Wojna handlowa na linii USA-Chiny nabiera rozmachu. We wtorek Amerykanie ogłosili listę ponad 6000 produktów o wartości importu sięgającej 200 mld dol., które mają zostać obłożone dodatkowym 10-proc. cłem. Po kilku godzinach Chińczycy zapowiedzieli odpowiedź, choć nie wskazali, jaka ona będzie. Na eskalację konfliktu nerwowo zareagowali inwestorzy.

Przedstawiciel USA ds. handlu Robert Lightizer poinformował w komunikacie, że prezydent Donald Trump nakazał rozpoczęcie procesu wprowadzenia 10-proc. ceł na kolejne 200 mld dol. importu zza Muru. Jest to reakcja Amerykanów na odpowiedź Pekinu w poprzedniej rundzie sankcji oraz trwające nieuczciwe praktyki handlowe Państwa Środka - prowadzenie polityki przemysłowej, "która doprowadziła do przeniesienia i kradzieży własności intelektualnej i technologii ze szkodą dla gospodarki USA i przyszłości amerykańskich pracowników i przedsiębiorstw".
O ile w poprzednich rundach wzajemnej wymiany uprzejmości administracja Trumpa starała się unikać nakładania ceł na produkty konsumpcyjne, ponieważ niewątpliwie odbiją się one na portfelach zwykłych Amerykanów, to przy zasięgu 200 mld dol. (blisko 20 proc. importu z Chin) jest to już niemożliwe. Na liczącą 195 stron listę ponad 6000 objętych sankcjami produktów trafiły m.in. urządzenia bezprzewodowe, podzespoły komputerowe, elementy monitorów i telewizorów, części samochodowe, metale ziem rzadkich, produkty metalowe, rowery, jedzenie i napoje, meble, odkurzacze, lampy, niektóre artykuły odzieżowe, tkaniny czy torby, a nawet ponadstuletnie antyki, rękawice baseballowe i przedmioty kolekcjonerskie.
Nowe cła wejdą w życie najszybciej w ostatnim dniu sierpnia lub we wrześniu, choć Lightizer zasygnalizował, że jest gotowy do rozmów. Tymczasem Pekin, co prawda z kilkugodzinnym opóźnieniem, zapowiedział retorsje. "To całkowicie niedopuszczalne, by strona amerykańska ogłaszała listy ceł w sposób narastający. Robiąc to, Stany Zjednoczone ranią Chiny, ranią cały świat i ranią siebie. Ten irracjonalny czyn jest sprzeczny z wolą ludzi" - głosi komunikat chińskiego ministerstwa handlu. "Chiny są zszokowane działaniami USA (...), chiński rząd jak zwykle będzie zmuszony zastosować środki odwetowe".
Najprostszym rozwiązaniem byłoby objęcie mniejszej grupy produktów wyższymi taryfami - Państwo Środka mogłoby np. nałożyć 40-proc. cła na 50 mld dol. importu ze Stanów Zjednoczonych. Pekin może też sięgnąć po mniej widoczne, a co najmniej równie bolesne środki pozataryfowe, polegające na utrudnianiu działalności amerykańskich przedsiębiorstw za Murem, ograniczeniu wyjazdów chińskich turystów do USA czy wstrzymaniu eksportu istotnych towarów (np. metali ziem rzadkich) za ocean. Istnieją również obawy, że konflikt może się przenieść poza pole handlowe - na obszar walutowy. Chińczycy zdają sobie jednak sprawę, że ta droga wiedzie po kruchym lodzie i raczej nie dopuszczą do gwałtownego osłabienia juana, które mogłoby co prawda wesprzeć poszkodowanych eksporterów, ale również spowodować ponowną zmasowaną ucieczkę kapitału, a nawet wywołać globalną wojnę walutową.
Na zaostrzenie konfliktu na linii USA-Chiny nerwowo zareagowali inwestorzy. Ceny miedzi spadają o ponad 3 proc., juan osłabiał się momentami do 6,67 za dolara, poziomu bliskiemu psychologicznej bariery 6,70, a najważniejsze chińskie indeksy straciły dziś po blisko 2 proc. - szanghajski indeks szerokiego rynku Shanghai Composite osunął się o 1,76 proc, a zrzeszający największe spółki z parkietów w Szanghaju i Shenzhen indeks CSI300 - o 1,73 proc. Pod kreską zakończył się także handel na innych azjatyckich parkietach - japoński Nikkei poszedł w dół o 1,19 proc., koreański KOSPI o 0,59 proc., a hongkoński Hang Seng o 1,29 proc. Na minusie otworzył się również handel na giełdach europejskich, a pod kreską znalazły się notowania kontraktów terminowych na indeksy amerykańskie.
Maciej Kalwasiński
