Wewnętrzne śledztwo przeprowadzone w koncernie Volkswagen skutkowało wstrząsającymi wnioskami. Według wewnętrznych dokumentów, rozmowy na temat celowego manipulowania emisją spalin podczas badań diagnostycznych były prowadzone już od 2006 roku. Prawie 10 lat trwało opracowywanie planu, który dziś odbił się niemieckiemu producentowi czkawką.
Jak donosi niemiecka gazeta "Sueddeutsche Zeitung", zaskoczenie, które okazywały władze firmy po opublikowaniu informacji o przekłamanych statystykach emisji spalin, było najwyraźniej grą pozorów, bo pierwsze dokumenty mówiące o oszustwie są datowane na 2006 r. Już wtedy pracowano nad narzędziem, które pozwoli obniżyć emisję spalin w warunkach diagnostycznych.


Problem wynikał z coraz bardziej wyśrubowanych oczekiwań zarządu Volkswagena, który chciał osiągnąć coraz mniejsze wartości emisji spalin przy coraz większych osiągach silników. Jak informuje niemiecka gazeta, w firmie panowało przekonanie, że „możemy zrobić wszystko, więc powiedzenie, że czegoś nie możemy osiągnąć, jest nie do zaakceptowania”.
Zespoły odpowiedzialne za projektowanie silników Volkswagena przyjęły więc propozycję zastosowania zewnętrznych rozwiązań ingerujących w działanie silników. Byli wtedy przekonani, że regulatorzy rynku nie wykryją „drobnych” zmian.
Przeczytaj także
Tzw. dieselgate ciągnie się za Volkswagenem już od kilku miesięcy. Manipulowaniem emisją spalin zajęły się w pierwszej kolejności Stany Zjednoczone w wyniku śledztwa. Wnioski odbiły się echem po całej Europie. Volkswagen w niektórych przypadkach był zmuszony nawet wstrzymać sprzedaż samochodów marek ze swojej grupy, a niektórym klientom zobowiązał się wypłacić rekompensaty pieniężne.