Trudno już dzisiaj wyobrazić sobie masowe protesty bez wykorzystania smartfonów i internetu. Podczas arabskiej wiosny 2012 r. swoją siłę pokazał Twitter, w londyńskich zamieszkach kluczową rolę odegrała aplikacja BBM. Parasolkowa rewolucja w Hong Kongu ma też swoje narzędzie – znacznie lepiej sprawdzające się w ekstremalnych warunkach.



Uczestnicy protestów w Hong Kongu jako informacyjną broń wybrali mało do tej pory znaną aplikację FireChat. Ma ona kilka ciekawych cech – nie wymaga dostępu do internetu ani sieci komórkowej. Smartfony użytkowników tworzą własną sieć P2P korzystającą z komunikacji „bliskiego zasięgu”, czyli technologii Bluetooth i WiFi Direct. Pozwala to zbudować ad hoc społeczność, która może liczyć nawet kilkanaście tysięcy użytkowników.
Komunikacja bez sieci
Protestujący mają powody, żeby sięgnąć po nowe formy komunikacji. Niewykluczone, że chińskie władze, mające już doświadczenie w blokowaniu i filtrowaniu globalnej sieci, zdecydują się wyłączyć na dłużej dostęp do niektórych serwisów lub telefonii komórkowej. Pierwsze przerwy w łączności miały już zresztą miejsce w objętych niepokojami rejonach.
ReklamaZobacz także
Taka blokada bardzo utrudniłaby koordynację masowego ruchu. FireChat pozwala ominąć to ograniczenie – dopóki protestujący mają działające smartfony i nie zostaną rozproszeni, mogą bez przeszkód się komunikować.
Twórcy aplikacji nie byli przygotowani na takie zastosowania swojego dzieła. Spodziewali się raczej, że ich wynalazek przyda się np. kibicom. Dlatego komunikator nie korzysta jeszcze z szyfrowania wiadomości, a firma Open Garden przestrzegła uczestników protestów w Hong Kongu, aby nie używali swoich prawdziwych nazwisk i pamiętali, że wiadomości mogą odczytywać także osoby postronne.
/mk


























































