Chiński producent odzieży zamierza uruchomić fabrykę w Stanach Zjednoczonych, co wpisuje się w narrację prezydenta Trumpa mówiącego o reindustrializacji Ameryki. Tyle że w zakładzie mają pracować głównie roboty.

Przez ostatnie 20-30 lat przemysł uciekał z krajów rozwiniętych, szukając niższych kosztów pracy w Azji, Ameryce Łacińskiej czy w Europie Środkowej. Globalizacja i deindustrializacja Zachodu wzbudziła frustrację amerykańskiej, francuskiej czy brytyjskiej „klasy robotniczej” – kurczyła się liczba dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle, co zabijało marzenia o pracującej fizycznie klasie średniej.
Lecz coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że trend zaczyna się odwracać. Praca w Chinach tania już nie jest, a i koszty transportu i logistyki robią swoje (o jakości nie wspominając). Równocześnie realne płace robotników w Stanach Zjednoczonych od 40 lat stoją w miejscu, redukując komparatywną przewagę Azji czy Ameryki Łacińskiej. Dlatego coraz częściej mówi się o reindustrializacji Stanów Zjednoczonych.
„Na całym świecie nawet najtańszy rynek pracy nie może z nami konkurować” – nie owija (nomen omen) w bawełnę Tang Xinhong, prezes firma Tianyuan Garments wypowiadający się na łamach gazety „China Daily”. Sama Tianyuan Garments pozostaje anonimowa dla ludzi z Zachodu, ale szyje dla takich marek jak Adidas, Armani czy Reebok.
Rzecz jasna jedna fabryka nie zmieni świata. Ale może pokazać trend. Jeśli eksperyment z Arkansas się powiedzie, może nas czekać deflacyjna fala w kolejnym segmencie gospodarki. Ciekawe, jak na taki „szok podażowy” zareagują banki centralne, których głównym zadaniem w ostatnich latach stało się wywoływanie inflacji. Zetną stopy jeszcze bardziej poniżej zera? To byłaby już większa perwersja niż „maszyny robiące maszyny” – jak mawiał C3PO, jedna z najsłynniejszych maszyn galaktyki.
Krzysztof Kolany
