Luzowanie ilościowe (quantitative easing) w BGK
Już wkrótce może się okazać, że za przykładem luzowania ilościowego ogłoszonego w ubiegłym roku przez Fed podąży i Polska. Przez parlament przechodzi bowiem, przy znikomym odzewie mediów, nowelizacja ustawy o BGK (po przyjęciu poprawek Senatu czeka na podpis prezydenta).
Zgodnie z nowelizacją Bank Gospodarstwa Krajowego zyska kilka istotnych uprawnień: będzie mógł emitować instrumenty pochodne (w postaci listów zastawnych) czy obniżyć fundusze własne przez ich wpłatę na rzecz budżetu państwa lub nieodpłatne przekazanie do budżetu posiadanych przez bank papierów wartościowych. Nowelizacja „doprecyzowuje” również kwestie upadłości banku i odpowiedzialności Skarbu Państwa w stosunku do BGK.

Otóż jednocześnie nowelizacja umożliwi BGK przeprowadzenie emisji listów zastawnych zgodnie z przepisami Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o listach zastawnych i bankach hipotecznych. Zgodnie z Art. 3. pkt. 2. podpunkt 1) tejże ustawy, podstawę emisji listów zastawnych stanowią wierzytelności banku hipotecznego (czyt. BGK) z tytułu kredytów zabezpieczonych gwarancją lub poręczeniem takich instytucji jak NBP, EBC, czy wreszcie Skarb Państwa. A zarazem nowelizacja pozwala ministrowi finansów „poprzez działania własne” zapewnić bankowi „fundusze własne na poziomie zapewniającym realizację zadań BGK” (Art. 1. pkt. 2) podpunkt 3. nowelizacji). Oznacza to, że gdy minister finansów podejmie decyzję o przeprowadzeniu akcji stymulacji rynku za pomocą zabiegu luzowania ilościowego, wystarczy, że udzieli BGK gwarancji na realizację jego zadań, a bank natychmiast, realizując te zadania — wyznaczone zresztą przez tego samego ministra — wyemituje listy zastawne ilości pożądanej przez Ministerstwo Finansów.
Zbyt duży, żeby upaść
Inny zapis wydaje się co najmniej równie groźny dla naszych finansów. Nowelizacja „doprecyzowuje” bowiem kwestię ewentualnej upadłości banku. BGK ma zgodnie z zapisami projektu stać się bankiem szczególnie uprzywilejowanym, upodabniając się do takich gigantów, jak JP Morgan czy Bank of America. Zgodnie z projektem nowelizacji, BGK, podobnie jak NBP, nie będzie mógł ogłosić upadłości. Taka instytucja, technicznie rzecz biorąc, mogłaby się zadłużać w nieskończoność bez ustanku. W uzasadnieniu nowelizacji znajdziemy wprawdzie mgliste zapewnienie o tym, że jest to tylko zastąpienie upadłości przez likwidację, jednakże tak naprawdę wcale nie zmienia to sytuacji. BGK będzie mógł zostać zlikwidowany, lecz tylko w drodze ustawowej. O możliwości upadłości BGK nie zdecyduje więc rynek – zrobi to za niego Sejm. A ten z pewnością nie zechce się pozbyć nieograniczonego źródła pieniędzy.
Ten jeden zapis jest potencjalnie równie szkodliwy, jak i poprzednie. BGK mógłby dzięki niemu prowadzić politykę ekonomiczną skrajnie nierozważną i marnotrawną, zaciągać gigantyczne długi i finansować wszelkie przedwyborcze obietnice bez prawie żadnych rynkowych konsekwencji. „Prawie”, bo ostatecznie musiałyby one obciążyć podatników. Lecz zadłużanie obywateli z pomocą luzowania ilościowego pozostałoby poza ich świadomością. Jak podkreślił rzecznik prasowy BGK, Piotr Stalęga: „Z zasady nie komentujemy żadnych transakcji dokonywanych przez BGK”.
BGK poza kontrolą
Zgodnie z zapisami nowelizacji BGK miałby też przejąć zarządzanie środkami rządu, agencji i funduszy, czym obecnie formalnie – choć przy cichym pośrednictwie BGK – zajmuje się NBP.
Grozy sytuacji dodaje to, że BGK, jako instytucja o szczególnym statusie, nie podlegałby kontroli nadzoru finansowego tak, jak inne banki. Można oponować, że NBP też nie podlega tego typu kontroli. Sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, ponieważ wśród ustawowych celów NBP znajduje się mimo wszystko cel inflacyjny, tj. zobowiązanie banku centralnego do nieprzekraczania pewnego zadeklarowanego poziomu inflacji. W statucie BGK takich obowiązków nie znajdziemy. NBP jest też umiejscowiony w pewnym kontekście instytucjonalnym, współpracując ściśle z innymi bankami centralnymi w Europie. Trudno mu w takiej sytuacji otwarcie prowadzić politykę nieograniczonego druku pieniądza. Tymczasem BGK miałby za zadanie wyłącznie wspomaganie Ministerstwa Finansów i w przypadku podpisania nowelizacji przez prezydenta robiłby to praktycznie poza wszelką kontrolą.
Można byłoby twierdzić, że nadanie BGK takich uprawnień nie jest bardziej niebezpieczne niż samo istnienie banku centralnego, dysponującego podobnymi instrumentami oddziaływania na rynek. Nie jest to dalekie od prawdy, jednak bank centralny jest ciałem decyzyjnie względnie niezależnym od bieżących potrzeb politycznych. Wprowadzenie na scenę drugiej siły interwencjonizmu monetarnego, i to ściśle — funkcjonalnie — związanej z Ministerstwem Finansów, może się skończyć trzęsieniem ziemi na polskim rynku finansowym. Jednym z głównych zadań ministra finansów jest finansowanie działań rządu, czyli de facto zapewnianie jak największych wpływów budżetowych. Bez wsparcia instytucji kreacji pieniądza naturalnym ogranicznikiem tej działalności są dochody budżetowe, tj. możliwość ściągnięcia podatków od obywateli. Gdyby BGK miał prawo prowadzenia luzowania ilościowego, minister finansów mógłby w mgnieniu oka zbilansować budżet (zmniejszając kapitalizację banku i przelewając te środki do budżetu), zrzucając niechybne problemy hiperinflacji na następców. Każdy z osobna nowy przywilej BGK jest niezwykle niebezpieczny. Wprowadzenie w życie ich wszystkich mogłoby się zakończyć chwilowym umocnieniem partii rządzącej i wieloletnim kryzysem odczuwanym przez wszystkich obywateli. I tylko jakiś polski Julian Assange mógłby poniewczasie odkrywać te szkodliwe dla finansów obywateli działania państwa.
Jan Lewiński / Instytut Misesa
» Porównywarka lokat - znajdź najlepszą ofertę dla siebie
» Jak oszczędzać pieniądze i jak zarządzać oszczędnościami – szybki start
» Kończą się czasy taniego kredytu