Niedopowiedzenia w dublecie prezesów
Dublet, podwójny strzał z dwururki owocujący podwójnym trafieniem, to zdarzenie niezwykłe, o jakim myśliwi opowiadają sobie przez długie lata. Artykuł napisany wspólnie przez prezesów dwóch największych polskich banków ‐ Jerzego Pruskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego ‐ bez wątpienia zahuczał na rynkach finansowych jak podwójny wystrzał. Czy cechowała go jednak dubeltowa trafność? W tej kwestii trudno uwolnić się od niejakich wątpliwości. W moim osobistym przekonaniu tekst jest nieco jednostronny, a zarazem daje się w nim odczuć pewne niedopowiedzenia. I właśnie temu chcę poświęcić kilka uwag.
Straszny czwarty kwartał 2008 roku
Upadek banku Lehman Brothers nastąpił w połowie września ubiegłego roku. W pierwszych dniach po tym wydarzeniu rynek międzybankowy w Polsce funkcjonował jeszcze bez poważniejszych zakłóceń; banki nie uchylały się od wzajemnego pożyczania sobie pieniądza, a jego cena, chociaż podwyższona (WIBOR 3M 6,63 proc.; odchylenie od stopy referencyjnej 63 pkt bazowe), nie powstrzymywała od przeprowadzania transakcji. W tych ostatnich dniach względnego spokoju banki po udzieleniu kredytów przedsiębiorstwom i gospodarstwom domowym, po zakupieniu papierów Skarbu Państwa i po ulokowaniu środków na rynku międzybankowym wciąż dysponowały nadwyżką środków zbliżoną do 15 mld zł. Dokładnie tyle przyszło zaabsorbować NBP w podstawowych operacjach otwartego rynku (7-dniowe bony pieniężne) w piątek 26 września 2008 r.
Nieco więcej niż trzy miesiące później, w piątek 9 stycznia 2009 r., NBP „zdjął” w podstawowych operacjach otwartego rynku 16,3 mld zł. Bardzo powierzchowny obserwator mógłby zatem dojść do wniosku, że w czwartym kwartale 2008 r. nic specjalnego się nie wydarzyło ‐ nadpłynność sektora bankowego pozostała zbliżona do 15 mld zł. Taka powierzchowność byłaby oczywiście karygodna.
Aspektem dodatkowym, który bezwzględnie należy dostrzec, jest to, że we wrześniu 2008 r. NBP nie zasilał sektora bankowego w płynność, a w styczniu 2009 r. poprzez operacje repo dostarczał mu już 15,2 mld zł (piątek 9 stycznia); zapadalność części operacji i przeprowadzenie nowych sprawiły, że ostatnio kwota ta obniżyła się do 13,2 mld (poniedziałek 12 stycznia).
Skala operacji podstawowych otwartego rynku i odmienność ich salda pod koniec września 2008 i na początku stycznia 2009 pozwala postawić kilka hipotez.
Po pierwsze w czwartym kwartale 2008 zamarł w Polsce rynek międzybankowy i jego funkcje w ogromnym stopniu zmuszony był przejąć NBP. Sytuacja taka w żadnym wypadku nie powinna ulec utrwaleniu ‐ wcześniej czy później banki muszą powrócić do normalnego zawierania transakcji między sobą, a to zmieni sytuację płynnościową sektora jako całości.
Po drugie płynność bardzo nierówno rozłożona jest dzisiaj wewnątrz sektora bankowego, są banki cechujące się znakomitą płynnością i takie, którym znacząco jej brakuje. Innymi słowy banki, które przynoszą pieniądze do NBP, by nabyć bony pieniężne, i banki, które przynoszą papiery wartościowe, by uzyskać środki w operacjach repo, to nie są te same banki. W tych warunkach trudniej jest wypracować jednolite działania w takim samym stopniu korzystne dla wszystkich uczestników sektora.
I wreszcie po trzecie zasoby płynnościowe sektora bankowego rzeczywiście uległy w minionych trzech miesiącach ograniczeniu. We wrześniu 2008 r. sektorowi bankowemu po zaspokojeniu potrzeb rynku międzybankowego pozostawało 15 mld zł na bony pieniężne NBP. Dziś ‐ gdy na rynek międzybankowy kierowane są znikome środki, bo wyrękę w tym zakresie zapewnia NBP ‐ kwota przeznaczana na bony pieniężne nie uległa istotniejszej zmianie. Teraz więc NBP dokłada, a sektor bankowy nadal odkłada mniej więcej tyle samo. W tym sensie owa dokładka ze strony NBP może być traktowana jako przybliżony ekwiwalent zredukowanej płynności.
Obniżenie się płynności w sektorze bankowym bezpośrednio wiąże się z sugestią wcześniejszego wykupu 10-letnich obligacji NBP zapadających w 2012 r., co wśród postulatów prezesów umieszczone zostało na drugim miejscu. Jak wiadomo, decyzja w tej sprawie została podjęta przez zarząd NBP w dniu 8 stycznia i w jej efekcie od 22 stycznia 8,2 mld zł trafi do dyspozycji banków.
W jednym z ostatnich publicznych wystąpień prezes Bielecki wyraził radość i wdzięczność, że postulat sformułowany na łamach „WSJ” (6 stycznia) doczekał się realizacji już dwa dni później. Wypowiedź tę przychodzi uznać za sympatyczny żart charakterystyczny dla brytyjskiego poczucia humoru prezesa, ale też jedynie za żart.
Obligacje wyemitowane 28 lutego 2002 r. miały przeciwdziałać nadpłynności systemu bankowego. Od pewnego czasu Rada Polityki Pieniężnej brała pod uwagę, że potrzeba posługiwania się tym instrumentem może wygasnąć wcześniej. Dlatego już 20 grudnia 2005 r. w Uchwale 14/2005 RPP uwzględniono przedterminowy wykup obligacji NBP. W ostatnich miesiącach wykup ten był już w gruncie rzeczy przesądzony i jedynie miało miejsce oczekiwanie na optymalny moment przeprowadzenia operacji.
Na posiedzeniu w dniu 23 grudnia 2008 r. w Uchwale 20/2008 RPP potwierdzone zostało stanowisko z grudnia 2005 i w uzgodnieniu z zarządem NBP wskazany został przybliżony termin wykupu. Tyle faktów. Zdaję sobie sprawę, że mogą one podważyć wiarę prezesa Bieleckiego w moc sprawczą pisanych przezeń tekstów, jednak amicus Plato, sed magis amica veritas.
Zresztą, jeśli wcześniejszy wykup obligacji jest już przesądzony, to nie on powinien być teraz w centrum uwagi. O wiele istotniejsze jest to, co banki poczną z pozyskanymi środkami.
Co się stanie z 8,2 mld zł?
Pieniądze z wykupionych przedterminowo obligacji mogą zdynamizować akcję kredytową dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. To byłby powód do zadowolenia. Mogą też one posłużyć do zakupu papierów skarbowych, co również należy uznać za manewr nie najgorszy ‐ pomogłoby to Ministerstwu Finansów w obsłudze długu publicznego, a jednocześnie powiększyłoby aktywa banków o pierwszorzędne papiery wartościowe, które w przyszłości, w razie potrzeby, mogłyby zostać wykorzystane w operacjach repo.
Najgorszy z możliwych wariantów to pojawienie się owych 8,2 mld w popycie na bony pieniężne NBP lub w gwałtownym przyroście depozytów na koniec dnia. W takiej sytuacji pieniądze wróciłyby po prostu do NBP i nie zasiliły mechanizmu kreacji pieniądza. Bankowcy mogą się bronić, że wskazane wyżej ujawnienie się dodatkowych środków w miejscach, w których ujawnić się nie powinny, jest całkiem prawdopodobne, bo nie od razu da się wyłonić właściwych kredytobiorców.
Jestem skłonny tę argumentację przyjąć, ale równocześnie wypada zastrzec, że uniemożliwia ona natychmiastową realizację postulatu umieszczonego przez prezesów na pierwszym miejscu, czyli obniżkę stopy rezerwy obowiązkowej. Rzeczywiście stopa ta jest w Polsce wyższa niż w EBC (odpowiednio 3,5 proc. wobec 2 proc.) i jej obniżka do europejskiego poziomu mogłaby dać sektorowi bankowemu kolejnych 8 mld z okładem.
Sądzę jednak, że skłonienie RPP do sugerowanego posunięcia w tym zakresie powinno zostać poprzedzone wykazaniem, że pierwszych 8 mld wykorzystane zostało w sposób niebudzący wątpliwości. Dodam, że jestem zwolennikiem stopniowego zwiększania płynności, więc trudno mi przystać na to, by obniżka stopy rezerwy obowiązkowej dokonana została jednym posunięciem o 1,5 pkt proc. w dół. Nie można wykluczyć, że nadejdzie czas na rozważenie dwóch kroków po 0,75 punktu, które będą nieco oddalone od siebie w czasie.
Ile przybędzie depozytów w 2009 roku?
Przyznam, że odwlekałem nieco napisanie moich uwag do tekstu prezesów, bo oczekiwałem publikacji danych o podaży pieniądza w grudniu 2008 r. (publikacja przewidziana była na 14 stycznia). Wiadomo już, że w całym 2008 r. depozyty gospodarstw domowych wzrosły o 69,5 mld zł, a przedsiębiorstw o 7 mld. Dość znamienny jest przy tym przebieg gromadzenia depozytów w opisanym już wyżej czwartym kwartale 2008 r.
Październik był bardzo marny ‐ na depozytach gospodarstw domowych przybyło mniej niż 2 mld, a przedsiębiorstwa dokonały niewielkiej redukcji depozytów. W listopadzie poszło lepiej ‐ gospodarstwa domowe dołożyły do depozytów ponad 7 mld, a przedsiębiorstwa ponad 1 mld. Ale za to grudzień okazał się wręcz zjawiskowy ‐ gospodarstwa domowe powiększyły depozyty o 17,3 mld, a przedsiębiorstwa o ponad 7 mld.
Łącznie ze strony tych dwu grup deponentów w ostatnim miesiącu roku trafiło do sektora bankowego prawie 24,5 mld zł. Zapewne jest to wynik agresywnej akcji pozyskiwania depozytów, jaką banki podjęły ostatnio ‐ zarówno wobec gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw (depozytowa agresja wobec tych ostatnich była chyba nawet wyższa), ale znowu najważniejszym pytaniem jest to, jaki będzie dalszy los tych pasywów.
Kiedy od pierwszego roku studiów wskazuje się studentom ekonomii, w jaki sposób kreuje pieniądz sektor bankowy, fundamentem wywodu jest następujący schemat: złożone depozyty, udzielone kredyty, wynikająca z tego wtórna fala wzrostu depozytów. Jeśli więc banki w oparciu o już zgromadzone depozyty ruszą od razu do intensywnej akcji kredytowej, to i przyrost depozytów w 2009 r. nie powinien być rozczarowujący.
Kurs na kapitały własne
W odniesieniu do możliwości kredytowania gospodarki w 2009 r. prezesi skupiają się w swoim artykule wyłącznie na stronie podażowej przyrostu akcji kredytowej, czyli na możliwościach jej finansowania. Zdają się równocześnie zupełnie abstrahować od tego, że w warunkach spowolnienia gospodarczego wystąpić może naturalny spadek popytu na kredyt.
Przedsiębiorstwa, obawiając się o perspektywy możliwości sprzedaży, mogą ograniczać projekty inwestycyjne. Gospodarstwa domowe, obawiając się o stabilność bieżących dochodów, także mogą ograniczać tę część konsumpcji, którą finansowały kredytem. Stanowi to element naturalnego dostosowania, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że dynamika całkowitych należności od ogółu sektorów krajowych bez końca będzie się utrzymywać na poziomie zbliżonym do 30 proc. (jak było w okolicach szczytu koniunktury, czyli w latach 2007 ‐ 2008). Przypomnę, że właśnie ten wskaźnik wzrostu kredytów dopiero w 2005 r. wydostał się z obszarów ujemnych, a jeszcze w 2006 r. pozostawał na umiarkowanych poziomach zbliżonych do 15 proc.
Obaj prezesi są zbyt wytrawnymi znawcami tajników cyklu koniunkturalnego, by tego zjawiska nie wzięli pod uwagę w swoich rozważaniach (nawet jeśli nie napisali tego wprost w swoim tekście).
Właśnie natura cyklu koniunkturalnego skłania mnie do sformułowania ostatniej z moich uwag. Polski sektor bankowy ma za sobą dwa lata rekordowych wyników, zysków netto mierzonych dwucyfrowymi wartościami w miliardach. Równocześnie dynamiczna akcja kredytowa ostatnich dwu lat sprawiła, że średnia wartość współczynnika wypłacalności w sektorze bankowym uległa istotnemu obniżeniu. Czyni to całkowicie naturalnym postulat, by banki w roku bieżącym nie wypłacały dywidendy lub bardzo znacznie ją ograniczyły, a osiągnięte zyski wykorzystały do podniesienia kapitałów własnych.
To od podniesienia kapitałów banków zależeć będzie zdolność do udzielania nowych kredytów przedsiębiorstwom i gospodarstwom domowym wtedy, gdy cykl koniunkturalny przesunie się ku kolejnej, wzrostowej fazie.
Autor jest profesorem Uniwersytetu Gdańskiego i członkiem RPP. Tekst wyraża jego osobiste poglądy
Więcej na ten temat


























































