem pięcioma taksówkami do Charkowa. Po prostu działałem bez amerykańskiej maniery analizowania każdego ruchu — zastrzega Marian Owerko.

    Poproszony o kilka archiwalnych zdjęć, przynosi osiem zwalistych albumów, zasypuje anegdotami, z których można by stworzyć osobny tekst. Ot, cały on. Jeden z jego wielu kolegów żartuje, że gdyby Marian Owerko na serio wziął się za swoje Facebookowe konto, to miałby tam więcej znajomych niż Lady Gaga. Na tzw. mieście każdy go lubi, ceni, podziwia, kiedyś poznał. Przy czym prezes Bakallandu nie jest typem wyrachowanego lwa salonowego ani kolekcjonerem wizytówek. Biznesowe ADHD bucha z niego od wczesnego ranka, przepełnionego załatwianiem spraw przesuniętych na później, po wieczór, kiedy — już po partii tenisa czy po meczu piłkarskim — bryluje w towarzystwie. Dlatego rano mało kto pamięta, że Bakalland ma jeszcze trzech współzałożycieli, choć Marian Owerko opowiada o nich na każdym kroku.

    — Ktoś musi być frontmanem, nie musieliśmy wybierać, przyszło samo. Marian jest do tego stworzony, jego wizerunek pracuje na rzecz firmy. Reszta wspólników nie ma z tym problemu — przekonuje Artur Ungier, odpowiedzialny w Bakallandzie za finanse.

    Jedna z bliskich osób króla bakalii to Andrzej Klesyk, prezes PZU. Tenże, wypowiadając się w urodzinowym filmie-niespodziance, przygotowanym przez Małgorzatę Owerko, żonę prezesa Bakallandu, charakteryzuje przyjaciela tak:

    — Marianek jest bardzo uczciwy. Z Mariankiem można konie kraść. Marianek jest niesamowicie szybki. Szybko podejmuje decyzje. Jak mówi moja żona — jest dwa razy szybszy niż muzyka na parkiecie. Marianek lubi coś, co się nazywa hardcore.
    Messi na koksie

    Dziś to prezes spółki z 300 mln zł rocznych przychodów, zarabiającej poważne miliony. Jeden z liderów Polskiej Rady Biznesu (PRB), często goszczący na łamach i ekranach mediów biznesowych. Kiedyś? Ten sam energetyczny człowiek co dziś, no może o kilka kilo młodszy. Jako nastoletni piłkarz, król strzelców A-klasowej GKS Janovii z Janowa Podlaskiego, imponował szybkością i boiskową inteligencją, przewidywaniem rozwoju akcji.

    — Niech pan weźmie Messiego, doda mu parędziesiąt centymetrów i ma pan mnie na boisku — żartuje.

    Do dziś, gdy piłka w grze, gryzie trawę. Żarty owszem — w szatni.

    — Nie odpuszcza, no i ma końskie zdrowie. Ostatnio, gdy rozwalił sobie na meczu torebkę stawową, stwierdziliśmy, że już po Marianie, przynajmniej na miesiąc. A on za tydzień przychodzi w ban- dażach i gra na całego — opowiada Robert Niczewski, doradca zarządu ZenithOptimedia Group.

    Na korcie tenisowym podobnie. Nie ma gema, w którym nie rzucałby się do, wydawałoby się, straconych piłek, klął pod nosem, zadziwiał kondycją. Po założeniu garnituru w miejsce sportowej złości wpasowuje się dystans, ironia, słowne gierki. Ale dynamika, siła, konsekwencja pozostają te same. Jeden z konkurentów na rynku bakalii konkluduje smutno:

    — No i weź tu biznesowo walcz z facetem, który przez dwadzieścia godzin na dobę potrafi nie tylko zasuwać, ale i działać kreatywnie. Jakby normalnie tonę koksu zjadł. Wszędzie go pełno. Wariactwo — kwituje.


    Kawa w śpiworze

    Janów Podlaski, oficjalnie wieś. Ale nietypowa, bo o klimacie małego, przytulnego miasteczka. Jest rynek, są zabytki, a do tego słynna stadnina koni. Są i przedsiębiorczy ludzie. Senior rodu Owerków przez lata prowadził gospodarstwo rolne wyspecjalizowane w produkcji owoców. W latach 80. często zabierał trzech synów na pertraktacje handlowe w całej Polsce. W skrócie: chłopaki uczyli się, jak na rampie wycisnąć dobrą cenę. To już wtedy objawia się handlowy talent Mariana, w rodzinie zwanego Bogdanem, bo takie jest jego drugie imię. Ma to coś. Ma bajer. Jak wtedy, gdy w stanie wojennym wyleciał z kolejki po szynkę, w której wcześniej stała cała jego rodzina. A on przed szturmem do sklepu poległ. Bez celu chodził smutny po rynku. Pogodzić się z porażką? Nigdy.

    — Nie chciałem wracać do domu z pustymi rękami. Wystałem w sklepie obok dwa opakowania kawy. Wróciłem z triumfalnym: "Mamo, mam kawę!". Ucieszyła się. Nikt nigdy nie zapytał o szynkę — wspomina Marian Owerko.

    Gdy był w liceum, ojciec zapytał, co robi w wakacje. Powiedział, że jedzie na obóz na Mazury. Pojechał z dwoma kolegami, tyle że na wyprawę po demoludach. W Warszawie wsiedli do pociągu "Karpaty", kierunek Sofia. Bilet był ważny tydzień, więc przez siedem dni kupowali i sprzedawali na potęgę. Wysokie tempo, ale i wysokie zyski, czyli to, co lubi najbardziej.

    — Inwestycją był śpiwór, który nieco zmodyfikowałem, by w końcówce upchać kawę. Zarobiłem 150 dolarów. Gdy ekspedycja się udała, to powiedziałem o niej rodzicom. Ojciec był niby zły, ale w głębi serca dumny. Trasę powtórzyliśmy kilkanaście razy.
    Nie pytaj, dlaczego

    Poszedł za ciosem. Wkrótce już testował marże na wschodnich rubieżach Europy. Przy granicy z ZSSR w Brześciu prowadził skup ciuchów.

    — Jak się zebrało dużo towaru, zamawiałem taksówki i jechałem do Charkowa. Jechał pan tak kiedyś — 400 kilometrów pięcioma taksówkami wypchanymi towarem? — śmieje się biznesmen, wówczas 18-letni.

    Gdzieś w tym samym, licealnym czasie zajął się handlem końmi krwi arabskiej. Bo przecież miejsce urodzenia zobowiązuje. Ze stryjem stopniowo kupowali i sprzedawali coraz droższe konie, aż doszli do ogiera wartego 20 tysięcy dolarów. Kosmos. Pojawił się bogaty kupiec, właściciel szpitala spod Hanoweru. Szukał prezentu dla córki.

    — Podczas próbnej przejażdżki facet spadł z konia, a może to koń go zrzucił. Połamał się, ogiera nie kupił. No i de facto skończył się nasz konny biznes. Od tego czasu znam się na koniach — śmieje się prezes Bakallandu.

    Ta historia ma epilog: potomek legendarnej Bandoli okazał się chory na przypadłość przekazywaną genetycznie, czego efektem ubocznym była nadpobudliwość. Kupił go w końcu nieświadomy niczego butny biznesmen spod Poznania. W rozliczeniu dał samochód dostawczy. A że kłamstwo ma krótkie nogi, okazało się, że van był kradziony.

    — Ot, takie czasy, nie zawsze odnosiłem sukcesy. Ale zwykle szło mi nieźle, dlatego szybko zostałem myśliwym, mimo że nigdy nie wystrzeliłem z broni. Mogłem za to nosić ją w widocznym miejscu podczas przenoszenia utargu — przekonuje Marian Owerko.

    Dlaczego porzucił karierę gwiazdy piłkarskiej trzeciej ligi w barwach drużyny z Białej Podlaskiej i pojechał na studia do Warszawy?

    — Znów pytanie "dlaczego?". Impuls, nie zastanawiałem się nad tym — ucina biznesmen.

    Po chwili przyznaje, że już jako student obecnej SGH miał podobne wyobrażenie o swojej przyszłości, co wspólnicy studiujący na wydziale handlu zagranicznego. Korporacje, transakcje, kołnierzyki, przedsiębiorczość... Jarosław Nikołajuk, jeden z założycieli Bakallandu, który wycofał się z udziałów w firmie kilka lat temu, przed 20 laty miał mieszkanie przy ul. Hynka w Warszawie, niedaleko giełdy owocowo-warzywnej przy ul. Krakowiaków. W sam raz na magazyn, produkcję i biuro. Z kolei Marian Owerko miał rodzinne doświadczenie w handlu owocami. Dołączył do nich pełen zapału Artur Ungier. Zaczęli od arbuzów. Chociaż nie, na dobre zaczęli od nauk pana Tadka, jednego z samozwańczych liderów ówczesnego handlu na giełdzie rolnej. Pan Tadek definicję monopolu opanował do perfekcji. Po jego dwóch krótkich wykładach handel owocami nabrał jakby większego sensu.
    Wykłady pana Tadka

    — Chłopaki, ja to was dopiero biznesu nauczę. Co tam macie?

    — Arbuzy.

    — Eee, piętnastu innych stoi z arbuzami, a więc cena w dół. Lipa.

    — A pan co niby ma?

    — Śliwki.

    — Eee, śliwki. Arbuzy kupuje teraz każdy, a na śliwki tylko co któryś spojrzy.

    — O, i to jest mój klient.

    —??? A w ogóle to jak to jest, że tylko pan ma śliwki?

    — O, i doszliśmy do sedna pierwszej lekcji. Wiecie, przyjechałem wczoraj ze śliwkami kupionymi po 4 zł i widzę, że inni sprzedają po 6 zł. No to wykupiłem śliwki z całego placu, dziś dałem cenę 9 zł, bo nikt inny śliwek nie ma, a klienci kupić muszą. Na tym chłopcy polega monopol.

    Lekcja odebrana, towar trzeba rozładować. Wszystkie stoiska na froncie zajęte, wolne tylko daleko od głównej alei. Trudno. Albo i nie. Bo oto pan Tadek woła zdziwiony:

    — Chłopaki, gdzie wy tam, k..., w ogonach stoicie!?

    — No, a gdzie niby mamy, jak pozajmowane?

    — Ech. Pokażę wam, jak się organizuje dobre miejsce.

    Zabrał przyszłych prezesów Bakallandu do sto- iska z czosnkiem w idealnym miejscu.

    — Ile pani tego czosnku ma?

    — 300 kilo, bo co?

    — Bo daję 4,5 tysiąca i niech się pani stąd zwija. To pani dobry dzień. Ile macie tego arbuza?

    — 17 ton.

    — Dobra, liczę... Dźwignijcie cenę o 20 groszy i będzie okej.
    Dawaj ten Feel

    Takie lekcje kapitalizmu Marian Owerko dziś może traktować w kategoriach anegdoty. Co nie znaczy, że nie korzysta z ich dobrodziejstw. Tak jak wtedy, gdy zbiegiem okoliczności zostali najemcami bufetu w warszawskim kinie "Luna".

    — Tam się wtedy odbywały wszystkie najważniejsze premiery, jedyny mutlipleks w kraju, miał całe dwie sale. Ludzie walili drzwiami i oknami. A my za barem — wspomina biznesmen.

    Pamiętacie, jak wy albo wasze dzieci płaciliście krocie za kubek coli czy rożek z prażoną kukurydzą? Klęliście w duchu, skąd takie sufitowe ceny? No skąd? Ano, z monopolu Mariana Owerko i spółki. Ale w ich biznesie i tak królowały owoce, więc w owych czasach drużyna Mariana Owerko to wysportowane chłopaki, przeklinające na czym świat stoi, że mieszkanie na Hynka jest na pierwszym piętrze bez windy. Jak tony bananów zaczęły się psuć, a kręgosłupy niemiłosiernie bolały, poszli po rozum do głowy. Zaczęły się bakalie. Na to było ssanie na rynku, tak przynajmniej wynikało z profesjonalnych badań, czyli rozmów z kierowniczkami sklepów. Złośliwi i podejrzliwi mówią, że pomogło umocowanie w wysokiej polityce. Sugerują, że Artur Ungier to syn Marka Ungiera, ministra w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego. A to bzdura, miejska legenda, ale budząca respekt u konkurencji, więc Marian Owerko niespecjalnie ją prostował.

    — Znaleźli dobrą niszę, którą eksplorują z pasją. Marian z kolegami stworzyli naprawdę poważny biznes, jedną z największych firm tego typu w Europie — uważa Andrzej Knigawka, szef zespołu analityków w ING Securities.

    — Raz straciliśmy cały majątek, po tym, jak okradli naszą firmę, mieszczącą się w trzech wagonach na bocznicy. Były pełne sprzętu do metkowania, ważenia, liczenia. Ale poza tym były sukcesy. Ojciec mnie nauczył, że trzeba je celebrować, bo potem się będzie to pamiętać i do nich dążyć. A więc na początku naszego biznesu często i hucznie świętowaliśmy sukcesy — podkreśla Marian Owerko.

    Ci, co go bliżej znają, wiedzą, że świętować lubi do dziś. Także spontanicznie.

    — Kiedy był z żoną na festiwalu w Sopocie, świetnie się bawili na koncercie zespołu Feel. Parę dni później Małgosia miała urodziny. Marian ściągnął ich więc do Warszawy, zbudował scenę, zrobił show — wspomina znajomy Owerków.

    Ale od popu woli ostrą Metallikę. A do poczytania wyraziste lektury — choćby Waldemara Łysiaka.
    Ustrzelić miliard

    Pierwsze duże pieniądze w biznesie dla Mariana Owerko i spółki, czyli kredyt kupiecki na pół miliona dolarów, pojawiły się gdzieś w połowie lat 90., gdy polskim rynkiem zainteresował się amerykański potentat bakalii. Szycha z kalifornijskiej firmy Sunsweet przyjechał do Polski i zjadł pomidorówkę w obskurnej knajpce na opłotkach Warszawy. Potem powdychał opary papierosów w ciasnym biurze przy ul. Zawiszy. Spodobała mu się pasja pionierów i kredyt dał. Potem zaczęły się przejęcia, konsolidacja, budowa fabryk, giełda — wszystko w szalonym tempie.

    — Wtedy w porywach jeździłem dużym fiatem, potem był siedmioletni volkswagen. Do dziś nie mam jakichś wybujałych marzeń, co by tu kupić. Choć niegdyś, jako kawaler, miałem zbyt wielki dom, bo miał być wielopokoleniowy. Błędy mło-dości — przyznaje Marian Owerko, pytany, czy czegoś mu brakuje.

    Tenże dom w podwarszawskiej miejscowości słynął z jednej rzeczy. Jak na ekspiłkarza, fana Legii i Realu przystało, z tarasu roztaczał się widok na piękną murawę i dwie bramki. Każda impreza zaczynała się meczem. Teraz wraz z żoną i trójką dzieci mieszkają w mniej okazałym domu w Konstancinie, z mniejszą działką, za to bliżej szkoły. Marian Owerko stracił atut własnego boiska. Nie stracił zapału.

    — Mimo tego, że dużo gra w tenisa i w piłkę, poza biznesem ma czas udzielać się społecznie. To on rozkręca program dla stażystów pod egidą PRB. Ma do tego głowę, bo potrafi zbilansować plan dnia, działa konsekwentnie, trzyma się obranej strategii. Ma czas i na negocjacje, i na imprezę, i dla rodziny — ocenia Jacek Szwajcowski, prezes Polskiej Grupy Farmaceutycznej.

    — Przy czym nie jestem ideałem, a raczej liderem pomyłek w Bakallandzie. To ja upierałem się m.in. przy rozwoju za granicą, który okazał się niewypałem — przyznaje główny zainteresowany.

    Cel? Zrobić miliard przychodów przy godziwej marży gdzieś około 2015 roku. Pomóc ma m.in. przejęta niedawno firma produkująca płatki śniadaniowe. Kosztowała 57 mln zł i jest nową miłością prezesa, bo produkuje dla firm z 35 krajów. Płatki mają dać drugą szansę Bakallandowi za granicą.

    Jacek Szwajcowski:

    — Miliard przychodu? Da radę. Pytanie tylko, kiedy.
  • Re: Bakalland 1mld przychodu w 2015 nierealne?? Autor: ~Le [79.190.56.*]
    Ale to wzruszajaca historia. Taka piękna. Taka wyjątkowa. Może poruszy sumienia banków.
    Bo jak nie poruszy to zostanie tylko boisko.
  • Re: Bakalland 1mld przychodu w 2015 nierealne?? Autor: ~vic [83.16.86.*]
    .... i bezwartościowe akcje.
  • Re: Bakalland 1mld przychodu w 2015 nierealne?? Autor: ~mir [79.163.107.*]
    Trochę wykopalisk ale na temat -
    Wysłane: 10 marca 2013 21:41:14 przy kursie: 2,80 zł






    Oczywiście, że spółki się różnią.
    Odniosłem się do wpisu rafsty, że BAK rośnie pomimo tego, że jest w niekorzystnej sytuacji finansowej (ryzyko utraty płynności). Z ABM było podobnie - prowadził działalność przy wysokim zadłużeniu. Przyszedł gorszy kontrakt/okres i...
  • Re: Bakalland 1mld przychodu w 2015 nierealne?? Autor: ~manolo [83.21.114.*]
    z takimi rycerzami jak tu to tylko moze leciec w dol ..
[x]
BAKALLAND 0,00% 2,77 2014-11-10 01:00:00
Przejdź do strony za 5 Przejdź do strony »

Czy wiesz, że korzystasz z adblocka?
Reklamy nie są takie złe

To dzięki nim możemy udostępniać
Ci nasze treści.