Mieszkańcy okupowanego Mariupola pracują w upale przy rozbiórce gruzów pozostałych po zrujnowanych budynkach; jedyna gwarantowana zapłata to talerz kaszy i butelka wody dziennie, bowiem pieniądze dla robotników albo są rozkradane, albo jest ich bardzo niewiele - zaalarmował w poniedziałek lojalny wobec Kijowa doradca mera miasta Petro Andriuszczenko.


"Okupacyjne (rosyjskie) władze zabezpieczyły środki finansowe na wynagrodzenia w wysokości 12 tys. rubli miesięcznie (ponad 900 zł - PAP) dla 900 osób pracujących przy rozbiórce gruzów. W rzeczywistości robotników jest trzy-cztery razy więcej. Właśnie w ten sposób kolaboracyjna administracja miasta, kierowana przez Kostiantyna Iwaszczenkę, stara się przekonać swoich rosyjskich mocodawców, że potrafi zarządzać" - napisał Andriuszczenko na Telegramie. (https://t.me/s/andriyshTime)
Jak dodał samorządowiec, szef okupacyjnych władz i jego rodzina, a także funkcjonariusze rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych rozkradają w Mariupolu nie tylko pomoc humanitarną i olej napędowy, ale też pieniądze przeznaczone m.in. dla robotników.
W Mariupolu, na południowym wschodzie Ukrainy, panuje katastrofalna sytuacja humanitarna. Pomoc zapewniana przez samozwańczą miejską administrację (dostawy żywności, wody, środków higienicznych) wystarcza tylko dla niewielkiej liczby osób; utrzymuje się również zagrożenie wybuchem epidemii chorób zakaźnych, m.in. cholery.
Lojalny wobec Ukrainy mer Mariupola Wadym Bojczenko wyraził na początku czerwca przypuszczenie, że szacowana wcześniej na około 22 tys. liczba mieszkańców miasta zabitych przez rosyjskie wojska może być znacznie zaniżona. (PAP)
szm/ ap/
arch.