
Czy mógłby być lepszy czas na strajk niż teraz – pytają lekarze w sieci. System ochrony zdrowia wisi na włosku, rządzący mamią w teorii dobrymi propozycjami, które później giną w procesie legislacyjnym. Brakuje kadry, chorzy leżą na salach ze zmarłymi, karetki odbijają się od szpitalnych drzwi. Jak nie teraz, to kiedy?
Od 23 do 27 listopada zaplanowano Narodowy (a jakże) tydzień zdrowia lekarzy. To inicjatywa oddolna, która ma pokazać, że ta grupa zawodowa też jest tylko ludźmi, też choruje, też umiera. Środowisko ma dość słuchania o wolnych łóżkach i respiratorach, a przede wszystkim – o lekarzach, którzy zamiast leczyć, rzekomo nie wypisują zleceń na testy, piją kawy na dyżurach, a skoro im tak źle w Polsce, to słyszą „niech jadą”.
– Uważamy, że olbrzymie zmiany są konieczne natychmiast, a nie za rok, dwa, trzy. Wielokrotnie jako środowisko proponowaliśmy zmiany, jak chociażby podniesienie nakładów do 6,8 proc. PKB – nadal jesteśmy bardzo daleko od tego, na arenie europejskiej, i tak słabego wyniku, pożądany byłby dwukrotny wzrost procentowy do 8-10 proc. W wyniku pandemii część lekarzy po prostu nie wytrzyma - odejdzie z zawodu, część wyjedzie – a znaczna część po prostu umrze na SARS-CoV-2 i jego powikłania. Należy obowiązkowo zachęcić młodych ludzi perspektywami dobrej pracy, w cywilizowanych warunkach, z jakimś minimum szacunku społecznego. Oczywiście, można otworzyć kolejne uczelnie medyczne, zwiększyć nabory, tylko kto będzie studiował? – pyta retorycznie Robert, lekarz, który pracuje między innymi na oddziale intensywnej terapii i deklaruje udział w proteście.
Po sześciu na jednej sali
Większość tych osób, które w ostatnim czasie musiała zgłosić się do lekarza lub była hospitalizowana, mogła na własnej skórze odczuć te wszystkie bolączki, o których mówią przedstawiciele systemu ochrony zdrowia.

Rozmawiam z Adamem, rezydentem anestezjologii pracującym na oddziale intensywnej terapii, który został przekształcony na oddział covidowy. Zaczynam od pytania podstawowego – czy brakuje kadry?
– W chwili obecnej na OIT (oddział intensywnej terapii – przyp. red.) zatrudnionych jest nas łącznie 5, z tego trzech kontraktowców i dwóch rezydentów. Dodatkowo kilka osób wspomaga nas z zewnątrz, natomiast przez pandemię dość mocno ograniczają dyżury u nas, ponieważ u siebie mają wystarczająco pracy. Te 5 osób musi obstawić OIT dla pacjentów niezakażonych – 6 łóżek, na improwizowanym covidowym oddziale wewnętrznym, kiedy rano schodziłem z dyżuru, było 4 pacjentów pod respiratorem, 3 pacjentów na różnych salach pod respiratorami pośród przytomnych pacjentów oraz jedna młoda dziewczyna podłączona do wentylacji nieinwazyjnej. Na internie, gdzie jak wspominałem jest w tym momencie 8 pacjentów spełniających kryteria intensywnej terapii, nie ma żadnej pielęgniarki anestezjologicznej. Tych pięciu lekarzy obstawia jeszcze znieczulenia do zabiegów, więc obecnie ograniczamy zabiegi planowe. W związku z tym oraz posiadaną liczbą stanowisk znieczulenia do w miarę bezpiecznej pracy powinno nas być codziennie 6-7, ostatnio byliśmy we dwójkę – przedstawia sytuację na swoim oddziale Adam.
Przeczytaj także
Co z zapleczem sprzętowym? Rząd mówi o wolnych respiratorach i o ich dostępności w Agencji Rezerw Materiałowych. Problemy jednak piętrzą się przed potrzebą podłączenia pacjenta do respiratora.
– Kiedy podłączałem ostatnią pacjentkę, brakowało monitora – zabrano pacjentowi, który był w odrobinę lepszym stanie. Brakuje pomp infuzyjnych – bez nich nie da się prowadzić wentylacji mechanicznej u pacjentów, ponieważ jest zbyt bolesna, więc musimy utrzymywać pacjentów w śpiączce farmakologicznej, do czego potrzebujemy wspomnianych pomp. Sale nie są przystosowane do opieki nad pacjentami zakaźnymi, pacjenci leżą po 6 na jednej sali, na której powinny leżeć maksymalnie dwie osoby. Brakuje instalacji tlenowych, kończą się butle, brakuje reduktorów – wyjaśnia rezydent anestezjologii.
Zmiana przeprowadzona przez izbę wyższą sprowadza się do dwóch punktów. Po pierwsze do tego, że ten, co przez telefon udziela porad i nawet nie widuje się z chorymi i ten, który ryzykuje i walczy z COVID-em bezpośrednio - mają być potraktowani tak samo. I to jest nadużycie moralne. A to drugie, to prowadzi do dodatkowych 40 mld złotych, to jest zniszczenia całych finansów publicznych. Robicie to specjalnie, po to żeby zniszczyć polskie państwo. [Jarosław Kaczyński komentujący poprawkę do ustawy, która miała zagwarantować 100 proc. dodatku do wynagrodzenia dla wszystkich lekarzy]
Na domiar złego lekarze czują się zaszczuci, Robert wysyła mi zrzuty wiadomości, jakie otrzymał od nieznanej mu osoby po tym, jak stanął w obronie szpitala. Padają w nich słowa „pajacu”, „bronisz covidowców nieudaczniku”, „przekupili cię”. Mówi, że dziesięć lat pracuje w zawodzie, równie długo posiada konto w portalu społecznościowym, a w życiu takiej wiadomości nie dostał.
– Ponosimy ofiary, największe pośród społeczeństwa, procentowo odsetek zarażonych pracowników ochrony zdrowia jest znacznie wyższy niż ogólnej populacji – nie zasłużyliśmy na publiczny lincz. Między innymi to w związku z tym powstał nasz kolektywny pomysł „Narodowego tygodnia zdrowia lekarzy'”, chcemy zwrócić uwagę na fakt, że lekarze też są tylko ludźmi, też chorują, też umierają – mówi Robert.
Narodowy tydzień zdrowia lekarzy
Jak dotąd lekarze organizują większe i mniejsze akcje społeczne, które mają zwrócić oczy społeczeństwa na problemy w ochronie zdrowia. Jedną z ostatnich akcji była „Zapal znicz dla zmarłych pacjentów i medyków” – lekarze, ale również osoby zainteresowane, paliły znicze pod szpitalami lub instytucjami związanymi z ochroną zdrowia. Na nekrologach pisano: „Żył lat 54 zmarł tragicznie, bo nie było wolnych łóżek”, albo „Żył lat 48, zginął tragicznie, bo wszystkie karetki były zajęte”.
Oczywiście występują problemy, tym problemem jest chociażby zaangażowanie personelu medycznego, lekarzy. Niestety występuje taki problem, jak brak woli części środowiska lekarskiego - chcę to podkreślić wyraźnie, części. Oczywiście bardzo wielu lekarzy, pielęgniarek, personelu medycznego z wielkim poświęceniem wykonuje swoje obowiązki, ale część tych obowiązków wykonywać nie chce [Jacek Sasin w Radiowej Jedynce]
Obecnie organizacje zrzeszające środowisko lekarskie zachęcają do zbierania dowodów zaniedbań w ochronie zdrowia. Wśród największych bolączek mówi się o tym, że ludzie umierają w domach z powodu braku karetek, brakuje środków ochrony osobistej i coraz częściej – zaczyna brakować tlenu, lekarze nie mają procedur na różne scenariusze rozwoju epidemii, a w końcu – doskwiera bałagan legislacyjny. Wisienką na torcie zdaje się być nagonka rządzących, która na przykład wysyła wojskowych do liczenia łóżek – lekarze odbierają to jako policzek, bo sugeruje się, że z jakichś powodów ukrywają wolne miejsca.
Jedną z odpowiedzi na nastroje lekarzy jest oddolna akcja – Narodowy tydzień zdrowia lekarzy. Rozmawiam z jednym z pomysłodawców takiego protestu, który będzie polegał na tym, że pracownicy ochrony zdrowia skorzystają ze zwolnienia lekarskiego w tygodniu od 23 do 27 listopada 2020 r.
– To krzyk rozpaczy i zwątpienia. Pracujemy w skrajnie ciężkich warunkach – zarówno fizyczno-zawodowych, prawnych, jak i finansowych. Podobno żołnierze WOT w Białymstoku odmówili dalszej pracy, mimo że ich działalność ograniczała się jedynie do prostych czynności, jak np. mierzenie temperatury – lista naszych obowiązków jest, delikatnie mówiąc, trochę dłuższa. Ustawa o dobrym Samarytaninie nie gwarantuje w praktyce żadnej ochrony – ale w nagrodę mamy ustawę o karze więzienia do lat ośmiu, w praktyce – za niepomyślny przebieg leczenia. Obiecana ustawa +100 proc., o ile wejdzie, to obejmie tylko osoby skierowane przez wojewodę, czyli w związku z wynikającego z braku lekarzy faktu, że nie ma kogo kierować... w praktyce nikogo. Mamy ciężką sytuację państwową, powiedzmy, że wiele możemy zrozumieć – ale na domiar złego słyszymy, że przecież łóżka są, respiratory są, tylko ci leniwi, niezaangażowani lekarze. Alternatywnie: „niech jadą”. Czyli: wszystko jest dobrze, winni są pracownicy ochrony zdrowia. Nie chcemy być uważani za ludzi z krwią na rękach, przychodzimy codziennie do pracy. Do niej przychodzą lekarze emeryci mimo ryzyka epidemiologicznego (mój najstarszy współdyżurny, specjalista chirurg, miał 80 lat i pobyt na kardioreanimacji za sobą), młode matki z małymi dziećmi – regularnie dyżurujące mimo zwalniającego je z tego obowiązku prawa. Nie znam nikogo, kto odmawiałby pracy, czy dyżuru z powodu choćby anginy – antybiotyk i leki przeciwgorączkowe „bo kto obstawi dyżur” – mówi Robert.
Lekarze mają coraz lepsze warunki finansowe, naprawdę. Jeśli w tej chwili którykolwiek z nich powiedziałby, że zarabia słabo, źle, że to są małe pieniądze, to mówiłby nieprawdę. [Senator PiS i lekarz Stanisław Karczewski w rozmowie z TVN24]
Z jakich powodów lekarze skorzystają ze zwolnienia w ostatnim tygodniu listopada? To między innymi rozpoznania R53 – przewlekłe zmęczenie, M54 – bóle pleców. Uzasadniają, że przewlekłe zmęczenie może być powodem błędów i stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia zarówno lekarzy, jak i znajdujących się pod ich opieką pacjentów. Bóle pleców mogą być natomiast objawem choroby somatycznej, jak wywołanego nadciśnieniem tętniaka aorty albo niezdiagnozowanego nowotworu jamy brzusznej – czyli stanów, które grożą obecnie każdemu lekarzowi pracującemu w Polsce. Sprzeciw środowiska lekarskiego wieńczy zdanie: „Inaczej to nam będą zapalać znicze”.
