REKLAMA
TYDZIEŃ Z KRYPTO

FORMUŁA 8 S.A.: Lista akcjonariuszy, którzy wzieli udział w Zwyczajnym Walnym Zgromadzeniu oraz mieli co najmniej 5 % głosów

2013-06-28 11:24
publikacja
2013-06-28 11:24
Spis treści:

1. RAPORT BIEŻĄCY

2. MESSAGE (ENGLISH VERSION)

3. INFORMACJE O PODMIOCIE

4. PODPISY OSÓB REPREZENTUJĄCYCH SPÓŁKĘ

KOMISJA NADZORU FINANSOWEGO
Raport bieżący nr 11 / 2013
Data sporządzenia: 2013-06-28
Skrócona nazwa emitenta
FORMUŁA 8 S.A.
Temat
Lista akcjonariuszy, którzy wzieli udział w Zwyczajnym Walnym Zgromadzeniu oraz mieli co najmniej 5 % głosów

Podstawa prawna
Art. 70 pkt 3 Ustawy o ofercie - WZA lista powyżej 5 %
Treść raportu:
Zgodnie z art. 70 ust.3 ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu oraz o spółkach publicznych Zarząd Formuła8 S.A. podaje do publicznej wiadomości wykaz akcjonariuszy, którzy na Zwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Formuła8 S.A. w dniu 27 czerwca 2013 r. posiadali, co najmniej 5% głosów, z określeniem liczby głosów przysługujących każdemu z nich z posiadanych akcji i wskazaniem ich procentowego udziału w liczbie głosów na tym walnym zgromadzeniu oraz w ogólnej liczbie głosów:
1./ Jolanta Wiśniewska posiadająca 680.000 głosów, co stanowiło 100 % ogólnej liczby głosów na ZWZ i 52,31% w Spółce.

MESSAGE (ENGLISH VERSION)

INFORMACJE O PODMIOCIE    >>>

PODPISY OSÓB REPREZENTUJĄCYCH SPÓŁKĘ
Data Imię i Nazwisko Stanowisko/Funkcja Podpis
2013-06-28 Dariusz Wiśniewski Prezes zarządu
Źródło:Komunikaty spółek (ESPI)
Tematy
Konta firmowe bez ukrytych opłat. Sprawdź najnowszy ranking
Konta firmowe bez ukrytych opłat. Sprawdź najnowszy ranking

Komentarze (296)

dodaj komentarz
~f3
Okruchy ze stołu Mercedesa

Mikołaj Sokół 08-05-2014, ostatnia aktualizacja 08-05-2014 19:20




Komentuj



0


Share on facebook


Share on wykop


Share on twitter



Share on naszaklasa


Share on google


More Sharing Services


0




Okruchy ze stołu Mercedesa

Mikołaj Sokół 08-05-2014, ostatnia aktualizacja 08-05-2014 19:20




Komentuj



0


Share on facebook


Share on wykop


Share on twitter



Share on naszaklasa


Share on google


More Sharing Services


0





A
A
A






Fernando Alonso rozdaje autografy przed Grand Prix Hiszpanii
Fernando Alonso rozdaje autografy przed Grand Prix Hiszpanii

źródło: AFP

+ Zobacz więcej zdjęć

Po trzech tygodniach przerwy kierowcy wracają do akcji w pierwszej europejskiej rundzie mistrzostw świata, Grand Prix Hiszpanii.

Korespondencja z Barcelony

Od lat mówi się, że wyścig na Circuit de Catalunya pod Barceloną jest nowym początkiem, bo wszystkie liczące się ekipy przywożą do Hiszpanii mocno poprawione samochody. Ze względu na charakterystykę toru auto, które będzie się tutaj dobrze spisywało, powinno uzyskiwać doskonałe wyniki także na innych obiektach. Ale w tym roku ani jedno, ani drugie może się nie sprawdzić.

Po zimowej rewolucji w przepisach wyłonił się nowy faworyt. Mercedes do perfekcji wykorzystał bliską współpracę zespołu z dostawcą jednostki napędowej i stworzył najbardziej dopracowany bolid, którego zazdroszczą wszyscy – także Ferrari, które też jest zespołem fabrycznym i projektuje zarówno nadwozie, jak i silnik. Nie zanosi się na to, aby wiosenna rewolucja i „nowe otwarcie" sezonu miało zagrozić dominacji Lewisa Hamiltona i Nico Rosberga.

– Wszyscy robią poprawki, ale nie da się ot tak odrobić jednej sekundy. Będzie ciężko i musimy się liczyć z tym, że dopiero w drugiej połowie roku będzie można im zagrozić – przewiduje Jenson Button z McLarena.

Na szczęście dla kibiców batalia o okruchy ze stołu Mercedesa jest bardzo zacięta: w tym roku na podium mieliśmy już McLarena, Red Bulla, Force India i Ferrari, a dobrym samochodem dysponuje jeszcze Williams. – Jesteśmy kilometry za Mercedesem, ale przynajmniej toczymy walkę z pięcioma innymi ekipami – przyznaje Button.

Kolejnym powodem, dla którego po wyścigu w Hiszpanii nie będzie można przewidzieć układu sił na resztę sezonu, jest stosunkowo wczesny etap rozwoju nowych jednostek napędowych. Teoretycznie rozwój silników jest zamrożony, ale pod pretekstem poprawy niezawodności producenci mogą je modyfikować. Na to liczy Red Bull, bo jak dotąd produkty Renault są wyraźnie gorsze nie tylko od Mercedesem, ale też od Ferrari. W ten weekend mistrzowie świata powinni być jednak bliżej „Srebrnych Strzał", bo kataloński tor bardziej premiuje aerodynamikę niż osiągi silnika.

– Katalonia potwierdzi, jak dobry jest nasz samochód, bo walczymy tutaj na torze Red Bulla – mówi Toto Wolff, szef Mercedesa. Jednak zdaniem Austriaka największym rywalem jego ekipy w walce o tytuł będzie Ferrari: – Jako jedyny zespół poza nami przygotowują wszystko sami: samochód i zespół napędowy. Poza tym uważam Fernando Alonso za prawdziwego wyścigowego potwora, który potrafi dokonać wielkich rzeczy. – Potwór? Zależy jak to rozumieć. Przynajmniej jestem facetem, bo gdybym był kobietą, to chyba nie byłby to dla mnie komplement – żartował Alonso, poproszony o skomentowanie tego porównania.

Hiszpan przed rokiem zwyciężył w swojej domowej Grand Prix, w dodatku po starcie dopiero z piątego pola. To duży wyczyn, bo wyprzedzanie na Circuit de Catalunya nie należy do najłatwiejszych. Jednak od tamtej pory ani Alonso, ani Ferrari nie stali na najwyższym stopniu podium. Teraz też na to się nie zanosi. – Gdybym dziś powiedział, że powalczymy o podium, to po prostu bym skłamał – mówił w czwartek faworyt lokalnej publiczności. – Oczywiście w sporcie wszystko może się zdarzyć, ale nie można dawać fałszywej nadziei.

– Zamierzam wygrać – deklaruje z kolei Rosberg, który w trzech poprzednich wyścigach przegrał z zespołowym partnerem, a prowadzi w punktacji tylko dzięki defektowi Hamiltona w Australii. Jego kolega z Mercedesa jest na fali i jeśli mamy emocjonować się walką o tytuł, a nie tylko o pozycje od trzeciej w dół, to lider mistrzostw musi zabrać się do roboty. W niedzielę (14, Polsat Sport) przekonamy się, czy Rosberga stać na spełnienie przedwyścigowej zapowiedzi.


Klasyfikacja generalna kierowców

1. N. Rosberg (Niemcy, Mercedes) 79 pkt

2. L. Hamilton (W. Brytania, Mercedes) 75

3. F. Alonso (Hiszpania, Ferrari) 41

Konstruktorzy

1. Mercedes 154 pkt

2. Red Bull Renault 57

3. Force India Mercedes 54
~f2
Coś znów pękło, coś się zaczyna
Jacek Żakowski 07.05.2014 , aktualizacja: 08.05.2014 11:24
A A A Drukuj


5 maja 2011, Lubin. Protest górników przed siedzibą KGHM Polska Miedź
5 maja 2011, Lubin. Protest górników przed siedzibą KGHM Polska Miedź (Fot. Łukasz Giza / Agencja Gaze)
.
Debata, którą
Coś znów pękło, coś się zaczyna
Jacek Żakowski 07.05.2014 , aktualizacja: 08.05.2014 11:24
A A A Drukuj


5 maja 2011, Lubin. Protest górników przed siedzibą KGHM Polska Miedź
5 maja 2011, Lubin. Protest górników przed siedzibą KGHM Polska Miedź (Fot. Łukasz Giza / Agencja Gaze)
.
Debata, którą przez lata uprawialiśmy, zwykle była batalistyczna. Nie prowadziła do wspólnego odkrywania prawdy. Miała pognębić przeciwnika, a resztę postawić przed prostym wyborem: jesteś z nami czy z populistami?




Święto diabli wzięli. Miała być radość i słuszna satysfakcja, czyli pozytywny kapitał na niepewne czasy. Ale wyszło jak zwykle. Nastrój "Gazetowych" obchodów ćwierćwiecza daleki jest od wymarzonej fiesty.

Umęczeni ornamentatorzy wciąż uzupełniają grube politury, ale spod powłok co rusz wyskakują zbuntowani profesorowie albo ich mnożący się równie krytyczni uczniowie. Karol Modzelewski, Marcin Król, Andrzej Leder nie są ludźmi, których słowa łatwo puścić mimo uszu. Nie unieważni się ich epitetem "lewak". Ich krytyczne narracje nadają teraz ton "Gazecie Wyborczej".











Złap swój rabat na wiosnę

Rabat do 11 000 zł na nową Toyotę, a do tego ubezpieczenie i nie tylko

#


Reklama BusinessClick
Jak 20 lat temu coś pękło w świadomości i obyczajach większości klasy politycznej, która dała się przekonać, że każdy ma dbać o siebie, tak teraz coś pękło w atmosferze debaty. To, co różni ludzie sobie od dawna po cichu myśleli, o czym mówili przy wódce albo na seminariach, co pisali w niszowych tytułach, nagle się wylało i psuje atmosferę.

Ale nie wszystko jest winą drukującej takie teksty "Gazety Wyborczej". Nie z powodu jej tekstów Lech Wałęsa wraca do "Solidarności" i powtarza, że znów trzeba walczyć. Teraz z kapitalistami. W internecie dominują komentarze typu "Oho, ocknął się"; "Każdy to wie od lat". Wygląda, że zanim spieprzyliśmy święto, spieprzyliśmy coś w realu i tego nie zauważyliśmy. Czas więc pewnie na rachunek sumienia.

Trzeba się było starać

Wiadomo, że nie spieprzyliśmy w Polsce wszystkiego, skoro inni nas chwalą, gospodarka rośnie i jesteśmy jednym z najbardziej zadowolonych narodów Europy. A jednak im bliżej święta, tym nastrój mniej świąteczny. Przynajmniej wśród czytających i pisujących elit, które odkrywają, że real jest inny, niż się zdawało. Kiedy mimo bezrobocia, niskich płac, niepewnej pracy, fatalnej służby zdrowia, braku przedszkoli i żłobków ludzie zaczęli być w dużej części ogólnie zadowoleni - my demonstrujemy swoje rozczarowanie.

Wszystkie zachodnie elity są rozczarowane i niepewne przyszłości; szczególnie media, profesorowie i intelektualiści. Bo ich przyszłość stała się niepewna, jak kiedyś przyszłość kopalń. Na całym Zachodzie inteligenci zaczęli lepiej rozumieć górników. Polski przypadek jest jednak szczególny. A przypadek "Gazety Wyborczej" zwłaszcza.

Dla dużej części polskich elit przez pierwszych kilkanaście lat "Wyborcza" była jak pisana w codziennych odcinkach biblia. Dla reszty była biblią szatana. To się odnosi do polityków, biznesu, dziennikarzy i ogółu inteligentów. Po słynnym tekście "Wasz prezydent, nasz premier" została personifikowaną przez Adama Michnika zbiorową szarą eminencją Nowej Polski. Kiedy Krzysztof Janik mówił, że polityk jest jak mucha, bo można go zabić gazetą, dotyczyło to zwłaszcza tej gazety.

Rządy szybko się zmieniały, ministrowie ledwie przemykali, partie się rozpadały, politycy pojawiali się i znikali, biznesy eksplodowały i implodowały, a "Wyborcza" i jej czołowi autorzy trwali, zajmując kluczową pozycję w grze o Polskę.

Na początku nikt jednak nie wiedział, w co ani o co gramy. Zakładając "Gazetę Wyborczą", chcieliśmy tylko, żeby w Polsce było lepiej. Lub jeszcze mniej. Osobom takim jak ja chodziło o to, że trzeba się starać, żeby było lepiej. Nie było jasne, co to dokładnie znaczy. Trzeba się było starać, na nic konkretnego nie licząc.

Teraz okazuje się, że mając mnóstwo dobrej woli, zbudowaliśmy Polskę nie dla ludzi. Polska ma sukces, ale żyć w niej ciężko. A czy ktoś ją budował dla ludzi? Z jednej strony słyszeliśmy o "Polsce dla Polaków". Z drugiej - o "Polsce dla przedsiębiorczych". Z trzeciej - o "Polsce dla następnych pokoleń". O "Polsce dla ludzi" nikt nie opowiadał. Zresztą mało kto cokolwiek opowiadał. Polskie elity od początku były w większości zarozumiałe, krzykliwe i patetyczne, ale mało wymowne. To jest opis - nie zarzut. Bo ci, którzy mówili, i ci, którzy słuchali, tak mało wiedzieli, że dużo sobie powiedzieć nie mogli.

Znałem szlachetnych, odważnych, inteligentnych, wykształconych, obytych w świecie ludzi. Nie znałem nikogo, kto by wiedział, co dalej. Byli tacy, co twierdzili, że wiedzą, ale im bardziej się od wiosny 1989 roku oddalamy, tym lepiej wiemy, że blefowali.

Społeczeństwo, durniu!

Zachodni doradcy więcej wiedzieli o świecie, do którego chcieliśmy dołączyć, ale to nie była zasadnicza różnica. Dopiero cztery lata po polskiej transformacji (w 1993 roku) Robert Putnam opublikował słynną "Demokrację w działaniu", gdzie udowodnił oczywistą dziś tezę, że sprawna demokracja rośnie na sieciach międzyludzkich relacji i budowanej przez wieki kulturze, którą nazwał kapitałem społecznym. Można go mierzyć dobrowolnym udziałem obywateli w różnych przedsięwzięciach i ogólnym poziomem zaufania.

Kiedy zaczynaliśmy w 1989 roku, na Zachodzie dominowało złudzenie, że demokracja wymaga tylko sprawnych instytucji (konstytucja, wybory, parlament, niezawisłe sądy), klasy średniej dysponującej prywatną własnością oraz pewnego poziomu PKB na głowę. Eksperci, którzy tu przyjeżdżali, podawali za wzór powojenną demokratyzację Niemiec i Japonii oraz pofrankistowskiej Hiszpanii. Wierzyliśmy, że możemy powtórzyć tę drogę, skupiając się na gospodarce i zmianach instytucjonalnych. Nikt nie analizował kulturowo-społecznych źródeł ich sukcesu ani skutków różnic między nami.

Pewnie to lepiej, że nie znaliśmy książki Putnama, bo sparaliżowałaby nas teza, że los podejmowanych dziś reform "został przypieczętowany całe wieki temu", a "Palermo (u szczytu mafijnej potęgi) może obrazować przyszłość Moskwy", czyli w jakimś stopniu też Gdańska i Warszawy. Zanim w 1995 roku ukazało się polskie wydanie Putnama, mieliśmy najważniejsze decyzje za sobą. Skoczyliśmy na główkę do pustego basenu i zrobiliśmy reformę samorządową. Ten skok do dziś boli, bo samorządy nawiedzane przez ducha Palermo dewastowały oświatę, planowanie przestrzenne, pomoc społeczną, służbę zdrowia - czyli te sfery życia, które im powierzono - oraz stały się sceną bezliku gorszących zachowań. Ale samorządowe skandale uruchomiły też proces budowania formalnych i nieformalnych norm, który może kiedyś zaowocuje wyższymi standardami.

Z dzisiejszej perspektywy wiedza ekonomiczna też przeżywała wtedy "mroczne wieki". Akurat w '89 wszedł w życie stworzony na potrzeby reform w Ameryce Łacińskiej tzw. Konsensus Waszyngtoński. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szybko go uogólnił na wszystkie transformacje rynkowe i wyeksportował m.in. do Europy Wschodniej. Konsensus składał się z dziesięciu z grubsza sensownych tez, ale - podobnie jak dominujące wówczas teorie demokracji - był ślepy na rolę kultury i społeczeństwa.

Dopiero sześć lat po polskim przełomie i dwa lata po "Demokracji w działaniu", w 1995 roku, Francis Fukuyama opublikował "Zaufanie. Wartości społeczne i źródła zamożności". Podobnie jak Putnam w odniesieniu do demokracji przywracał tam wizję gospodarki jako procesu społecznego i przedstawiał rozwój ekonomiczny jako produkt kultury, a nie tylko makroekonomicznych zabiegów i rozwiązań prawnych.

Gdy Polska w pocie i znoju wdrażała technokratyczne wizje demokracji i rynku, Zachód zaczynał zwrot ku Weberowskiemu (uwzględniającemu różnice kultur) rozumieniu modernizacji. Nigdzie nie było to łatwe, bo ludzie niechętnie zmieniają przekonania, zwłaszcza gdy czerpią z nich prestiż i profity. Musiało minąć półtorej dekady, zanim poprzez kolejnych autorów (jak Richard Florida, Robert Reich, Richard Wilkinson, Samuel Huntington, Benjamin Barber, Dani Rodrik) idee Putnama i Fukuyamy weszły do zachodniego obiegu.

Do dziś jednak w praktyce organizacji międzynarodowych dominuje podejście technokratyczne. Stąd zdziwienie, że w Iraku, na Ukrainie, w Meksyku, w Bułgarii demokracja i rynek działają inaczej niż w Niemczech czy Ameryce, choć podobne są reżimy gospodarcze i polityczne.


W Polsce i innych krajach regionu zmiana ugruntowanych po 1989 roku przekonań była wyjątkowo trudna. Mało kto szukał lepszego paradygmatu, bo niemal wszyscy niedawno poznaliśmy nową wiarę i trudno było ją zmieniać. Przyniosła ona Polsce poprawę, więc baliśmy się ją stracić. Elita, która przewodziła zmianom i na nich korzystała, nie była zainteresowana destruowaniem swojej pozycji. Ta zaś część elit (np. akademickich), która gorzej się odnalazła, miała słaby dostęp do rynku idei.

Elity były więc zachowawcze - podobnie jak społeczeństwo - i sceptyczne wobec zachodnich nowinek. Wydane po polsku w 1997 roku "Zaufanie" Fukuyamy sprzedało się w paruset egzemplarzach.

Zamiast empatii - "konieczność"

"Gazeta Wyborcza" była zarazem motorem i symbolem polskiej transformacji. Miała wielki sukces. Nie tylko największy na polskim rynku mediów, ale też najsłynniejszy "od Łaby po Władywostok". Ludzie "Wyborczej" słusznie czuli się ludźmi sukcesu. Obalili komunę, a przynajmniej mieli w tym duży udział. Przekuli ten sukces w następny, czyniąc z redakcji kluczową instytucję polskiej demokracji. Przy jej pomocy stali się motorem reform po 1989 roku oraz polskiej drogi do NATO i Unii. A poza tym uczynili z "Wyborczej" przynoszącą ogromne zyski firmę, która z elitą pracowniczą dzieliła się finansowym sukcesem.

Była to historia jak z bajki. Ale bajki rozgrywającej się w rzeczywistym świecie, w którym toczyły się dwie opowieści. Jedna z La Fontaine'a, druga z braci Grimm. Dziennikarze (nie tylko w "Wyborczej") świetnie zarabiali i opisywali świat z własnego punktu widzenia, czyli w narracji La Fontaine'owskiej sielanki zagrożonej przez zło czające się w otaczającej ich krainie braci Grimm. W tej narracji ze świata mroku przybywali wszyscy, którzy nie akceptowali nałożonych na nich kosztów transformacji.

Dobrze się to wpisywało w cztery wpływowe elitarystyczne narracje. W zrośniętą z Konsensusem Waszyngtońskim "terapię szokową", wedle której merytokratyczna elita (tu utożsamiana z Leszkiem Balcerowiczem) może wprowadzić dobre rozwiązania, tylko gdy bezrozumny tłum jest sparaliżowany lękiem spowodowanym przez kryzys. W leninowską tradycję rozumiejącej obiektywną konieczność "awangardy" (tę rolę przyjął premier Leszek Miller), która przełamuje opór obciążonych fałszywą świadomością mas. W mesjanistyczną tradycję poszlacheckich (Piłsudski) patriotycznych elit zmuszonych dźwigać odpowiedzialność za państwo w zastępstwie społeczeństwa, które nie widzi dalej niż czubek swego nosa. Wreszcie w lęk dworów przed rabacjami i sztetli przed pogromami urządzanymi przez tłuszczę (który odziedziczyła duża część inteligencji).

A na tym wszystkim wyrastała łącząca niemal wszystkich, którym się po 1989 roku udało, nuworyszowska wiara, że skoro dałem radę, to inni też muszą dać radę.

Te splecione narracje hurtowo usprawiedliwiały cierpienia i ofiary, jakie ponoszą inni, gdy elity prowadzą państwo w "koniecznym" kierunku. Pojęcia sprawiedliwości i solidarności za mocno kojarzyły się z poprzednim systemem, by się do nich skutecznie odwołać. Nie było więc litości ani dobrego słowa dla dotkniętych kryzysem kredytowym rolników, dla pracowników upadłych PGR-ów, dla tracących pracę stoczniowców i górników, dla bezrobotnych, rencistów, zarabiających grosze nauczycieli czy pielęgniarek. W dominującym dyskursie każda z tych grup była przeszkodą, a nie zasługującą na ludzki odruch ofiarą modernizacji.

W elitarystycznych narracjach było sporo prawdy. Ale uleganie im przez uczące się od "Gazety Wyborczej" elity miało dużą cenę, bo autoryzowało poczucie, że nowa elita wszystko zawdzięcza sobie i nie jest nikomu nic winna. Wyparcie empatii przez "konieczność" budowało obcość i wrogość między dużą częścią społeczeństwa a władzą, ktokolwiek ją sprawował.

Cierpienia transformacji były nieuchronne. Ale mogły być dużo mniej upokarzające. Na ból materialny nie musiał nakładać się aż taki ból moralny, tworzący głębokie i trwałe urazy i podziały. Ogromna część społeczeństwa - od emerytów, poprzez chorych, po nauczycieli, pielęgniarki, rolników i górników - nie musiała tak często słyszeć i czytać w "Wyborczej", że jest zawalidrogą, że jest roszczeniowa, że broni przywilejów, że generuje koszty, ciąży budżetowi, hamuje modernizację Polski.

Tę kiepsko osadzoną w rzeczywistości skąpych płac i świadczeń narrację często ilustrowały anegdoty o ekstremalnych przypadkach, które się zawsze zdarzają, ale nie mają nic wspólnego z typowością. Kto protestował, dostawał łatę populisty. Protesty związków rolniczych i pracowniczych "Wyborcza" i inne duże media opisywały jako bezrozumne warcholstwo, a same związki - jako relikt PRL. O próbie zrozumienia nie było mowy.

Racje biznesu i budżetu, któremu stale brakowało pieniędzy, z reguły były przed racjami społecznymi. Dominował nastrój, który noblista Paul Krugman nazywa "sadomonetaryzmem", czyli ciągłe żądanie twardych, bolesnych reform. Reakcją upokorzonych i porzuconych grup były antyelitarne postawy, które wybuchły w aferze Rywina i absurdalnie obróciły jej ostrze przeciwko "Gazecie Wyborczej" uznanej za symbol nowo-starych elit.

Antyeuropejski amerykanizm

Na dłuższą metę gorsze jednak były procesy zachodzące wewnątrz "gazetowej" części transformacyjnej elity. Wizja Polski rozdartej między rozumnością a tłuszczą zniechęcała do poważnej rozmowy. Debata, którą przez lata uprawialiśmy, była batalistyczna. Nie prowadziła do wspólnego odkrywania prawdy. Miała pognębić przeciwnika, a resztę postawić przed prostym wyborem: jesteś z nami czy z populistami?

Nie chcieliśmy się niczego dowiedzieć od Leppera, Kaczyńskich, Giertycha, Wałęsy, Ikonowicza. Chcieliśmy ich tylko pokonać. A oni mieli masę głupich pomysłów, ale mieli trafne spostrzeżenia. To, że też chcieli nas tylko pokonać, było ich problemem. My traciliśmy na tym, że nie staraliśmy się zrozumieć, co mówią.

Kiedy np. na początku lat 90. inni podnieśli korupcyjne larum, "Wyborcza" dłuższy czas uważała, że to tylko walka z reformatorami. Nie od razu przyszło nam do głowy, że mimo złych intencji diagnoza może być trafna, a nawet, że może istnieć racja poza merytokratyczną elitą utożsamianą z Leszkiem Balcerowiczem. Przez to za późno odkryliśmy, że chciwość elit, egoizm, korupcja i nepotyzm mogą bardziej szkodzić modernizacji niż palenie opon. Podobnie, gdy kilkanaście lat później prawica zaczęła forsować politykę prodemograficzną, w "Gazecie Wyborczej" dominowała opinia, że to katolicki populizm.

Zanim kryzys 2008 r. zaczął kruszyć pewność, "Wyborcza" straciła zdolność słuchania tych, którzy się w tej pewności nie mieścili. Łącznie z jej własnymi autorytetami, takimi jak Jacek Kuroń czy Ryszard Kapuściński, oraz wybitnymi ekspertami, jak Jerzy Osiatyński czy Grzegorz Kołodko w sprawach gospodarki, Zofia Kuratowska i Marek Balicki w sprawach służby zdrowia, Roman Kuźniar i Zbigniew Brzeziński w sprawach międzynarodowych, Zygmunt Bauman czy Karol Modzelewski w sprawach społecznych. Nawet kiedy ich teksty się w "Wyborczej" ukazywały, to albo dostawali odpór, albo ich argumenty znikały dzień po wydrukowaniu.

Nie było mnie już wtedy w "Wyborczej", więc mogę się tylko domyślać, że redakcja nie całkiem zdawała sobie sprawę, jak daleko na prawo przesunęła się w drugiej dekadzie wolności. Idąc za wciąż tym samym merytokratycznym nurtem reprezentującym dominującą zachodnią świadomość połowy lat 90., entuzjastycznie poparła nie tylko problematyczne Cztery Wielkie Reformy Buzka-Balcerowicza, ale też neokonserwatywną "wojnę z terroryzmem". Nie wiem, gdzie było jajko, a gdzie kura, ale wraz z "Wyborczą" cała polska scena polityczna przechyliła się mocno na prawo.

Jakkolwiek dziwnie to brzmi, ci sami ludzie, którzy konsekwentnie prowadzili Polskę do Unii, zaczęli nas wtedy od jądra Europy odpychać. Politycznie - np. popierając wojnę w Iraku; a przede wszystkim mentalnie i społecznie - kwestionując europejskie zdobycze socjalne.

W narracji dominującej w "Wyborczej" eurosklerozie przeciwstawiana była amerykańska witalność. Europejskim leniom - amerykańscy pracusie. Eurosocjalizmowi - mityczna amerykańska wolność, czyli swoboda gospodarcza. Europejskiej słabości - amerykańska siła.



Zwłaszcza w drugiej dekadzie wolności, za prezydentury Busha juniora, amerykanizm głównego nurtu "Gazety Wyborczej" stał się w tonie antyeuropejski. "Wyborcza", chyba ku własnemu zdziwieniu, coraz częściej zbliżała się do prawego skrzydła amerykańskiej Partii Republikańskiej, dla którego po upadku Sowietów symbolem wszelkiego zła stał się europejski model społeczny.

Merytokraci okazali się omylni

Wszystko to napędzało populizm, pchało "Wyborczą" i polską politykę w meandry, wzmacniało IV RP z jej absurdalnymi hasłami w rodzaju podatku liniowego czy jednomandatowych okręgów wyborczych jako panaceum na wszystkie kłopoty. Ale najpoważniejszym problemem było usunięcie z pola widzenia społeczeństwa jako podmiotu i przedmiotu modernizacji. Technokratyczni reformatorzy chcieli od społeczeństwa tylko tego, by nie przeszkadzało i nie kosztowało.

To dobrze wpisywało się we wciąż żywą tradycję polskiego folwarku, gdzie dziedzic lub karbowy każdemu mówił, co ma robić. Popularna na świecie idea "mądrości tłumu", a tym bardziej mechanizmy demokracji deliberatywnej kompletnie się na tym gruncie nie przyjęły.

Idąc tym tropem, "Gazeta Wyborcza" musiała przeoczyć takie wyzwania jak oczywiste w większości krajów Zachodu budowanie kultury demokratycznej w przedszkolach i szkołach, rolę związków zawodowych w prawidłowym działaniu przedsiębiorstw, wagę utrzymania czasu pracy w ryzach pozwalających ludziom na aktywności niezbędne, by powstawał kapitał społeczny, znaczenie bezpieczeństwa socjalnego nie tylko dla demografii, ale też dla relacji międzyludzkich, znaczenie publicznych mediów, oświaty i służby zdrowia dla budowania spójnego społeczeństwa.

Do dziś nie przebiła się świadomość, że demokratyczny kapitalizm wymaga, by społeczeństwo było przez wspólnotę polityczną świadomie budowane, tak jak buduje się gospodarkę, infrastrukturę i państwo. Bo ani rynek, ani demokracja bez społeczeństwa nie mogą dobrze działać, a sam współczesny rynek spontanicznie spycha ludzi w samotność. Wstyd mi, że dopiero Unia Europejska przyniosła do Polski pojęcie spójności jako istotnego celu, w który się inwestuje.

Po aferze Rywina i dojściu PiS do władzy "Wyborcza" otworzyła się na szersze spektrum poglądów, ale prawdziwy zwrot zaczął się po wybuchu kryzysu. Merytokraci, od lat dostarczający pewności, okazali się nieoczekiwanie omylni, na Zachodzie trysnęły nowe i odżyły niektóre stare idee, a czterdziestolatkowie dochodzący do znaczących pozycji w redakcji byli już z Zachodem naturalnie zrośnięci. W demokratycznym kapitalizmie nie czuli się nuworyszami zobowiązanymi do hiperpoprawności. Byli obywatelami nowej rzeczywistości i czuli się w niej u siebie.

"Wyborcza" dogania kryzys

To wszystko sprzyjało zmianie tonu "Wyborczej". Przynajmniej w optyce czytelnika i zewnętrznego autora osłabiona i mająca już dużo mniejsze wpływy redakcja zaczęła gwałtowny powrót z dalekiej podróży na prawo. Ci, którzy słabiej sobie radzą, przestali być opisywani wyłącznie jako ciężar; stali się także ofiarami systemu. Najpierw tę linię przeszli chyba pracownicy marketów i duszone przez szklany sufit kobiety. Potem lokatorzy dręczeni przez kamieniczników i czyścicieli kamienic. Po nich pacjenci latami czekający w kolejkach. Wreszcie zatrudnieni na umowach śmieciowych, stażyści, pracownicy agencji pracy tymczasowej, absolwenci pozbawieni perspektyw, a nawet uczestnicy korporacyjnego wyścigu szczurów.

Tematem "Wyborczej" stało się naruszanie w III RP praw człowieka, nierówności, wyzysk. Wojna w Iraku, a nawet nasz udział w "wojnie z terroryzmem" też przestały być oczywistym powodem do dumy.

Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" z tygodnia na tydzień dekonstruuje narracje, które promowała przez lata. Na przykład o "skapywaniu", czyli o tym, że na bogactwie bogatych korzystają biedni; o tym, że bogactwo jest miarą społecznej użyteczności; że wzrost nierówności jest nieodłącznym skutkiem dynamicznego rozwoju; że prywatne zawsze jest lepsze niż publiczne i że pewne jest tylko to, co mówi Leszek Balcerowicz.

Mam wrażenie, że gdyby po dziesięcioletniej przerwie ktoś teraz zaczął znów czytać "Wyborczą", czułby się, jak czytelnik "Wall Street Journal", który przez pomyłkę wziął do ręki "Guardiana"; jak sympatyk Miltona Friedmana słuchający Kuronia czy Baumana; jak wyznawca Balcerowicza, który przypadkiem trafił na wykład Osiatyńskiego. Różnica jest zasadnicza.

Publicystyka "Wyborczej" nieoczekiwanie dla wielu dogania świadomość i rzeczywistość kryzysowego świata. Jest to świadomość kompletnie odmienna od tej, która dominowała przez dwie poprzednie dekady. Ta zmiana szokuje wielu czytelników, a także część autorów, którzy nadawali ton w poprzedniej epoce. Ale - jak przystało na efekt każdego porządnego kryzysu - otwiera pewnie jakąś nową epokę, którą też trudno sobie wyobrazić.

W tym sensie ćwierćwiecze "Gazety Wyborczej" nie jest - jak zwykle bywa - tylko numerologicznym pretekstem do słodkiego paplania. I całe szczęście, że się na nim nie kończy. Myślę, że - może przypadkiem - jest czymś więcej. Coś znów pękło i coś się zaczyna. Więc znów będzie ciekawie. To może brzmieć jak chińskie przekleństwo. Albo jak polska nadzieja.


Spojrzenie z boku

Poprosiliśmy Jacka Żakowskiego, dziś publicystę "Polityki", który pracował w "Gazecie Wyborczej" w latach 1993-2002, ażeby - śladem swojego słynnego artykułu "Coś w Polsce pękło, coś się skończyło" ("Wyborcza", 16 kwietnia 1994 r.) - ponownie zrobił rozrachunek z osiągnięciami i porażkami formacji ideowej, do której i on, i my należymy.

Bardziej nas karci czy nam kadzi? Sprawiedliwy jest czy złośliwy? Psuje nam święto czy nadaje mu głębsze znaczenie? O ocenę prosimy czytelników.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,138142,15915435,Cos_znow_peklo__cos_sie_zaczyna.html#TRNajCzytSST#ixzz31AV2jdZF


---------

Nigdy nie było nam wszystko jedno
Adam Michnik 08.05.2014 , aktualizacja: 08.05.2014 15:53
A A A Drukuj


Redaktor naczelny Gazety Wyborczej Adam Michnik
Redaktor naczelny Gazety Wyborczej Adam Michnik (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)



.

- miniatura


Zobacz zdjęcia (2)

.
Naszym ideałem zawsze była wolna Polska i wolność człowieka w Polsce. Polska - wspólna ojczyzna wszystkich swoich obywateli, Polska prawdy i pojednania, dialogu i tolerancji; Polska - państwo bez stosów i bez nienawiści




Rzadko sięgamy myślą do naszych początków, ale zwykle z nostalgią i oczywistym sentymentem. To był przecież początek wielkiej przygody Polski z wolnością, a naszej "Gazetowej" przygody z wolnością prasy i twardymi realiami gospodarki rynkowej.

Zaczynaliśmy więcej niż skromnie - od lokalu dawnego żłobka; kolegia redakcyjne odbywały się w piaskownicy przeznaczonej na dziecięce zabawy. Dzisiaj "Gazeta Wyborcza" zajmuje wspaniały budynek, którego zazdroszczą nam koledzy z wielkich europejskich i amerykańskich dzienników.





REKLAMY GOOGLE
Alkomat, alkomaty ALKOHIT
Profesjonalne alkomaty, alkomat DKD -od producenta alkomatów dowodowych
www.sklep.alkohit.eu
Dowód na istnienie Boga?
6 prostych argumentów prowadzących do wniosku, że Bóg istnieje.
kazdystudent.pl
Lokata Bankowa 5% na 3mce
Nowoczesny SmartPhone 5S w Prezencie. Sprawdź !
www.noblebank.pl
"Gazetę" tworzyli ludzie związani z opozycją demokratyczną, z podziemną "Solidarnością", zwłaszcza zaś z "Tygodnikiem Mazowsze", najważniejszym pismem "S" w tamtym czasie. Zgoda na utworzenie "Gazety" została wynegocjowana przy Okrągłym Stole.

Wielu z nas było wcześniej związanych z ruchem studenckim z marca 1968 r., z KOR-em i Latającym Uniwersytetem, z gazetą "Robotnik" i innymi podziemnymi wydawnictwami. Nasi starsi koledzy byli uczestnikami ruchu wolnościowego z października 1956 r.

Nie byliśmy nigdy organem NSZZ "Solidarność", lecz składnikiem szerokiego ruchu solidarnościowego na rzecz niepodległości i demokracji, aż do wewnętrznego podziału w tym ruchu znanego jako "wojna na górze". W pierwszych wyborach prezydenckich popieraliśmy kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego.

Byliśmy zwolennikami polityki rządu Mazowieckiego opartej na pokojowym i stopniowym przeobrażaniu Polski z państwa satelickiego w suwerenne, z dyktatury monopartyjnej w pluralistyczne państwo prawa. Powtarzaliśmy za Mazowieckim, że Polska nie będzie państwem ideologicznym i nie będzie państwem wyznaniowym.

Popieraliśmy politykę Leszka Balcerowicza, która przekształcała gospodarkę z nakazowo-rozdzielczej w rynkową, opartą na własności prywatnej; państwo na skraju bankructwa przeobraziło się w kraj wzrostu gospodarczego i zduszonej inflacji.

Popieraliśmy politykę Jacka Kuronia, wielkiego przyjaciela nas wszystkich, który tworzył osłonę socjalną, parasol ochronny dla polityki radykalnych rynkowych reform.

Szybko "Gazeta Wyborcza" została uznana za najważniejszy "dziennik opinii" nie tylko w Polsce, ale też w całym regionie Europy Środkowej i Wschodniej.

Polityka zagraniczna, symbolizowana nazwiskami Bronisława Geremka i Krzysztofa Skubiszewskiego, nacechowana życzliwymi stosunkami ze wszystkimi sąsiadami i dążeniem do członkostwa w NATO i Unii Europejskiej, była konsekwentnie wspierana i uzasadniana na naszych łamach.

Wspieraliśmy też uparty wysiłek Jacka Kuronia, by respektować aspiracje kulturalne i obywatelskie mniejszości narodowych zamieszkujących nasze państwo; w tym sensie uznaliśmy się za spadkobierców Jerzego Giedroycia i "Kultury Paryskiej".

Świadomi doniosłej roli chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego w naszej historii, poświęcaliśmy wiele uwagi dynamice zmian w obrębie polskiego katolicyzmu. Opowiadaliśmy się za ideą "życzliwego rozdziału Kościoła i państwa" wedle propozycji Jerzego Turowicza. Bardzo bliskie nam były myśli i czyny Jana Pawła II, księdza Jana Ziei, arcybiskupa Józefa Życińskiego, księdza Józefa Tischnera - z bólem obserwowaliśmy stopniowy proces blokowania i wykluczania ich duchowych spadkobierców.

Nasze łamy uświetniali najwybitniejsi polscy pisarze, humaniści, artyści: Czesław Miłosz i Wisława Szymborska, Leszek Kołakowski i Jerzy Szacki, Zygmunt Bauman i Jerzy Jedlicki, Tadeusz Konwicki i Karol Modzelewski, Jacek Bocheński i Andrzej Walicki, Julia Hartwig i Stanisław Barańczak, Andrzej Wajda i Kazimierz Kutz. I wielu, wielu innych.

Naszym ideałem zawsze była wolna Polska i wolność człowieka w Polsce, Polska - wspólna ojczyzna wszystkich swoich obywateli, Polska prawdy i pojednania, dialogu i tolerancji; Polska - państwo bez stosów i bez nienawiści. Słynny esej Jana Józefa Lipskiego "Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy" - przedrukowany na naszych łamach - był naszym ideowym wyznaniem wiary.

Chcieliśmy Polski otwartej, dlatego na naszych łamach tak często gościli wielcy Rosjanie Andriej Sacharow i Siergiej Kowaliow, wielcy Niemcy Günter Grass i Jürgen Habermas, wielcy Czesi Vaclav Havel i Tomasz Halik, wielcy Węgrzy Istvan Bibo i Janos Kis.

Uczestnicząc w debatach publicznych, bywaliśmy trudnym i niesympatycznym partnerem dla kolejnych rządów, ale zawsze - mimo oczywistych błędów i pomyłek - kierowała nami wiara w potrzebę sygnalizowania mankamentów i schorzeń naszego państwa: korupcji, nierówności społecznych, niekompetencji, skłonności do populizmu i demagogii, bezrobocia, barbaryzacji języka sporów politycznych, pokus autorytaryzmu, homofobii czy szowinizmu etnicznego.

Spośród polityków polskich nikt nie uczynił tak wiele dla polskiej wolności jak Lech Wałęsa. Nieraz spieraliśmy się z Lechem, ale zawsze pamiętaliśmy, że to on, Lech, przez długie lata prowadził Polskę krętą drogą do wolności. Tej prawdy nie mógł przesłonić żaden spór. Gdy więc zaatakowano Lecha kłamliwie i podle, zajęliśmy jednoznaczne stanowisko.

Pierwszy numer „Gazety Wyborczej” otwierały słowa Lecha Wałęsy: „Nie ma wolności bez » Solidarności «”. Wypisaliśmy to hasło na naszych sztandarach i pozostaliśmy mu wierni przez długich siedem lat działalności podziemnej. I cnota wytrwałości została wynagrodzona - mamy dzisiaj naszą „Solidarność”.

Po 25 latach, świadomi blasków i cieni polskiej wolności, dziękujemy ci, Lechu.

Po tym ćwierćwieczu - najlepszym w polskiej historii od czterech stuleci - postrzegamy ciemny horyzont znaczony imperialną i awanturniczą polityką Władimira Putina, prezydenta Rosji.


Potrafimy docenić rozumną, odważną i konsekwentną politykę władz Polski wspierania w ramach struktur Unii Europejskiej aspiracji wolnościowych Ukrainy. Dobrze, że jest to polityka dyktowana zasadami demokracji europejskiej, a nie emocjonalna rusofobia.

Spoglądając w przyszłość, myślimy z wdzięcznością o naszych przyjaciołach, którzy odeszli. Tak wiele im zawdzięczamy.

Dziś "Gazetę Wyborczą" przejmuje następne pokolenie. Wszyscy jednak myślimy z wdzięcznością o naszych czytelnikach, którzy pozostali nam wierni przez ćwierć wieku. Wierzymy, że nadal będziemy im potrzebni i podążymy wspólnie krętymi szlakami polskiej demokracji.

Nigdy nie było nam wszystko jedno; reagowaliśmy - nieraz przesadnie - na zagrożenia dla prawdy i wolności. Pamiętaliśmy, że w czasach starożytnych to gęgające gęsi uratowały Rzym, ostrzegając przed nieprzyjacielem. Chcieliśmy i chcemy być jak tamte gęsi kapitolińskie...



Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,15915253,Nigdy_nie_bylo_nam_wszystko_jedno.html#ixzz31AV7Rv3x
~f2
Już nie wolno się cofać
Adam Michnik 17.04.2014 , aktualizacja: 16.04.2014 23:05
A A A Drukuj


Władimir Putin
Władimir Putin (Fot. AP Photo/Vadim Ghirda)
.
Oczy świata skierowane są dziś na Ukrainę i Rosję. Kraje te podążają w przeciwnych kierunkach - Ukraina wybrała drogę do Unii Europejskiej,
Już nie wolno się cofać
Adam Michnik 17.04.2014 , aktualizacja: 16.04.2014 23:05
A A A Drukuj


Władimir Putin
Władimir Putin (Fot. AP Photo/Vadim Ghirda)
.
Oczy świata skierowane są dziś na Ukrainę i Rosję. Kraje te podążają w przeciwnych kierunkach - Ukraina wybrała drogę do Unii Europejskiej, demokracji i praw człowieka, do uczciwej gospodarki rynkowej w uczciwym państwie prawa.




Kreml Putina pcha Rosję w stronę odbudowy agresywnego imperium, gdzie demokracja jest wioską potiomkinowską; gdzie rządzić mają przemoc i kłamstwo. Dlatego Putin chce zniszczyć ukraińskie państwo i demokrację - by móc rządzić Ukrainą jako składnikiem postsowieckiego imperium. Dlatego dąży do destabilizacji tego kraju i zablokowania majowych wyborów prezydenckich. Władze Ukrainy z godnym podziwu spokojem reagują na prowokacje putinowskich służb specjalnych. Ta strategia oporu bez przemocy budzi szacunek.

Ale budzi też niepokój. Rozsądek i umiar Kijowa są traktowane przez Kreml jako bezsilność i przyzwolenie na putinowską agresję. Podobnie traktowane są rozważne i ostrożne reakcje Unii Europejskiej. Tam, w Brukseli, dominuje przekonanie, że nie ma dzisiaj nic gorszego niż powrót zimnej wojny.





REKLAMY GOOGLE
Skarpety antyzapachowe
Wizytowe, sportowe, 100% higieny Upominek: 7zł + 1 para. Skorzystaj
jednakowe.pl
Dowód na istnienie Boga?
6 prostych argumentów prowadzących do wniosku, że Bóg istnieje.
kazdystudent.pl
Forex Noble Markets
Wystarczy 10 lotów. Inwestuj i Odbieraj Nagrody!
www.noblemarkets.pl/Forex
Ale jest coś gorszego - to wojna gorąca. Polityka Putina to jest opium dla ludu rosyjskiego - ma ogłupiać Rosjan i wymuszać ich posłuszeństwo. Na szczęście jest dość wspaniałych ludzi w tym kraju, którzy nie będą podatni na ten narkotyk.

Gdy w 1938 r. Neville Chamberlain wracał z Monachium z przesłaniem do Brytyjczyków: "Przywiozłem wam pokój na długo", usłyszał od Churchilla: "Mieliśmy do wyboru wojnę lub hańbę; wybraliśmy to drugie, a będziemy mieli to pierwsze".

Ten mądry brytyjski konserwatysta wiedział, do czego prowadzi polityka ustępstw wobec Hitlera. My o tym pamiętamy. Polacy i inne narody z naszego regionu nie chcą znów żyć w cieniu portretów wodza; choćby zamiast Stalina czy Breżniewa były to portrety podpułkownika KGB.

Dziś ważą się losy naszej części świata. Przyzwolenie dla Putina nie skończy się na Krymie - teraz obserwujemy Donieck czy Ługańsk, a potem będą inne kraje. To bardzo niebezpieczne - nie tylko dla nas, ale także dla Rosji i Rosjan. To zawracanie koła historii o całe stulecia.

Bierność Zachodu będzie oznaczała zwycięstwo ducha Monachium z 1938 i Jałty z 1945 r. Dziś Putin i jego ekipa muszą zrozumieć, że agresja wobec Ukrainy będzie dla nich bardziej kosztowna od jej zaniechania. Zachód biernie obserwował, jak dławiono Węgry w 1956 r. i Czechosłowację w 1968 r. Zerwał z biernością dopiero po sowieckiej agresji na Afganistan. Wtedy Breżniew został zatrzymany, a jego doktryna wylądowała na śmietniku historii.

Tam też jest miejsce dla doktryny i polityki Putina.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,15814761,Juz_nie_wolno_sie_cofac.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=cukierek1&utm_campaign=wyborcza#Cuk#ixzz2z8beS6aA

---------


Jan Miodek Udrożnić - udrożniać

2006-12-08, Aktualizacja: 2006-12-15 12:12







Chociaż do par takich form czasownikowych, jak skrócić - skracać i wrócić - wracać, moglibyśmy dołączyć spóźnić się - spaźniać się, to jednak nikomu tej ostatniej postaci nie polecam.

Masz zdjęcie do tego tematu? Wyślij

Chociaż do par takich form czasownikowych, jak skrócić - skracać i wrócić - wracać, moglibyśmy dołączyć spóźnić się - spaźniać się, to jednak nikomu tej ostatniej postaci nie polecam. Strukturalnie możliwa, bo niczym się nieróżniąca od skracać i wracać, tak samo wyrażająca powtarzanie się pewnej czynności (w opozycji do dokonanych czasowników skrócić, wrócić, spóźnić się) - ma jednak status regionalizmu, używanego jeszcze tylko przez starsze osoby, głównie pochodzące z Małopolski.

W języku standardowym funkcjonuje już raczej wyłącznie para spóźnić się (raz) - spóźniać się (stale, ciągle), różnica zaś między aspektem dokonanym i niedokonanym wyrażona jest nie w cząstkach rdzennych (spóźń-, spaźń-), lecz końcówkowych (-ić, -ać).
∨ Czytaj dalej





Aspektową opozycyjność końcówek, wymaganą przez normę, mamy też w rodzinie słów wywiedzionych od czasownika włączyć: włączyć (raz) - włączać (stale, ciągle, wiele razy), dołączyć - dołączać, przełączyć - przełączać, załączyć - załączać. W wypadku jednak tej serii rodacy chcą aspektową różnicę wyrazić już w cząstkach rdzennych, czego efektem są jak rażące, tak niezwykle popularne brzmienia "włanczać", "dołanczać", "przełanczać", "załanczać".


A co z czasownikiem udrożnić? Czy poprawne jest "udrażnianie"? - pyta Pan Krzysztof Maćkowski z Zabrza. - Nie jest poprawne, mówię od razu, a nieuchronne skojarzenie dźwiękowe z co innego znaczącym drażnieniem ("denerwowaniem, pobudzaniem do gniewu") na pewno sprzyja tradycyjnej normie, która nakazuje, by od jednokrotnej formy udrożnić - "uczynić drożnym" (udrożnić kanał, przewód, rurę, zaczopowane naczynie krwionośne) - tworzyć tylko wielokrotną postać udrożniać. A zatem i w parze udrożnić - udrożniać mamy do czynienia z opozycją dźwiękowo-aspektową w cząstkach końcówkowych -ić, -ać.

Polecam ją także w kolejnych parach, takich jak zaspokoić - zaspokajać (nie: "zaspakajać"), udoskonalić - udoskonalać (nie: "udoskanalać"), unosowić - unosawiać (nie: "unasawiać"), udowodnić - udowodniać, udowadniać (nie: "udawadniać"), usensownić - usensowniać (nie: "usensawniać"), upotocznić - upotoczniać (nie: "upotaczniać") czy utożsamić - utożsamiać (nie: "utażsamiać"). Nie mogę przecież nie stwierdzić, że przybywa czasowników, w których norma dopuszcza brzmienia jeszcze niemożliwe do przyjęcia kilkadziesiąt lat temu ("Przed stu laty nikt by nie powiedział wykańczać, tylko wykończać, podczas gdy dziś formy z "a" wchodzą w powszechne użycie, a nawet nadużycie" - pisał w "Języku Polskim" z roku 1923 Józef Birkenmajer). Status form poprawnych mają nie tylko wykańczać, zakańczać (obok wykończać, zakończać) czy udamawiać (obok wariantów udomawiać, udomowiać), ale i na przykład urynkawiać, uodparniać (obok uodporniać), dosalać, przesalać, dosładzać, schładzać, dostrajać, umarzać, udogadniać, upokarzać, upadlać, upodabniać czy nawet - w języku potocznym - donaszać.
~f2
Mniejsze zespoły ostro zareagowały na decyzję o zaprzestaniu prac nad ograniczeniem kosztówOpublikowany przez mrbigstuff 16 kwi 2014 | Komentarze: 2

Ostatni weekend wyścigowy przyniósł informację o wstrzymaniu prac związanych z wprowadzeniem kontroli kosztów, która miała zacząć obowiązywać od sezonu 2015. Przeciwne wprowadzeniu
Mniejsze zespoły ostro zareagowały na decyzję o zaprzestaniu prac nad ograniczeniem kosztówOpublikowany przez mrbigstuff 16 kwi 2014 | Komentarze: 2

Ostatni weekend wyścigowy przyniósł informację o wstrzymaniu prac związanych z wprowadzeniem kontroli kosztów, która miała zacząć obowiązywać od sezonu 2015. Przeciwne wprowadzeniu ograniczeń finansowych miały być zespoły będące w tzw. grupie strategicznej oraz Bernie Ecclestone.

Ograniczenie kosztów miało być lekarstwem na kłopoty finansowe, z którymi borykają się średnie oraz małe zespoły. W odpowiedzi na taki rozwój wypadków pięć zespołów, nie będących członkami grupy strategicznej, złożyło na ręce Jeana Todt’a list, wzywający do przemyślenia kwestii związanych głównie z dystrybucją środków. Pod petycją przygotowaną przez Marussię i przekazaną w czasie zeszłotygodniowego spotkania Światowej Rady Sportów Motorowych podpisali się przedstawiciele zespołów Caterham, Sauber, Force India oraz Toro Rosso.

Cytowany przez niemieckiego Bilda anonimowy przedstawiciel zespołu Red Bull przyznał, że argumenty zawarte w liście są trafne i całkowicie uzasadnione.

„List jest wybuchowy i uzasadniony. Musimy coś z tym zrobić. W pierwszej kolejności musimy zbalansować dystrybucję środków, aby mniejsze zespoły dostały większy kawałek ze wspólnego tortu. W daleszej kolejności musimy poprawić atrakcyjność sportu. Tylko wtedy będą mogli przyciągnąć więcej sponsorów. „
W liście miała znaleźć się również wzmianka, że obecne działania grupy strategicznej noszą znamiona nadużycia władzy i stoją w sprzeczności z przepisami Unii Europejskiej, dotyczącymi współzawodnictwa. Trudno powiedzieć, czy troska o mniejsze zespoły czy też sugestia dotycząca łamania prawa spowodował, że Jean Todt, w trybie nadzwyczajnym spotka się w czasie zbliżającego się weekendu wyścigowego z przedstawicielami zespołów, aby przedyskutować poruszone w liście kwestie.




Komentarze: 2 IV D
(16 kwi 15:03)
Oczywiście że chodzi o troskę tych małych, o tak …
Kiedyś zespoły napędzane były tytoniem i alkoholem teraz mają produkować tlen i redukować CO2. I jak tu o porządnego sponsora ehhh

Odpowiedz
piotrux
(16 kwi 15:52)
i zapomniałeś dodać ze podczas GP muszą sadzić drzewa :)

Odpowiedz
~f2
zespołu FerrariOpublikowany przez mrbigstuff 14 kwi 2014 | Komentarze: 8

Kilka dni temu Luca di Montezemolo zasugerował, że włoski zespół czekają zmiany i nie musieliśmy na nie zbyt długo czekać. Stefano Domenicali, dotychczasowy szef zespołu Ferrari, złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. Przy słowie rezygnacja z pewnością
zespołu FerrariOpublikowany przez mrbigstuff 14 kwi 2014 | Komentarze: 8

Kilka dni temu Luca di Montezemolo zasugerował, że włoski zespół czekają zmiany i nie musieliśmy na nie zbyt długo czekać. Stefano Domenicali, dotychczasowy szef zespołu Ferrari, złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. Przy słowie rezygnacja z pewnością należy postawić duży znak zapytania, ale cała sytuacja jest pokłosiem słabych występów włoskiej stajni w kilku ostatnich latach.

Żegnając się z zespołem Domenicali wziął całą odpowiedzialność za słabe wyniki na swoje barki i wyraził przekonanie, że jego odejście będzie dla członków zespołu impulsem, który pozwoli wrócić włoskiej stajni w miejsce, na które zasługuje.

„W życiu zawodowym każdego człowieka przychodzi moment na podjęcie, który wymaga odwagi, aby podjąć trudną decyzję. Nadszedł czas na dużą zmianę.”

„Ponownie biorę całą odpowiedzialność na siebie – jak zwykle – za sytuację, której doświadczamy. To jest decyzja podjęta z przekonaniem, aby wstrząsnąć naszym środowiskiem i dla dobra tej grupy, z którą jestem blisko związany. Szczerze pragnę podziękować wszystkim mężczyznom i kobietom w zespole, kierowcom i partnerom za wspaniałą współprace, którą mieliśmy przez lata.”

„Życzę wam wszystkim szybkiego powrotu do poziomu, na który Ferrari zasługuje.”

Włocha, który był na stanowisku od 2008 roku, zastąpi Marco Mattiacci, dotychczasowy szef komórki sprzedaży samochodów włoskiej marki w Ameryce Północnej. Czy fakt, że nowym szefem zespołu będzie osoba niezwiązana do tej pory ze sportami motorowymi oznacza, że w Maranello szykują się również zmiany w strukturze wewnętrznej i sposobie prowadzenia? Warto dodać, że w przeszłości, z całkiem niezłym skutkiem, w podobnej sytuacji (bez przygotowania) poradził sobie Flavio Briatore.

Raymond Blancafort na łamach internetowego wydania Mundo Deportivo sugeruje, że Mattiacci może objąć stanowisko jedynie tymczasowo. Doświadczony hiszpański dziennikarz zdradza, że wkrótce w fotelu należącym jeszcze niedawno do Domenicaliego może zasiąść Gerhard Berger. W artykule pojawia się również wzmianka, że stanowisku di Montezemolo może być zagrożone, bo koncern Fiata jest bardzo niezadowolony z obecnych wyników sportowych oraz finansowych, związanych z zaangażowaniem w F1.

--

Opublikowany przez mrbigstuff 14 kwi 2014 | Komentarze: 1

Najwcześniej jutro, a według niektórych źródeł nawet w środę, spodziewany jest werdykt Trybunału Arbitrażowego FIA w sprawie wykluczenia Daniela Ricciardo z wyników otwierającego sezon wyścigu o GP Australii. Wczesnym przedpołudniem w Paryżu, w siedzibie FIA pojawili się nie tyko przedstawiciele federacji oraz zespołu Red Bull, ale również całkiem liczna delegacja złożona z przedstawicieli innych zespołów. Z całej reszty najbardziej zaskoczył Mercedes nie tylko ilością delegatów, ale również sugestią, że ekipa z Milton Keynes zasłużyła na większą karę aniżeli pozbawienie punktów.

Fabrice Lom przedstawił szereg materiałów, z których wynika, że Daniel Ricciardo wielokrotnie w czasie wyścigu przekroczył dopuszczalny limit przepływu 100 kilorgamów na godzinę. W ocenie eksperta FIA główną przyczyną takiego stanu rzeczy było nieuwzględnienie wartości skorygowanych, przekazanych zespołowi oraz kierowanie się własnym modelem matematycznym zamiast wykorzystania homologowanego przepływomierza, dostarczającego bezpośrednie wartości.

Red Bull zakwestionował poprawną pracę przepływomierza opierając się na dwóch sytuacjach, w których nastąpiła zmiana odczytów na urządzeniu, mimo, że żadne zmiany w ustawieniach silnika nie zostały wykonane. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce podczas treningów przed GP Australii, druga już w jego trakcie na okrążeniu numer 37. W obu przypadkach zawyżony odczyt powinien pozwolić Ricciardo zyskać około 0,4 sekundy na okrążeniu. Jednak ani pomiar czasu, ani pomiar wartości na wylocie rury wydechowej nie potwierdzają tak dużego skoku.

Dla FIA tego typu tłumaczenia nie wystarczają, aby uznać, że dostarczony przepływomierz nie działał poprawnie. Odczyty z modelu oznaczonego symbolem FF73 skorelowano z innymi zestawami danych, zebranymi w bolidach Red Bulla w trakcie kolejnych wyścigów i zdaniem przedstawicieli federacji potwierdzają one poprawną pracę urządzenia w czasie wyścigu otwierającego tegoroczne zmagania.

Również w tej kwestii ekipa z Milton Keynes odbiła piłeczkę, sugerując, że różnica temperatur jednostek napędowych w czasie pierwszego wyścigu i kolejnych eliminacji była tak duża, że zebranych pomiarów w żaden sposób nie można ze sobą zestawiać.

Dodatkowo wyszło na jaw, że ekipa z Milton Keynes miała do dyspozycji trzeci przepływomierz (drugi założony w sobotę nie dawał żadnych sygnałów), ale nie zdecydowała się go użyć. Przedstawiciele zespołu potwierdzili, że nie było to możliwe, bo wspomniane urządzenie zostało zamontowane w zapasowym nadwoziu, odesłanym w tym czasie do bazy zespołu. Potwierdzenie znalazła również informacja, że urządzenia do pomiaru przepływu w bolidach zasilanych jednostkami Renault zostały zmodyfikowane w takim zakresie, który naruszał część odpowiedzialną za wykonanie pomiarów.

Prawnik reprezentujący ekipę mistrzów świata wraził również stanowisko, że dyrektywa techniczna nie jest prawem sama w sobie, więc jej ignorowanie nie może być uznawane za łamanie przepisów obowiązującego regulaminu. Red Bull broni stanowiska, które dopuszcza naprzemienne wykorzystywanie dwóch określonych przez regulamin metod pomiaru przepływu, czyli odczytów z przepływomierza i stosowanie modelu matematycznego do określenia przepływu.

W odpowiedzi prawnik reprezentujący FIA podkreślił, że Red Bull bardzo wybiórczo podchodzi do otrzymywanych dyrektyw technicznych. W całym postępowaniu pojawia się pewien wzorzec, pokazujący, ze ekipa mistrzów świata respektuje dokumenty otrzymywane od FIA tylko i wyłącznie w sytuacji, w której jest jej to na rękę.

Pewnym zaskoczeniem dla wszystkich była niezwykle twarda postawa Mercedesa, który popierał FIA w wielu kwestiach oraz zażądał dodatkowych sankcji dla Red Bulla. Paul Harris reprezentujący ekipę z Brackley porównał obecną sytuację do skandalu z 2005, kiedy to zespół BAR również starał się oszukać wszystkich w kwestii zużycia paliwa. Prawnik zwany potocznie „buldogiem” nie omieszkał wspomnieć, że wówczas wymierzono karę wykluczenia z trzech wyścigów. W jego ocenie zachowanie Red Bulla zasługuje na dodatkową karę, bo jest to przykład wielokrotnego ignorowania przepisów, na których straży stoi FIA.

Przedstawione powyżej informacje są jedynie rozszerzeniem dokumentacji znajdującej się w aktach sprawy. Sędzia prowadzący, rozpoczynając dzisiejsze posiedzenie, poprosił uczestników o poruszenie jedynie tych kwestii, które wymagają doprecyzowania. Mimo wszystko stawiska obu stron są dość klarowne i w obu brakuje konkretów, pozwalających jednoznacznie przesądzić losy apelacji.

--


Opublikowany przez mrbigstuff 15 kwi 2014 | Komentarze: 1

Zgodnie z informacjami z zeszłego tygodnia Gene Haas otrzymał miejsce w stawce dla swojego zespołu, który ma zadebiutować na torach w sezonie 2015 lub 2016. Wczorajsza konferencja prasowa, zorganizowana przez właściciela zespołu, przyniosła kilka szczegółów dotyczących najbliższej i nieco bardziej odległej przyszłości.






W dużym skrócie decyzja dotycząca czasu rozpoczęcia rywalizacji nie została jeszcze podjęta. O tym czy Haas Formula, bo taką nazwę będzie nosił nowy zespół, zadebiutuje już w przyszłym sezonie zadecydują najbliższe tygodnie. Decyzja jest uzależniona od powodzenia rozmów z dostawcami podzespołów. Właściciel zespołu nie ukrywa, że zależy mu na tym, aby duża część samochodu została dostarczona przez zewnętrze podmioty. Całość nasuwa nieco skojarzeń z samochodami klienckimi, ale na chwilę obecną, jak wiemy, takie rozwiązanie nie wchodzi w grę.

Głowna baza zespołu będzie zlokalizowana w Kannapolis, ale przewidziany jest również mały oddział na terenie Europy (Włochy lub Niemcy). Położenie europejskiej komórki z pewnością będzie zależało od umów z partnerami technicznymi i niewykluczone, że decydujace znaczenie będzie miał wybór dostawcy jednostki napędowej.

Haas zdradził również, że będzie starał się pozyskać jednego bardzo doświadczonego kierowcę, posiadającego wiedzę na temat nowych jednostek napędowych. Doświadczenie ma iść w parze z młodością i ważnym elementem przy obsadzie drugiego fotela będzie element narodowy.

Właściciel nowego zespołu, tłumacząc powody wejście do serii, zasugerował, że zaangażowanie w F1 ma być elementem, który pozwoli zaistnieć Haas Automation na rynkach całego świata. Jest to ściśle związane ze strategią marketingową firmy, która zakłada, że w ciągu najbliższych lat duża część produkowanych maszyn trafi na rynki europejskie oraz azjatyckie. Przygotowany biznes planprzewiduje, że rywalizacja, mimo ogromnych kosztów, powinna przynieść zyski. Jak Haas zamierza to osiągnąć skoro większość zespołów jest raczej pod kreską? Tego typu pytanie pojawiało się kilkakrotnie czasie konferencji i odpowiedź zawsze była taka sama – nowe, amerykańskie podejście do tematu i rozsądne gospodarowanie środkami.

Amerykański zespół, w przeciwieństwie do ekip, które w ostatnim czasie aspirowały lub dołączyły do stawki, posiada dość bogate zaplecze technologiczne. Jednym z elementów, który powinien pomóc w pracach nad bolidem jest tunel aerodynamiczny, który umożliwia pracę z samochodami rzeczywistych rozmiarów. Haas przyznał, że na potrzeby prac związanych z przygotowaniem bolidu infrastruktura testowa zostanie przebudowana, aby możliwe były testy w skali 60%.

--


Trybunał Arbitrażowy FIA utrzymał w mocy decyzję o pozbawienia Daniela Ricciardo drugiego miejsca w wyścigu w Australii oraz odebraniu kierowcy i zespołowi punktów. Pełne uzasadnienie wykroku powinno być dostępne na stronie internetowej federacji przed końcem tygodnia.

Zespół bardzo szybko zareagował na niekorzystną dla siebie decyzję publikując poniższe oświadczenie:

„Infiniti Red Bull Racing accepts the ruling of the International Court of Appeal today. We are of course disappointed by the outcome and would not have appealed if we didn’t think we had a very strong case. We always believed we adhered to the technical regulations throughout the 2014 Australian Grand Prix. We are sorry for Daniel (Ricciardo) that he will not be awarded the 18 points from the event, which we think he deserved. We will continue to work very hard to amass as many points as possible for the team, Daniel and Sebastian (Vettel) throughout the season.

We will now move on from this and concentrate on this weekend’s Chinese Grand Prix.”

~f3

Gwiezdne wojny
Dodał Mikołaj Sokół, dnia 09.04.2014 o 11:21. Kategoria: Newsy. | 4 komentarzy |





Kierowcy samochodów z gwiazdą stoczyli piękną walkę na torze Sakhir. Przecierałem oczy ze zdumienia, że tak się da w obecnej F1 :-)

– Tylko idiota może twierdzić, że Formuła 1 jest nudna

Gwiezdne wojny
Dodał Mikołaj Sokół, dnia 09.04.2014 o 11:21. Kategoria: Newsy. | 4 komentarzy |





Kierowcy samochodów z gwiazdą stoczyli piękną walkę na torze Sakhir. Przecierałem oczy ze zdumienia, że tak się da w obecnej F1 :-)

– Tylko idiota może twierdzić, że Formuła 1 jest nudna – powiedział Niki Lauda po pasjonującym wyścigu o Grand Prix Bahrajnu. Zaiste, trudno o lepiej wymierzony policzek dla Luki di Montezemolo, krytykującego najnowsze zmiany w sporcie i głośno mówiącego o „wyścigach taksówek”. Faktycznie, czerwone samochody z Maranello na tle rywali wypadły niczym taksówki… Gdyby nie defekty sprzęgła w obu McLarenach, Scuderia po raz pierwszy od Grand Prix Wielkiej Brytanii 2010 nie zdobyłaby punktu – chociaż oba samochody dojechały do mety… Dobra, nie kopmy może leżącego.

W przedwyścigowej zapowiedzi okrutnie się pomyliłem. Napisałem, że wobec dominacji Mercedesów będziemy się pasjonowali walką o najniższe miejsce na podium oraz o pomniejsze premiowane punktami lokaty. Chciałbym się tak mylić przed każdy wyścigiem… Wojna, jaką zgotowali nam kierowcy dwóch samochodów z gwiazdą na nosie, jest godna miejsca wśród najbardziej pamiętnych pojedynków w Formule 1. Lewis Hamilton i Nico Rosberg zasłużyli na ogromne brawa – podobnie jak zespół, który postanowił pozostawić im wolną rękę tak długo, jak długo oba samochody pozostawały w jednym kawałku. Obaj kierowcy okazali się na tyle rozsądni i utalentowani, żeby zapewnić nam pierwszorzędne widowisko.

Wydawało się, że po przegranym starcie Rosberga kolejność na dwóch pierwszych pozycjach się już nie zmieni. Jednak pomiędzy obiema stronami garażu rozpętała się prawdziwa batalia, nie tylko taktyczna. Wiadomo było, że pierwszy zawodnik na torze wybierze dla siebie najlepszą możliwą strategię, odwlekając założenie pośredniej mieszanki na ostatni przejazd. Dlatego Rosberg przed pierwszym zjazdem próbował za wszelką cenę wyprzedzić Hamiltona. Nie udało się, zatem jedynym ratunkiem był taktyczny „plan B” – skoro Lewis zjechał pierwszy i założył żółte Pirelli, trzeba było spróbować innej broni.

Nie wiem, dlaczego Rosberg zjechał na pierwszy postój dwa okrążenia po zespołowym koledze – dodatkowe kółko na świeżych oponach pozwoliło Hamiltonowi zwiększyć przewagę. Za to po założeniu twardszych Pirelli Nico jechał rewelacyjnie: Paddy Lowe oceniał, że przy zmniejszającej się temperaturze nawierzchni różnica między obiema mieszankami powinna wynosić 0,3-0,5 sekundy na okrążeniu. Tymczasem na 18 okrążeniach między pierwszym i drugim zjazdem (wymuszonym neutralizacją) Rosberg stracił do Hamiltona 3,5 sekundy – czyli średnio 0,19 sekundy na kółku.


Stary, dobry Pastor załatwił rywalom ekscytujący finisz, a sobie trzy kary za jednym zamachem.

Sądzę, że nawet bez kolejnego zaćmienia umysłowego w wykonaniu Pastora Maldonado finisz wyścigu byłby zacięty. Batalia toczyła się nie tylko na torze, między starymi znajomymi z kartingu, ale także w garażu – gdy Rosberg zaczął oszczędzać ładunek energii i szykować atak, Hamilton też odpowiednio zmieniał swoją taktykę. W tym roku można na jednym okrążeniu uwolnić 4 megadżule energii (czyli wystarcza to na 33 sekundy „doładowania” z maksymalną wartością 160 KM), ale MGU-K może zebrać z hamulców tylko 2 megadżule na kółku. Resztę trzeba czerpać z MGU-H (po drodze jeszcze musi wystarczyć na likwidację opóźnienia turbosprężarki) albo wykorzystywać zaoszczędzoną energię z baterii. Taktykę współczesnej F1 widać było chociażby na przykładzie czasów okrążeń Rosberga z GP Australii: jedno szybsze kółko z wykorzystaniem energii, jedno wolniejsze na jej zbieranie, jedno szybsze, jedno wolniejsze…

Teraz szachy trwały do samej mety. Rosberg próbował wykorzystać przewagę DRS i miękkich opon, a Hamilton twardo się bronił – nie płacząc przez radio, żeby ktoś powstrzymał jego zespołowego partnera. Nico miał lepsze tempo, ale Lewis wykorzystał wszystkie swoje umiejętności do obrony, przypominając sobie ich pojedynki z kartingu.

Sądzę jednak, że gdyby była to walka dwóch Hamiltonów, to wyścig wygrałby Sergio Pérez – Lewis bronił się fair, ale gdyby atakował go jego sobowtór, to pewnie skończyłoby się fruwającymi w powietrzu kawałkami samochodów. Rosberg zrobił dokładnie to, czego można oczekiwać po twardej walce z zespołowym partnerem – a Hamilton jechał tak, jakby jego przeciwnikiem był rywal z innej ekipy.

Obaj jednak doskonale wiedzieli, na co mogą sobie pozwolić i czego trzeba się spodziewać po „tym drugim”. Dzięki temu – i po trosze dzięki Pastorowi – obejrzeliśmy kawał porządnego ścigania. Nie wątpię, że nie był to ostatni taki pojedynek w tym sezonie i jestem też niemal pewny, że za którymś razem skończy się to prezentem dla tego zawodnika, który akurat będzie jechał na trzeciej pozycji.

Wyczyn Maldonado pomógł nie tylko Rosbergowi – skorzystali też kierowcy Red Bulla, którzy mogli wmieszać się do walki z duetem Force India. Neutralizacja nie pomogła za to Williamsowi: Felipe Massa i Valtteri Bottas pojechali na trzy postoje, co prawdopodobnie było pokłosiem ich małej aktywności w treningach. Oszczędzali sprzęt i nie wykonali długich przejazdów, a w wyścigu pierwszy zestaw opon skończył im się odpowiednio po trzynastu i dziesięciu okrążeniach. W przypadku Bottasa nie pomógł też kiepski start, z kolei Massie nie pomógł nawet rewelacyjny start.


Tego jeszcze nie było: po mocnym występie w Bahjranie ekipa Force India okupuje drugą lokatę w mistrzostwach konstruktorów.

Duet Force India też pokazał, że zespołowi partnerzy mogą ze sobą ostro powalczyć. Nico Hülkenberg mógł pluć sobie w brodę za popsute kwalifikacje, bo gdyby ruszał bliżej czoła stawki, to miałby szansę na pierwsze w karierze podium – a tak na właściwym miejscu o właściwym czasie znalazł się Pérez, doskonale wykorzystując wysoką pozycję startową oraz odpowiednią taktykę.

Na słowa uznania zasługuje też oczywiście Daniel Ricciardo: mimo startu z 13. pola niewiele zabrakło mu do podium. Sebastian Vettel próbował coś zdziałać taktyką, ale nie zdołał wykorzystać twardszych opon na początku wyścigu i przejechał na nich o dwa okrążenia mniej niż Ricciardo na miękkich – w dodatku musiał posłuchać polecenia zespołu i przepuścił Australijczyka jeszcze przed pierwszym zjazdem. Po drodze zmagał się z kaprysami DRS, a w końcówce Daniel wyprowadził decydujący cios – najpierw rozprawił się z mistrzem świata, potem „zmęczył” Hülkenberga i wpadł na metę ze stratą czterech dziesiątych sekundy do podium, zdobywając pierwsze punkty w sezonie. Sytuacja w Red Bullu robi się ciekawa…

Ricciardo doskonale powetował sobie karę za niebezpieczne wypuszczenie ze stanowiska serwisowego w Grand Prix Malezji, ale wypada zadać sobie (a raczej sędziom pytanie): czy za błąd zespołu zawodnik musi ponieść dotkliwszą karę sportową niż za ryzykowny manewr, który doprowadził do potencjalnie groźnej w skutkach kolizji? Wracam tu oczywiście do Maldonado, który uderzeniem przedniego lewego koła w prawe tylne doprowadził do „dachowania” Saubera Estebana Gutiérreza. Potem jeszcze sugerował, że winny jest raczej Meksykanin, bo wchodził dziwną linią w pierwszy zakręt i zapewne przestrzelił hamowanie…

Zanim przejdziemy do tradycyjnych not za styl, zadam jeszcze retoryczne pytanie. Wolicie oglądać procesję dwudziestu ryczących samochodów i jeden (góra dwa) manewry wyprzedzania na wyścig, czy nieco cichsze zawody w rodzaju Grand Prix Bahrajnu? Pewnie, że najlepiej byłoby mieć kręcące się do ponad 20 000 obr/min silniki V10 albo V12 i tyle akcji co w minioną niedzielę, ale jak już trzeba wybierać, to wolę obecną F1 :-)


„Checo” wrócił na podium, choć niewiele brakowało, a w końcówce dopadłby go Ricciardo.

NOTY ZA STYL: GP BAHRAJNU 2014
Vettel: 6
Kwalifikacje skończone na Q2, a próba odrabiania strat wypadłaby całkiem nieźle, gdyby nie popis młodszego kolegi z zespołu, który po starcie z dalszej o trzy pola pozycji na mecie był dwa miejsca przed mistrzem świata.

Ricciardo: 10
Odrobił prawie tyle, ile miał kary za błąd mechaników z GP Malezji. W kwalifikacjach przegrał tylko z Mercedesami, w wyścigu co prawda pomogła mu neutralizacja, ale za sam występ na tle zespołowego partnera należy się najwyższa nota.

Hamilton: 10
Przegrał kwalifikacje z Rosbergiem. I co z tego? Doskonały show.

Rosberg: 10
Przegrał wyścig z Hamiltonem. I co z tego? Obaj pokazali, jak można się ścigać.

Alonso: 7
Pierwszy raz uległ Kimiemu w kwalifikacjach, ale narzekał na brak mocy – przed wyścigiem wymieniono kolektor wydechowy i świece, lecz w wyścigu na wiele się to nie zdało.

Räikkönen: 6
W wyścigu nie utrzymał przewagi z czasówki i finiszował za Alonso. Jego taksówka była wyraźnie wolniejsza, nie tylko od tych z silnikami Mercedesa.

Grosjean: 7
Kolejny raz pokonał Maldonado w kwalifikacjach. Wyścig w miarę solidny, chyba na miarę aktualnego potencjału Lotusa.

Maldonado: 3
Taka nota, ile punktów karnych za salto Estebana. W sumie nie jestem pewien, czy to i tak nie za dużo, jak na koniec zabawy w Q1 i destruction derby na torze…

Button: 7
Wreszcie bardziej przekonujący występ na tle nowicjusza w drugim samochodzie. Stwierdzenia, że w Bahrajnie szybszy od McLarena był tylko Mercedes, wypada od razu zakwalifikować jako niedorzeczne – jednak gdyby nie awaria sprzęgła, wpadłyby solidne punkty, może za 5. miejsce.

Magnussen: 6
Wyraźnie wolniejszy od Buttona w kwalifikacjach, a w wyścigu drugi raz z rzędu wdał się w przepychankę z Räikkönenem. Niska nota, bo Melbourne rozbudziło oczekiwania…

Hülkenberg: 6
Porażka w kwalifikacjach, która potencjalnie kosztowała go pierwsze w karierze podium. Świetna jazda w wyścigu, ale drugą szansę na finisz w top3 stracił w bezpośrednim pojedynku z Pérezem, potem do błędu zmusił go Ricciardo. Weekend poniżej standardów, do których zdążył nas już przyzwyczaić.

Pérez: 9
Po nieudanym początku sezonu w ten weekend wszystko zagrało, jak trzeba. W drodze po pierwsze podium od GP Włoch 2012 potrafił twardo postawić się Hülkenbergowi, nie popełniając przy tym żadnego błędu. Po restarcie skorzystał też na pomocy Nico, który przez kilka okrążeń powstrzymywał Ricciardo.

Sutil: 4
Waga robi swoje, ale pokonanie tylko kopciuszków w kwalifikacjach i kara za blokowanie Grosjeana pogrążają bardziej doświadczonego kierowcę Saubera. To on powinien być liderem tej ekipy…

Gutiérrez: 6
Porządny weekend, zwłaszcza na tle zespołowego partnera. Bez problemów wszedł do Q2, choć kwalifikacje nie są jego najmocniejszą stroną. Pechowe zakończenie wyścigu, dzięki Maldonado.

Vergne : 5
Pierwsza w tym sezonie porażka w czasówce z Kwiatem, okraszona kolejną przepychanką na pierwszym okrążeniu – tym razem po kontakcie z Maldonado. Słabszy weekend.

Kwiat: 7
Dużo lepsze wrażenie niż doświadczony Vergne. Tym razem nie zmieścił się w punktach, ale był to kolejny dojrzały występ i następny krok w kierunku objęcia roli lidera ekipy.

Massa: 6
Słabsze kwalifikacje, rakietowy start, nietrafiona strategia i pech z neutralizacją – udało się zdobyć punkty, ale nadzieje były na coś więcej. Chociażby na walkę o podium z Force India.

Bottas: 6
Dobre kwalifikacje, słaby start – reszta jak u zespołowego partnera. Williamsa chyba stać na więcej.

Bianchi: 5
Francuz został samodzielnym liderem w karnej punktacji, z czterema oczkami na koncie. Po przepychance z Sutilem na kolejnym okrążeniu doprowadził do kolizji z kierowcą Saubera, kończąc jego występ.

Chilton: 7
Licznik ukończonych wyścigów nadal bije… Dzięki jego 13. pozycji Marussia wyprzedza Caterhama w klasyfikacji konstruktorów. Niedziela dużo lepsza niż kwalifikacje, w których był ostatni.

Kobayashi: 6
W kwalifikacjach najszybszy spośród maruderów, ale w wyścigu uległ Chiltonowi, który pojechał na trzy pit stopy – o jeden więcej niż Japończyk.

Ericsson: 6
Jak na trzeci wyścig w karierze, porządny występ. Pokaźna strata do Kobayashiego w czasówce, ale przynajmniej pokonał Chiltona. Przedwczesny koniec jazdy po wycieku oleju.










4 wpisów dla “Gwiezdne wojny”

1
bartoszcze napisał:
09.04.2014 o 11:45
Pytanie istotnie retoryczne:)
(w końcu GP Bahrajnu ’2010 z ryczącymi silnikami i pancernymi Bridgestone może służyć do usypiania)



2
Prophet napisał:
09.04.2014 o 11:54
Mikołaj – czy mógłbyś w nawiasie przy każdym kierowcy pisać dotychczasową sumę punktów za styl :) ? W celach statystycznych ;)



3
Antoine De Paris napisał:
09.04.2014 o 11:59
“Lewis bronił się fair, ale gdyby atakował go jego sobowtór, to pewnie skończyłoby się fruwającymi w powietrzu kawałkami samochodów. Rosberg zrobił dokładnie to, czego można oczekiwać po twardej walce z zespołowym partnerem – a Hamilton jechał tak, jakby jego przeciwnikiem był rywal z innej ekipy.”

Imo Lewis wyprzedzilby Lewisa, on chyba wciaz nie ma sobie rownych w tej kwestii :)
A Nico jest troche bojazliwy, widac to w niektorych jego wypowiedziach.

Poza tym, Mercedes moze pozwolic sobie na taki “zbytek”, przy obecnej przewadze. ;)

Dla mnie to byla najlepsza GP od czasow Kanady 2011.



4
Bieniu napisał:
09.04.2014 o 12:01
Dlaczego Vettel ma aż 6 punktów, tyle samo co chociażby Hülkenberg? No bo chyba nie za płacz w radio, że “nie ma mocy” w momencie gdy objeżdżał go Ricciardo?
Podczas czasówki wypadł o niebo gorzej od zespołowego kolegi, a w wyścigu był nijaki (żeby nie powiedzieć słaby psychicznie). Wysoką pozycję zawdzięcza szczęściu (albo pechu innych) a nie swoim umiejętnościom.
Jeśli on dostaje sześć punktów to jest to nie fair wobec innych zawodników z taką samą oceną.

~f3

Hamilton przeanalizuje dane z bolidu Rosberga

Brytyjczyk chce poprawić swoje tempo.









&#8226;Paweł Zając, 8 kwietnia 2014, wyświetlenia: 892 << | lista | T- | T+




















Lewis Hamilton powiedział,

Hamilton przeanalizuje dane z bolidu Rosberga

Brytyjczyk chce poprawić swoje tempo.









&#8226;Paweł Zając, 8 kwietnia 2014, wyświetlenia: 892 << | lista | T- | T+




















Lewis Hamilton powiedział, że przed Grand Prix Chin dokładnie przeanalizuje dane z bolidu Nico Rosberga, aby dowiedzieć się gdzie może być szybszy.

Przed wyścigiem na Sakhir to właśnie Niemiec dokładnie analizował tempo Hamiltona z Malezji, dzięki czemu w Bahrajnie zamiast 17 sekundowej straty miał okazję do walki o zwycięstwo.

&#8222;Ktoś w zespole dokładnie przestudiował moje zeszłotygodniowe tempo i kiedy przybyłem na tor, to był tu spory dokument wyjaśniający dlaczego byłem szybki&#8221; &#8211; powiedział Brytyjczyk. &#8222;On [Rosberg] po prostu to wykorzystał. Zrobię to samo i mam nadzieję, że to zadziała&#8221;.

Hamilton dodał również, że jest zadowolony z polityki otwartej wymiany danych w zespole i liczy, że w Chinach to on będzie szybszym z kierowców Mercedesa. &#8222;Mogłoby być teraz zupełnie inaczej. Czułbym się źle gdybym stracił prowadzenie, albo był szybki na początku weekendu. Póki, co jestem zrelaksowany, jednak wiem, że jest sporo roboty do zrobienia. Wiem, że brakowało mi trochę tempa, które miałem tydzień temu. Przez najbliższe dwa tygodnie będę miał do przeanalizowania sporo danych&#8221;.
~f2
Hartman robi z ateizmu pośmiewisko? Prof. odpowiada: "Meller doskonale wie, że nie jestem pałkarzem czy nienawistnikiem"
Agnieszka Wądołowska 08.04.2014 , aktualizacja: 08.04.2014 08:59
A A A Drukuj


Jan Hartman
Jan Hartman (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)



.

Profesor
Hartman robi z ateizmu pośmiewisko? Prof. odpowiada: "Meller doskonale wie, że nie jestem pałkarzem czy nienawistnikiem"
Agnieszka Wądołowska 08.04.2014 , aktualizacja: 08.04.2014 08:59
A A A Drukuj


Jan Hartman
Jan Hartman (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)



.

Profesor Jan Hartman jako Kazimierz Lyszczyński podczas Marszu Ateistów. 29.03.2014 Warszawa - miniatura

Rekonstrukcja stracenia Kazimierza Łyszczyńskiego, w tej roli - prof. Jan Hartman, na Rynku Starego Miasta w Warszawie - miniatura

Rekonstrukcja stracenia Kazimierza Łyszczyńskiego, w tej roli - prof. Jan Hartman, na Rynku Starego Miasta w Warszawie - miniatura

Rekonstrukcja stracenia Kazimierza Łyszczyńskiego, w tej roli - prof. Jan Hartman, na Rynku Starego Miasta w Warszawie - miniatura


Zobacz zdjęcia (7)

.
- Meller w złej wierze zrównuje mnie z przedstawicielami agresywnego fundamentalizmu. Przecież on doskonale wie, jaki nurt antyklerykalizmu prezentuję, i doskonale wie, że nie jestem żadnym pałkarzem czy nienawistnikiem. To część politycznej gry - tak Jan Hartman komentuje ostry tekst Marcina Mellera z "Newsweeka" na swój temat.




"Czy ateiści w Polsce są szykanowani? Jest znacznie gorzej, robią z nas głupków, pajaców i jakichś kompletnie nierozgarniętych obciachowców. A kto to robi? Samozwańczy prezes polskiego ateizmu Jan Hartman, jego dwóch partyjnych kolegów Janusz Palikot i Armand Ryfiński oraz wielu innych, równie odjechanych obywateli, którzy postanowili zrobić z ateizmu pośmiewisko" - stwierdza w ostatnim "Newsweeku" Marcin Meller.

"Ani p. Meller, ani p. Hartman nie zdają sobie sprawy, że nie ma nikogo, kto mógłby reprezentować ateistów jako ogół [BLOG] >>>











Obóz dla młodych Mistrzów

Twój syn gra w piłkę? Niech trenuje pod okiem trenerów Realu Madryt!

#


Reklama BusinessClick
Teraz Hartman w rozmowie z TOKFM.pl się broni: - Ja jedynie upominaniem się o wartości konstytucyjne, o autonomię państwa od Kościoła, o przestrzeganie prawa, o równość w traktowaniu wszystkich podmiotów bez względu na to, czy wyrażają wiarę czy niewiarę - przekonuje kandydat Twojego Ruchu do Parlamentu Europejskiego.

"Cham celujący w słabe punkty?"

Meller emocjonalnie pisze w swoim tekście: "Bycie ateistą nie oznacza, że krytyka tegoż Kościoła i tychże księży musi być plugawa i prostacka. Bycie ateistą nie oznacza, że muszę być nieokrzesanym chamem celującym w słabe punkty ludzi, by ich jak najboleśniej obrazić". Na to Hartman odpowiada, że jego krytyka Kościoła, jego antyklerykalizm nie jest niczym nieusprawiedliwionym.

Poza tym, co może być złego w antyklerykalizmie? - dziwi się Hartman. - To nie jest określenie pejoratywne, Franciszek mieni się antyklerykałem, ksiądz Tischner tak o sobie mówił. To słowo oznacza niezgodę na klerykalizm, czyli na upolitycznienie religii, na fundamentalizm religijny. Oznacza również często sprawiedliwą krytykę Kościoła. A Kościół próbuje zmienić znaczenie tego słowa i nadać mu znaczenie agresywne - przekonuje profesor.

Jak przekonuje oburzony Hartman, inscenizacja ścięcia Kazimierza Łyszczyńskiego w ramach Dni Ateizmu, która tak oburzyła Mellera, nie była bynajmniej prowokacją. - To upamiętnienie tragicznej ofiary inkwizycji. Mamy pełne prawo płakać nad nią, tak jak Kościół ma pełne prawo do rozpamiętywania swoich męczenników - mówi etyk i podkreśla, że żąda jedynie szacunku dla wrażliwości ateistycznej. - Chyba pan Meller nie twierdzi, że ofiar inkwizycji nie należy upamiętniać przez delikatność dla Kościoła. To Kościół powinien swoje ofiary upamiętniać i błagał o przebaczenia - dodaje.

"Ateizm jest zbyt poważy dla celebrytów"

Nie tylko "Newsweek" krytycznie ocenia inscenizację egzekucji Łyszczyńskiego. "Ateizm to kwestia zbyt poważna, by zostawiać ją politycznym celebrytom" - pisze z kolei redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" Piotr Mucharski."Owszem, manifestacja ma swoje prawa, idą w niej zresztą głównie ci, którym wiarę obrzydził - zgodnie z pamiętną myślą ks. Józefa Tischnera - raczej zły proboszcz niż Marks z Engelsem. Ale widok kandydata na europosła, gwiazdy mediów, wcielającego się w rolę torturowanej ofiary, i to odgrywającego ją raczej według szkoły Stanisławskiego niż Brechta, musiał dać efekt niezamierzenie parodystyczny" - ocenił Mucharski.

- Mnie nie można zarzucić, że nie mówię poważnie na ten temat. A nazywanie mnie lekceważąco celebrytą nie licuje z moją realną działalnością. Przecież również w "Tygodniku Powszechnym" publikowałem poważne teksty - odcina się Hartman i przekonuje, że komentarz w "Tygodniku" to przejaw tego, że nie bierze się na poważnie "paraleli między upamiętnianiem męczeństwa Łyszczyńskiego a męczeństwem chrześcijan czy samego Jezusa". - Widać to nawet nie przychodzi ludziom do głowy. My, ateiści, mamy takie samo prawo do swoich uroczystości i swoich bohaterów - broni się.

W swoim tekście Piotr Mucharski dziwi się, że "wyzwoleni racjonaliści" budują swoją tożsamość, sięgając po język ofiary. "Nawet oni muszą się definiować przez wskazanie wroga - korowód purpuratów?" - pyta w "TP". - To jakby rozbić zarzut z tego, że katolicy co piątek wspominają śmierć Jezusa na krzyżu. My również mamy prawo do tych form. Nikt nie ma monopolu na wyobrażenie boga, na uroczystości i sposoby upamiętniania.

- Słyszałem też zarzut, że "parodiowaliśmy księży" - wyznaje Hartman. - To katów nie można parodiować? Nie możemy upamiętniać ofiar Kościoła? A czemu mielibyśmy nie pamiętać o Łyszczyńskim? - pyta oburzony. - Czyżby Kościół czynił zawsze samo dobro i raz mu się coś takiego przydarzyło, a my to mu wyciągamy?

"Nagonka"

Mimo krytycznych ocen Hartman nie żałuje, że odegrał rolę ściętego Łyszczyńskiego ani samej formuły inscenizacji. - Bardzo dobrze, żeśmy to zrobili, bo bez nas nikt by o Łyszczyńskim nie wiedział. A dzięki tej uwadze medialnej cała Polska dowiedziała się, że ma takiego bohatera - mówi.

Filozof całą krytykę Mellera sprowadza do miana "nagonki" i łączy ją z sympatiami politycznymi. - To kolejny atak personalny w wykonaniu pana Mellera, który doskonale wie, jaki nurt antyklerykalizmu prezentuję, i doskonale wie, że nie jestem żadnym pałkarzem czy nienawistnikiem. Meller w złej wierze zrównuje mnie z przedstawicielami agresywnego fundamentalizmu - bronił się kandydat Twojego Ruchu do Parlamentu Europejskiego.

Mówiąc o kolejnym ataku, etyk podkreśla, że chodzi mu o tekst z poprzedniego numeru "Newsweeka" - jego sylwetkę, "paszkwil" - jak sam to określa. - Zorganizowano go retorycznie wokół rzekomej wypowiedzi mojego rzekomego kolegi z PO - a nie posiadam takiego - jako bym był stuprocentowym cynikiem. Zażądałem przeprosin od Tomasza Lisa i od wydawcy "Newsweeka" - podkreśla.
~f2
f1talks:
Idą zmiany?Opublikowany przez mrbigstuff 3 kwi 2014 | Komentarze: 6

Za nami dwa z dziewiętnastu zaplanowanych na ten sezon wyścigów, wyścigów odbywających się na całkiem nowych zasadach. Wczorajsza publikacja La Gazzetty sugeruje, że wkrótce możemy spodziewać się kolejnych zmian i jest to pokłosie zarówno problemów
f1talks:
Idą zmiany?Opublikowany przez mrbigstuff 3 kwi 2014 | Komentarze: 6

Za nami dwa z dziewiętnastu zaplanowanych na ten sezon wyścigów, wyścigów odbywających się na całkiem nowych zasadach. Wczorajsza publikacja La Gazzetty sugeruje, że wkrótce możemy spodziewać się kolejnych zmian i jest to pokłosie zarówno problemów pomiarem przepływu paliwa, jak i reakcji kibiców na dźwięk nowych bolidów. Na pierwszy rzut oka obie kwestia nie mają ze sobą nic wspólnego, choć Red Bull oraz Renault mocno forsują tezę o wspólnym mianowniku obu zagadnień.

Włoscy dziennikarze sugerują, że w ostatnich dniach Bernie Ecclestone spotkał się w Londynie z Lucą di Montezemolo, w celu omówienia kwestii związanych z modyfikacją nowych przepisów. Historia pokazuje, że takich spotkań nie można bagatelizować, bo w przeszłości poprzedzały one inne, ważne wydarzenia. Kolejne rozmowy z kluczowymi graczami mają się odbyć w trakcie zbliżającego się weekend wyścigowego, a oko na całą sprawę ma mieć sam Jean Todt. La Gazzetta informuje, że ewentualnych zmian w przepisach możemy spodziewać się jeszcze przed rozpoczęciem europejskiej części sezonu.

Ecclestone szuka wyjścia z sytuacji, do której doprowadziła zmiana regulaminu technicznego. Podczas GP Malezji, w wypowiedzi dla telewizji Sky Sports, Brytyjczyk otwarcie przyznał, że w telewizji nowe silniki brzmią koszmarnie. Na żywo sytuacja wygląda nieco lepiej, ale jego zdaniem trzeba wyciągnąć z nowych jednostek jeszcze kilka dodatkowych decybeli.

Jednak czy to jest możliwe? Nie przypadkiem (o tym później) głos w tej sprawie jako pierwszy zajął Remi Taffin, szef operacji wyścigowych Renault Sport. W jego ocenie nie ma szybkiego rozwiązania dla tej kwestii. Furtką byłaby zmiana przepisów i zwiększenie limitu przepływu paliwa lub całkowite usunięcie przepisu określającego maksymalne zużycie paliwa w czasie.

&#8222;Są dwa powody, które to powodują. Pierwszy to obroty: zeszliśmy z 18 tysięcy do około 12 tysięcy. Jest to wynik regulacji, które co prawda określają 15 tysięcy jako maksimum, ale ograniczenia przepływu paliwa powodują, niezależnie od tego czy to Ferrari, Mercedes czy Renault, że mamy 12 tysięcy, a na końcu prostej to może być 10 lub 11 tysięcy. To powoduje ogromną różnicę, bo w zeszłym roku mieliśmy 18 tysięcy. Teraz w okolicy głównych trybun to jest około 10 tysięcy.&#8221;

&#8222;Kolejna sprawa to turbo. Wstawiliśmy jedną rzecz na drodze wylotu spalin, co przypomina położenie poduszki na czyjejś twarzy. To działa jak tłumik.&#8221;

&#8222;Łącząc obie rzeczy otrzymamy to, co mamy.Jeśli chcemy osiągnąć większy hałas musimy pójść w górę z obrotami, ale to nie ma sensu z punktu widzenia ograniczeń przepływu, bo trzeba by go zwiększyć. Jednak wtedy osiągniemy mniejszą wydajność.&#8221;

Francuz dodał również, że wszelkie próby profilowania rur nic nie wniosą, bo to co jest na końcówce, jest już &#8222;przetworzone&#8221; przez turbinę i w ten sposób nie osiągnie się żadnej znaczącej zmiany.

Pierwszy wyścig sezonu zapamiętamy głównie z powodu wykluczenia z wyścigu Daniela Ricciardo. Rozstrzygnięcia w tej sprawie możemy spodziewać za nieco ponad dziesięć dni, ale problem &#8222;pływających&#8221; przepływomierzy nadal pozostaje nierozwiązany. Temat nie jest nowy, bo pierwszy raz usłyszeliśmy o nim jeszcze podczas zeszłosezonowych testów na Silverstone. Problemem, podobnie jak teraz, była dokładność. Choć w ostatnich dniach pojawiło się wiele publikacji wskazujących, że jedynie zespoły zasilane jednostkami Renault mają z tym problem, to dotyczył lub nadal dotyczy on wszystkich zespołów. Dlaczego więc inni nie podnoszą głosu?

Wkraczamy w szarą strefę polityki, która jest nieodłącznym elementem rywalizacji na torach. Mereceds oraz Ferrari są względnie zadowolone ze swoich silników, a stopień zadowolenia jest tym większy, im większe problemy Renault oraz aktualnego mistrza świata konstruktorów. Zabierając głos w dyskusji dotyczącej niedokładności nowych przepływomierzy, konkurencja mogłaby jedynie pomóc Red Bullowi przeforsować wprowadzenie zmian. Nic dziwnego więc, że żaden z czołowych konkurentów tego nie robi, a i milczenie zespołów klienckich nie powinno być wielkim zaskoczeniem. Wszelka komunikacja, związana z niedokładnością pomiaru lub przekroczeniem przepływu jest wymieniana pomiędzy przedstawicielami FIA i zespołem, co dokładnie obrazuje uzasadnienie dyskwalifikacji Ricciardo. Gdyby Red Bull zastosował się do wskazówek delegatów technicznych podczas weekendu wyścigowego w Australii, dzisiaj nie czekalibyśmy na wynik apelacji.

Analizując wspomniane wyżej uzasadnienie opublikowane przez FIA, opublikowane sześć godzin po zakończeniu wyścigu w Australii, wyraźnie widać, że Red Bull miał szereg szans, aby uniknąć takiego scenariusza. Pojawia się więc pytanie dlaczego już w pierwszym wyścigu, który pewnie nie będzie miał większego przełożenia na wyniki sezonu, Horner i spółka postanowili iść na wojnę z FIA? W mojej ocenie było to świadome działanie zespołu, mające na celu zwrócenie uwagi na problem z pomiarem przepływu, ale cała sprawa wydaje się mieć podwójne dno. Wymuszenie zmian, niezależnie od tego czy będą one dotykały przepływu, czy turbiny muszą iść w parze z możliwością wykonania przez producentów jednostek napędowych pewnych modyfikacji. Kto najbardziej potrzebuje tych modyfikacji?

Helmut Marko może krzyczeć i grozić palcem Renault, straszyć zmianą dostawcy, ale prawda jest taka, że Red Bull jest skazany silniki z Viry. Zmiana jednostki to poważne zadanie z punktu widzenia konstrukcyjnego. Drugi ważny aspekt w tej sprawie to pozyskanie nowego dostawcy. Na chwilę obecną nie widzę alternatywy, priorytetem dla Mercedesa oraz Ferrari jest dominacja na torze, a kiedy z gry odpada najgroźniejszy rywal, łatwiej jest ten cel osiągnąć. Honda? Rzeczywiście japoński koncern wspominał o możliwości zaopatrywania dwóch zespołów, ale najwcześniej byłoby to możliwe w 2016 roku. Historie o budowie własnego silnika w oparciu o zasoby Cosworth&#8217;a należy włożyć między bajki. Wysłanie kilku inżynierów do Viry w celu dopracowania nowej jednostki Renault to jedno, a budowa własnego pakietu, to coś zupełnie innego.

Nie należy zapominać, że Red Bull, obok Ferrari i Mercedesa, nadal jest poważnym graczem. Będąc skazanym na jednostki Renault, w interesie zespołu Milton Keynes jest otworzenie francuskim inżynierom furtki do wykonania pewnych modyfikacji w obrębie jednostki. Zbyt ciche bolidy, które swoim dźwiękiem nie są już w stanie przytłumić głosów krytyków, są idealnym pretekstem, aby to zrobić. Jeśli chodzi o zmiany to obok Red Bulla naciskają na nie również organizatorzy wyścigów i sponsorzy. Obecne wydarzenia wskazują, że ciężar argumentów jest znaczny, co sprawia, że informacje La Gazzetty o możliwości wprowadzenia zmian jeszcze przed europejską częścią sezonu należy traktować jak najbardziej poważnie. Wiadomo już, że Mercedes oraz pozostałe zespoły zasilane jednostkami z Brixworth stoją w opozycji do pomysły wprowadzania jakichkolwiek zmian we wspomnianym wcześniej zakresie. Najbliższe tygodnie zapowiadają się więc niezwykle ciekawie.

------

Rosberg rozciął stopę podczas treningu na plazyOpublikowany przez mrbigstuff 4 kwi 2014 | Komentarze: 0

Większość ekspertów jest zgodna, że podczas najbliższego weekendu wyścigowego pierwsze skrzypce będą grały zespoły zasilane silnikami Mercedesa. Wynika to z dwóch prostych faktów: konfiguracji toru obfitującej w długie proste oraz mocy samej jednostki z Brixworth. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że walka o pierwsze pole startowe oraz zwycięstwo w niedzielnym wyścigu rozegra się pomiędzy Hamiltonem i Rosbergiem.

Niemiec dość pechowo rozpoczął przygotowania do weekendy wyścigowego. Z informacji przekazanych wczorajszego wieczoru przez Jennie Gow, podczas zapowiedzi wyścigu w stacji BBC 5 Live, wynika, że Rosberg nabawił się kontuzji stopy. Według dziennikarki uraz nie jest poważny, ale może mieć wpływ na formę kierowcy. Nieco więcej światła na całą sprawę rzucił Will Buxton, który napisał na Twitterze, że kontuzji uległ duży palec lewej stopy, a rozcięcie nie jest jedynie powierzchowne. Kierowca porusza się po padoku w luźnym i rozsznurowanym bucie.

Z pozoru niegroźna kontuzja może okazać się niezwykle uciążliwa, szczególnie podczas wyścigu, w czasie którego nie ma mowy o używaniu luźnego obuwia.

--

La Stampa: Brak przepływomierzy i skrócenie wyścigów pomysłem na wyjście z kryzysuOpublikowany przez mrbigstuff 4 kwi 2014 | Komentarze: 3

Włoska prasa publikuje kolejne strzępki informacji, dotyczące wtorkowego spotkania Berniego Ecclestone&#8217;a z Lucą di Montezemolo. Wczoraj La Gazzetta zasugerowała, że w najbliższych tygodniach mogą czekać nas kolejne zmiany, dotyczące regulaminu technicznego. Dziś dziennik La Stampa donosi, że oprócz pozbycia się przepływomierzy obaj wspomniani panowie poruszyli również kwestię skrócenia wyścigów. Włoscy dziennikarze wspominają o urwaniu z dystansu wyścigu około 30 kilometrów.

Proponowane zmiany mają pozwolić kierowcom w pełni wykorzystać możliwości nowych jednostek, przy jednoczesnym zachowaniu limitu zużycia paliwa w trakcie wyścigu na poziomie 100 kilogramów. Zniesienie limitu zużycia w czasie spowoduje, że zespoły będą miały znacznie większą dowolność w dobieraniu strategii, co powinno zaowocować większą ilością wydarzeń na torze. Przeciwny jakimkolwiek zmianom ma być jedynie Mercedes, ale nawet niemiecki zespół może zmienić stanowisko, jeśli stanie przed wizją pustoszejących trybun oraz ograniczonych wpływów.

-----

Modyfikacje przepływomierzy będą zakazaneOpublikowany przez mrbigstuff 4 kwi 2014 | Komentarze: 4

Podczas gdy Ecclestone szuka sposobu na poprawę atrakcyjności wyścigów FIA wprowadza zakaz modyfikowania przepływomierzy, który ma obowiązywać od wyścigu w Hiszpanii. Według serwisu Auto Motor und Sport właśnie taka informacja miała się znaleźć w dyrektywie technicznej, przekazanej zespołom w trakcie trwającego tygodnia.

Michael Schmidt w swoim artykule przekonuje, że 95% problemów z poprawnością działania przepływomierzy było wynikiem modyfikacji wykonywanych przez zespoły. Najwięcej zmian, umożliwiających wpasowanie urządzenia pomiarowego w instalację miały wykonać zespoły zasilane jednostkami Renault, zespoły, które miały w tym elemencie najwięcej problemów. Od GP Hiszpanii wszystkie zespoły będą miały obowiązek stosowania przepływomierzy w formie, w jakiej zostały one dostarczone przez producenta, firmę Gill Sensors.

Warta odnotowania jest również informacja, że jeśli zmiana nie przyniesie spodziewanych rezultatów to FIA skupi swoją uwagę na paliwie wykorzystywanym przez zespoły zasilane jednostkami z Viry. Nieoficjalnie mówi się, że zespół Toro Rosso, mimo, że jest sponsorowany przez koncern petrochemiczny CEPSA, podobnie jak Red Bull, Lotus oraz Caterham, korzysta z paliw oraz smarów dostarczanych przez firmę Total.

--


F1 niezwykle często porusza się w obszarze skrajności, co wielokrotnie zakrawa na absurd. Waga kierowcy zawsze była dla zespołów ważnym elementem, głównie z uwagi na limity, ale ma to również znaczenie z punktu widzenia możliwości zbalansowania samochodu. Mimo, że limit wagi w tym sezonie, z uwagi na nowe jednostki, mocno poszybował w górę to nadal niektóre zespoły oraz kierowcy mają z tym problem.

Patrząc na zdjęcia sylwetek Daniela Ricciardo czy Adriana Sutila z poprzednich sezonów trudno sobie wyobrazić, że obaj panowie mogą zrzucić jeszcze kilka dodatkowych kilogramów. A jednak zarówno Niemiec jak i Australijczyk przyznali, że w tym sezonie &#8222;jest ich mniej&#8221; o około cztery kilogramy. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z zawodowymi sportowcami utrata takiej ilości kilogramów musiała się wiązać z zgubieniem masy mięśniowej. To z kolei może mieć bezpośrednie przełożenie na formę fizyczną samych kierowców, o czym w wywiadzie dla stacji ESPN otwarcie rozmawiał Adrian Sutil.

&#8222;To jest niebezpieczne. Jeździsz ponad 300 km/h na prostej i musimy być w dobrej kondycji fizycznej oraz psychicznej. Teraz już tak nie jest, nie możesz być pewien, że każdy kierowca w pełni sprawny z fizycznego punktu widzenia.&#8221;

&#8222;Czuję to, zdecydowanie to czuję. Straciłem trzy lub cztery kilogramy w stosunku do zeszłego roku, a i wtedy przecież starałem się być tak szczupły, jak to tylko możliwe. To jest dodatkowa waga, którą gubię teraz i dochodzę do krytycznego punktu. Staram się to kontrolować, aby zawsze być w stanie ukończyć wyścig.&#8221;

&#8222;Czujesz to przed wyścigiem, że nie masz pełnej mocy. Samochody są odrobinę wolniejsze, więc nie musisz być w super formie aby ukończyć, ale to tak jakbyś miał biegac przez półtorej godziny nie dojadając, wpadasz w hipoglikemię. Wchodzisz w obszary mentalne, w których nie chciałbyś być. To jest niebezpieczeństwo, które jest realne. Sezon jest długi i im dłużej podróżujemy, tym więcej energii z nas ucieka. Im więcej masz, tym na dłużej ci to wystarczy.&#8221;

Powyższe słowa brzmią niezwykle poważnie i tak należy je traktować, tym bardziej, że zespołu chwytają się każdej możliwej sposobności, aby zmieścić się w limicie. Sutil przyznał, że właśnie z tego powodu nie będzie w niedzielnym wyścigu mógł korzystać z napoju w trakcie wyścigu. Butelka, osprzęt oraz jej zawartość ważą około 1,5 kilograma, więc jej brak daje inżynierom dodatkowa możliwości przy szukaniu optymalnych ustawień bolidu. W poprzednim wyścigu niemiecki kierowca miał co prawda bidon w samochodzie, ale &#8222;wagi&#8221; wystarczyło jedynie na przysłowiową &#8222;filiżankę herbaty&#8221;.

Po drugiej stornie dyskusji, dotyczącej limitu wagi oraz możliwości zabrania na pokład butelki z &#8222;wodą&#8221; znalazł się niespodziewanie Fernando Alonso. Hiszpan zasugerował, że jazda nowymi bolidami, nie jest na tyle wymagająca, aby kierowca musiał uzupełniać płyny w trakcie wyścigu. Warto wspomnieć w tym momencie, że Alonso wielokrotnie zaskakiwał wszystkich, zdradzając szczegóły swojego treningu przed i w trakcie sezonu. Z kolei Felipe Massa zauważył, że za rozwiązanie problemów z limitem wagi odpowiedzialne są same zespoły. Zamiast zmuszać kierowców do drakońskich diet powinny szukać sposobów na odchodzenie swoich bolidów.

------


Helmut Marko w jednym z ostatnich wywiadów otwarcie przyznał, że silnikom Renault brakuje do Mecredesa około 80 koni mechanicznych. To sporo, ale specjaliści Red Bulla są przekonani, że nawiązanie walki byłoby możliwe, gdyby z tej przewagi udało się urwać choć połowę. Skąd taka różnica i czy Renault ma szansę zmniejszyć dystans do konkurencji?

Z publikacji Auto Motor und Sport wynika, że jedynie, co francuski koncern może odzyskać, to około 40 koni mechanicznych. Pozostała brakująca część, to błędy projektowe lub brak wykorzystania wszystkich możliwości drzemiących w nowych przepisach. Wystarczy wspomnieć pomysł inżynierów z Brixworht, polegający na umieszczeniu turbiny i kompresora na dwóch rożnych końcach silnika. Nadrobienie tych strat będzie trudne, nie tylko ze względu na zamrożenie prac nad jednostkami, ale również z uwagi na fakt, ze konkurencja nie stoi w miejscu.

Skoro połowa deficytu to kwestia projektu, to skąd się bierze ta druga wspomniana połówka? Michael Schmidt wyjaśnia, że Renault ma ogromne problemy ze zmuszeniem wszystkich elementów nowej jednostki do pracy. Nowy układ jednostki napędowej jest niezwykle skomplikowany, a kontrola jego elektrycznej części wymaga zaawansowanych algorytmów. Nie wchodząc zbyt mocno w szczegóły techniczne układ napędowy będzie pracował najstabilniej w przypadku, gdy baterie obu systemów odzyskiwania energii nie będą ani puste, ani w pełni naładowane. Zarządzanie tymi cyklami musi być niezwykle dobrze dopracowane, a inżynierowie muszą przewidzieć chwilowe przerwy w dostawie, spowodowane przegrzewaniem się układów odzyskiwania. Szczególnie wrażliwy w tym elemencie zdaje się system odzyskiwania energii kinetycznej, którego awaria praktycznie unieruchomiłaby bolid.

Komentarze kierowców, którzy mają za sobą przygody z jednostkami francuskiego producenta najczęściej poruszają kwestię braku mocy przy wyjściach z zakrętów oraz nieprzewidywalność reakcji silnika. To potwierdza, że dodatkowa energia, która ma pochodzić bezpośrednio z baterii nie jest dostatecznie dobrze ustabilizowana. Istota problemu leży więc w obszarze oprogramowania, obszarze, który każdy z producentów może modyfikować, mimo zamrożenia prac rozwojowych silników. To może tłumaczyć również dlaczego przed startem sezonu Red Bull posłał do Viry swoich najlepszych programistów, którzy mieli wesprzeć Renault w pracach nad nowym oprogramowaniem. Pierwsze efekty tych prac mogliśmy zobaczyć już w Australii.

Jeśli powyższe informacje oddają stan faktyczny, to Red Bull nie jest całkowicie na straconej pozycji w tym sezonie. Jeśli uda się poskładać linie kodu oprogramowania silnika w spójną całość, to deficyt 40 koni mechanicznych ekipa z Milton Keynes jest w stanie pokryć bardzo dobrą dyspozycją w zakrętach. Newey był w podobnym położeniu przez kilka ostatnich lat i wie, jak sobie w takich sytuacjach radzić. Pomocne w tej kwestii mogą okazać się planowane zmiany, mające na celu znalezienie kilku dodatkowych decybeli. Tak jak wspominałem we wczorajszym wpisie, każda zmiana w obszarze nowej jednostki napędowej będzie się wiązała z rozluźnieniem przepisów dotyczących homologacji, a to może pozwolić inżynierom Renault odzyskać stracony grunt.

-----

Usunięcie przepływomierzy z bolidów jest jednym z pomysłów, który ma być receptą na poprawienie widowiska i zwiększenie poziomu decybeli na torach. Szczegóły nowych rozwiązań mają zostać przedyskutowane podczas trwającego już weekendu wyścigowego. Znamy już stanowiska poszczególnych zespołów, a co o pomyśle pozbycia się przepływomierzy myśli FIA?

Fabrice Lom, człowiek z ramienia FIA, sprawujący nadzór nad jednostkami napędowymi uważa ten pomysł za potencjalnie niebezpieczny. W jego ocenie, wyrażonej podczas specjalnej konferencji prasowej, zorganizowanej dla przedstawicieli prasy, wykorzystanie 100 kilogramów paliwa w trakcie wyścigu bez jednoczesnego zastosowania ograniczenia przepływu wymusi stosowanie stylu jazdy, który może prowadzić do wypadków na torze.

&#8222;Inżynierowie to inżynierowie, i jeśli masz 100 kilogramów paliwa na wyścig, spróbujesz być jak najszybszy w wyścigu. Bez limitu przepływu, najefektywniejszą rzeczą jest używanie pełnej mocy na początku prostych i odpuszczanie pedału gazu. To powoduje, że pomiędzy samochodami tworzą się niebezpieczne różnice w prędkości na tym samym okrążeniu, a sam styl jazdy jest daleki od F1. Nawet w Le Mans nam to nie pasowało, dlatego wprowadziliśmy tam limity, bo obawialiśmy się tego rodzaju jazdy.&#8221;

-----


Potwierdzają się informacje, które blog f1talks.pl przekazał podczas pierwszego dnia zimowych testów w Jerez. Jeden z kluczowych problemów, dotyczących nowej jednostki napędowej Renault, tkwił w silniku spalinowym. Francuski producent, za zgodą FIA, wprowadził poprawki do swojego produktu, a nowa wersja jest już wykorzystywana w trakcie trwającego weekendu wyścigowego w Bahrajnie.

Poprawioną wersję silnika spalinowego (nie mylić z całą jednostką), otrzymali jak na razie jedynie kierowcy zespołów Red Bull oraz Toro Rosso. Pozostali klienci powinni dostać nowy pakiet przed kolejnym wyścigiem. Mimo zamrożenia prac rozwojowych nad nowymi jednostkami, nadal dozwolone jest wprowadzanie zmian, mających na celu poprawę niezawodności. Właśnie z takiej możliwości skorzystali inżynierowie z Viry.

~f1

GP Bahrajnu: wypowiedzi po wyścigu (11)

Mercedes, FI, RBR, Williams, **Ferrari**, STR, Lotus, Marussia, Caterham, McLaren, Sauber.









&#8226;Redakcja, 6 kwietnia 2014, wyświetlenia: 3797 << | lista | T- | T+ | >>





















Mercedes

Lewis

GP Bahrajnu: wypowiedzi po wyścigu (11)

Mercedes, FI, RBR, Williams, **Ferrari**, STR, Lotus, Marussia, Caterham, McLaren, Sauber.









&#8226;Redakcja, 6 kwietnia 2014, wyświetlenia: 3797 << | lista | T- | T+ | >>





















Mercedes

Lewis Hamilton (P1): Cóż za niesamowity dzień. To był naprawdę trudny wyścig i jestem niesamowicie zadowolony z wygranej. Od bardzo dawna nie miałem takich zawodów. Mój weekend rozpoczął się dobrze, jednak nie miałem dobrego tempa w kwalifikacjach oraz wyścigu. Wiedziałem, że potrzebuję dobre startu, by liderować po pierwszym zakręcie i to było dziś kluczowe. Od tego momentu była to niesamowita walka. Nico pojechał fantastycznie i szczerze mówiąc, miał lepsze tempo ode mnie, ale udało się go powstrzymać. Wiedziałem, że gdy wyjechał samochód bezpieczeństwa, Nico będzie miał miękkie opony i będzie szybki. Utrzymanie się przed nim było bardzo trudne i gdy przejechałem metę bardzo mi ulżyło. Gdy ścigasz się z partnerem, presja jest bardzo mocna i musisz dowieźć oba bolidy do mety. Dziękuję ekipie za pozwolenie na ściganie i mam nadzieję, że fani to docenili. To kolejny dublet, co jest fantastyczne. Jestem bardzo dumny, że dorównałem dziś Fangio z 24 wygranymi GP, a był on jednym z najwybitniejszych kierowców w historii.

Nico Rosberg (P2): To była walka wieczoru i dla takich wyścigów jestem w Formule Jeden. Kocham taką jazdę. Oczywiście to bardzo rozczarowujące, że byłem drugi, jednak dałem z siebie wszystko i nie mogłem zrobić nic więcej. Lewis wykonał świetną robotę w obronie pozycji i gdy udawało się go wyprzedzić, miałem go w martwej strefie lusterek. Nasza strategia była dobra, może nieco wolniejsza, ale dała mi szansę na walkę w końcówce. Różnica pomiędzy miękką mieszanką i pośrednią nie była tak duża jak oczekiwaliśmy i dlatego nie udało się mi wyprzedzić go. Pozytyw jest taki, że był to świetny dzień dla Formuły jeden. Wyścig był fantastyczny i udowodnił, ze krytyka nowych technologi jest błędna. Nie mogę się doczekać Chin i chcę tam wygrać.

Toto Wolff, szef zespołu: To był fantastyczny weekend dla zespołu od startu do mety. Prowadzenie w każdej sesji to prawdziwe osiągnięcie i możemy być dumni z naszej ekipy. Wyścig był niesamowity z dużą ilością walki. Lewis i Nico pojechali świetnie i dojrzale, z respektem dla siebie, a mimo to zapewnili wspaniałe widowisko. To co widzieliśmy dzisiaj było szczytem umiejętności. Dlatego się ścigamy i była to dobra reklama sportu, zwłaszcza z nowymi regulacjami. Mimo świetnych wyników nie mamy złudzeń, musimy wykorzystywać takie okazje, żeby odskoczyć innym i osiągnąć dzięki temu nasze cele.


(Łukasz Godula)




















Force India

Sergio Perez (P3): To podium jest niesamowitym osiągnięciem i jednym z najbardziej szczególnych rezultatów w całej mojej karierze. Jest to niesamowity zastrzyk pewności siebie, szczególnie po tak ciężkim sezonie, jaki miałem w ubiegłym roku. Po przekroczeniu linii mety doznałem niesamowitego uczucia, ponieważ kilka ostatnich okrążeń było bardzo trudne. Musiałem utrzymać tempo i wiedziałem, że Red Bulle są coraz bliżej. Ostatecznie utrzymaliśmy się na tej pozycji i zdobyłem ten wyjątkowy wynik w dopiero trzecim Grand Prix w tym zespole. Podczas wyścigu toczyłem również fantastyczne walki z moim kolegą z zespołu. Gdy wyprzedził mnie po pierwszym pit stopie, starałem się zachować zimną krew i przeskoczyć go. Udała mi się ta sztuka gdy walczyliśmy z Williamsami i to był kluczowy moment.

Nico Hulkenberg (P5): To wielki dzień dla zespołu i jestem bardzo zadowolony z powodu chłopaków. Pojedynki z Checo były w porządku i kiedy walczysz o podium, dajesz z siebie wszystko, jednocześnie utrzymując samochód na torze. To była dobra zabawa. Końcówka była trudna, ponieważ musiałem walczyć z innymi do końca wyścigu po zakończeniu okresu neutralizacji. Trzymałem się Ricciardo tak długo jak tylko mogłem i dałem radę wyprzedzić Vettela. To wielkie osiągnięcie dla zespołu i po raz kolejny pokazaliśmy, że jesteśmy konkurencyjni, więc mamy nadzieję, iż możemy utrzymać to tempo w Chinach.

Vijay Mallya, szef zespołu: Dziś jest jeden z największych dni w historii naszego zespołu. Długo na to czekaliśmy, ale możliwość ponownego zobaczenia Sahary Force India na podium jest bardzo satysfakcjonująca, szczególnie po tym, jak w ostatnich latach tak wiele okazji na to przechodziło nam między palcami. Mamy świetny skład kierowców i zarówno Nico jak i Checo dawali z siebie wszystko, by zdobyć to podium. Bez samochodu bezpieczeństwa nasza strategia dwóch postojów sprawiłaby, iż moglibyśmy się czuć bardziej komfortowo, ponieważ w końcówce byliśmy naciskani przez Red Bulle. Nico wykonał fantastyczną pracę i utrzymywał je [Red Bulle] bardzo długo, zgarniając piąte miejsce. Pomógł także Checo uzyskać odpowiednią przewagę, która pozwoliła zdobyć mu podium. Jestem dumny z każdego w zespole i gratuluję im tego osiągnięcia. Rok 2014 daje nowe szanse i pokazaliśmy to idąc cały czas do przodu w Australii, Malezji oraz tutaj. Nie mogę być bardziej szczęśliwy.


(Mateusz Szymkiewicz )




















Red Bull

Daniel Ricciardo (P4): To był świetny wyścig, ekscytujący. Pierwszy stint jechaliśmy trochę w korku, jednak już na drugim atmosfera się podkręciła i było sporo walki zarówno z przodu i z tyłu, wiec dobrze było brać w nich udział. Byliśmy blisko podium, jakieś pół sekundy, co chyba dzisiaj było naszym maksimum. Samochód był bardzo dobry, a ja byłem zadowolony przedzierając się przez stawkę. Fajnie było pościągać się z Sebastianem, walka była zacięta, jednak zostawialiśmy sobie miejsce. Tego od siebie oczekujemy, dyskutowaliśmy nad tym i nam obu podoba się taka sytuacja.

Sebastian Vettel (P6): Sporo się dziś działo, zwłaszcza pod koniec po neutralizacji. Szkoda, że nie udało nam się być wyżej. Daniel pokazał, że dało się dziś więcej wyciągnąć z auta, więc nie jestem zadowolony. Z jakiegoś powodu byłem bardzo wolny na prostych i to nie tylko w stosunku do Mercedesa. Merc ma dobry pakiet, więc są przed nami. Sytuacja z Danielem była dość prosta, pracowaliśmy jako zespół i dobrze walczyliśmy, jednak oczywiście chciałbym być wyżej.

Christian Horner, szef zespołu: To był bardzo interesujący wyścig i wspaniała rozrywka. Myślę, że wycisnęliśmy dziś wszystko, co można było. Kierowcy świetnie pracowali na początku wyścigu, kiedy mieli różne strategie i ostro walczyli ze sobą pod koniec. Daniel świetnie pojechał i mając jeszcze okrążenie mógłby wskoczyć na podium. Dobrze było zobaczyć czystą walkę. Sebastian miał problemy z prędkością na prostej, czemu musimy się przyjrzeć, gdyż uniemożliwiało to wyprzedzanie. Zdobyliśmy dziś sporo punktów, a teraz czeka nas kilka dni testów, podczas których postaramy się zmniejszyć stratę do Mercedesa.


(Paweł Zając)




















Williams

Felipe Massa (P7): początek był fantastyczny, robiłem wszystko dobrze i miałem niezłą przyczepność. Byliśmy na dobrych pozycjach i walczyliśmy, lecz degradacja opon była wyższa niż się spodziewaliśmy. Samochód bezpieczeństwa nie okazał się dla nas pomocny, ponieważ myślę, że powinniśmy być w okolicach Force India, niż za Red Bullem. Mimo to był to dobry wyścig, stoczyliśmy kilka niezłych walk i posiadanie obu samochodów w punktach jest czymś pozytywnym.

Valtteri Bottas (P8): Po słabym starcie, nasza strategia była zagrożona. Koła zbyt mocno buksowały i straciłem kilka pozycji, co było frustrujące. Były problemy z oponami, których degradacja była wyższa niż się spodziewaliśmy, aczkolwiek wciąż pozytywne jest posiadanie obu samochodów w punktach. Zawsze chcemy mieć coraz więcej, dlatego też mamy zamiar ciężko pracować i czekamy na kolejny wyścig.

Rob Smedley, inżynier od spraw wydajności bolidu : Ogólnie jestem bardzo zadowolony. Zakończyliśmy weekend obydwoma samochodami w punktach. Start z trzeciego pola i ukończenie wyścigu na ósmej pozycji przez Valtteriego jest nieco frustrujące, ale takie są wyścigi i musimy to zaakceptować. Jest wiele pozytywów, choć jedną rzeczą, za którą musimy się zabrać, jest poprawa wyścigowego tempa. Zespół pracował bardzo dobrze przy strategii i zmiany, do których doszło w porównaniu do wydarzeń z przed dwunastu miesięcy są bardzo zachęcające. Jest jeszcze wiele do zrobienia.


(Mateusz Szymkiewicz )




















Ferrari

Fernando Alonso (P9): Dzisiejszy wyścig był skomplikowany, gdyż ten tor pokazał nasze słabe punkty. Zespół świetnie się spisał i rozwiązał wczorajsze problemy, a strategia była idealna. Samochód bezpieczeństwa pomógł nam trochę w nadrobieniu dystansu do aut przed nami, a także mogliśmy zaoszczędzić paliwo. To jednak nie wystarczyło do zmiany wyniku. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, jednak nie możemy być zadowoleni z naszych osiągów i będziemy nad tym ciężko pracować. To dopiero początek sezonu i jest czas na odrabianie strat. Mamy zasoby i potencjał by to zrobić. Przyszły tydzień będzie ważny, gdyż we wtorek i czwartek wracamy na tor, aby przygotować się do kolejnych wyścigów. Mamy agresywny program, który będzie niezbędny do walki z naszymi rywalami.

Kimi Raikkonen (P10): Jestem bardzo rozczarowany dzisiejszym wynikiem, gdyż po dobrych kwalifikacjach spodziewałem się czegoś lepszego. Nie wystartowałem zbyt dobrze i od razu straciłem kilka pozycji. Na pierwszym okrążeniu zostałem uderzony przez Magnussena, na szczęście obyło się bez uszkodzeń, jednak późniejsze odrabianie pozycji okazało się trudne. Wiedzieliśmy, że ten tor mniej nam pasuje. Ogólnie prowadzenie auta uległo poprawie w porównaniu do pierwszych wyścigów, co napawa mnie pewnością przed kolejnymi. Będziemy ciężko pracować i w pełni wykorzystamy nadchodzące testy.

Stefano Domenicali, szef zespołu: Wyścig był zwieńczeniem trudnego weekendu, którego spodziewaliśmy się jeszcze przed przylotem do Bahrajnu. Tor był szczególnie trudny dla naszych aut, a jego techniczna charakterystyka pokazała braki w naszych osiągach. Teraz musimy zapomnieć o tej niedzieli i skupić się na tym co nadchodzi, gdyż nie lubię oglądania naszych kierowców, którzy nie mogą bronić się na prostej. Czekają nas ważne teksty, gdzie oczekujemy kroku na przód w kwestii jakości. Zespół nie może się dołować, nawet jeśli nam nie idzie. Musimy pracować, aby jak najszybciej wrócić do walki.


(Paweł Zając)




















Toro Rosso

Daniił Kwiat (P11): Niestety dzisiaj nie pojechaliśmy tak jak chcieliśmy. Nie byłem zadowolony z tempa i ciężko się oglądało bolidy, które mnie z łatwością wyprzedzały. Start był nieco chaotyczny i straciłem pozycję. Od tego czasu starałem się cisnąć jak to możliwe, jednak nie wystarczyło to na zdobycie punktów. Teraz musimy przeanalizować co poszło źle i miejmy nadzieję, że powrócimy mocniejsi w następnym wyścigu w Chinach.

Jean-Eric Vergne (NS): Trochę zamieszania mieliśmy na starcie w ósmym zakręcie, gdy było dużo bolidów dookoła mnie, jednak inni mieli słabe wyjście, a ja pojechałem czysto po zewnętrznej. Gdy znalazłem się potem obok Lotusa, zostałem zepchnięty, a gdy był pewny, że wyprzedzę, po prostu zamknął drzwi. Dlatego zetknęliśmy się kołami i straciłem kontrolę. Zarówno tylne skrzydło jak i podłoga były uszkodzone, więc traciłem dużo docisku i nie było możliwości dalszej jazdy. Miejmy nadzieję, że pech opuści nas w przyszłych wyścigach.

Franz Tost, szef zespołu: Biorąc pod uwagę prędkość jaką mieliśmy w treningach, oczekiwałem znacznie lepszego wyniku. Niestety Jean-Eric został uderzony na początku, a gdy zobaczyliśmy dane zorientowaliśmy się, jak dużo docisku stracił z powodu uszkodzeń, więc zdecydowaliśmy się wycofać. Jeśli chodzi o Daniela, przejechał dobry wyścig jednak nie byliśmy wystarczająco szybcy i musimy zbadać dlaczego tak było, by zaliczyć lepszy weekend w Chinach.


(Łukasz Godula)




















Lotus

Romain Grosjean (P12): Dobrze, że nie mieliśmy żadnych problemów i mogliśmy ukończyć wyścig obydwoma samochodami. Ściganie się z odzyskiwaniem energii i oszczędzaniem paliwa nie jest łatwe, więc w kokpicie na pewno jest więcej pracy. W niektórych momentach byliśmy szybcy, jednak w innych brakowało nam przyczepności. Na szczęście czekają nas dwa dni testów, więc będziemy mogli sprawdzić różne ustawienia i popracować nad samochodem.

Pastor Maldonado (P14): Tak jak się spodziewaliśmy tempo wyścigowe było lepsze. Korzystaliśmy z interesującej strategi i dwa pit stopy działy tak jak trzeba aż do kolizji. Musimy się dokładnie przyjrzeć temu, co się stało, gdyż Esteban był poza linią wyścigową w pierwszym zakręcie. Może przestrzelił hamowanie, nie wiem, jednak kiedy ja wjechałem w zakręt, to nie miałem już gdzie uciekać. Ciężko to zrozumieć, a ja wyjeżdżałem z boksów na zimnych oponach. Myślę, że było tu sporo pecha i dobrze, że nic się nie stało. Plusem dla zespołu jest to, że ukończyliśmy wyścig obydwoma samochodami.

Frederico Gastaldi, zastępca szefa zespołu: Cieszymy się, że oba nasze samochodu dojechały do mety, gdyż cały czas się uczymy, a zebrane dane będą bardzo cenny w nadchodzących tygodniach. Oczywiście jesteśmy rozczarowani, że nie byliśmy w stanie walczyć o punkty, jednak zrobiliśmy kolejny krok na przód.


(Paweł Zając)




















Marussia

Max Chilton (P13): Wczorajsze kwalifikacje nie poszły zbyt dobrze, ale wiedziałem, że podczas dzisiejszego wyścigu będziemy znacznie bliżej rywali. Nie miałem dobrego startu, ale na początku udało mi się dobrze zarządzać oponami, jednocześnie tocząc dobry wyścig z Caterhamami. Samochód bezpieczeństwa pomógł nam i nie uważam, byśmy musieli oszczędzać paliwo na tak samym poziomie jak inni. Świetnie jest opuścić Bahrajn z trzynastą pozycją i warto zaznaczyć, że ukończyłem wszystkie wyścigi, w których dotychczas wystartowałem. Co najważniejsze, dobrze jest powrócić na dziesiątą pozycję w klasyfikacji konstruktorów.

Jules Bianchi (P16): Jestem bardzo rozczarowany kolejnym dla mnie trudnym wyścigiem. Miałem niezły start i awansowałem przed końcem pierwszego okrążenia o trzy pozycje, a później walczyłem z Sutilem. Miałem szansę go wyprzedzić i byłem nieco z przodu wchodząc w pierwszy zakręt, ale on uderzył we mnie i doszło do kolizji, w wyniku której rozerwałem lewą tylną oponę. Zjechałem do boksu, lecz auto zachowywało się później inaczej jak wcześniej, ponieważ doszło do uszkodzeń podłogi, co spowodowało obniżenie docisku oraz pogorszenie właściwości jezdnych.

John Booth, szef zespołu: Po rozczarowującym weekendzie w Malezji, gdzie straciliśmy dziesiąte miejsce w tabeli konstruktorów, fantastycznie jest ponownie na nie wskoczyć. Nasze dzisiejsze osiągi nie były przypadkowe, to wynik ciężkiej pracy w fabryce w tak krótkim czasie, a także załogi podróżującej na tory. Max miał trudny początek wyścigu, kiedy był blokowany przez Ericssona, aczkolwiek udało nam się zresetować jego ERS, co pozwoliło nam na wyprzedzenie go. Po tym, jak Kamui awansował przed niego, postanowiliśmy przejść na strategię dwóch postojów. Samochód bezpieczeństwa w końcówce pozwolił nam na bardzo późny pit stop i wyprzedzenie Kobayashiego po restarcie. Od tamtego momentu udało nam się od niego uciec, a także utrzymać za sobą Maldonado, jednocześnie pilnując poziomu paliwa. Jules zaliczył fantastyczny początek wyścigu i po pierwszym postoju walczył z Sutilem. To co się później się wydarzyło było niefortunne i tak naprawdę zakończyło wyścig Julesa, aczkolwiek dał radę dojechać do mety i zapewnić zespołowi cenne dane. Wykonaliśmy spore postępy w ten weekend i liczę na dalszą poprawę samochodu.


(Mateusz Szymkiewicz )




















Caterham

Kamui Kobayashi (P15): Mój start był ok, ale na pierwszym okrążeniu miałem problemy z ustawieniami, które dają nam pełną moc. Na szczęście rozwiązaliśmy ten problem dosyć szybko i udało mi się wyprzedzić Marcusa, a następnie Bianchiego, którego dopadłem na dziesiątym kółku. Moje tempo na początku wyścigu było dobre, a stopień degradacji był dokładnie taki, jakiego się spodziewaliśmy, więc pozostaliśmy przy naszej strategii i na pierwszy postój zjechałem dopiero na piętnastym okrążeniu. Wyjechałem za Marcusem i Chiltonem, ale obu ich wyprzedziłem, więc rozpocząłem pogoń za szesnastym miejscem Maldonado, lecz różnica w poziomie osiągów naszych samochodów jest zbyt duża. Mieliśmy strategię dwóch postojów, więc zjechałem po pośrednie opony na 35 kółku. Walczyłem z Gutierrezem, lecz on był na innej strategii i nie opłacało się przypuszczać na niego ataków. Potem wyjechał samochód bezpieczeństwa i wraz z Maldonado oraz Grosjeanem nadrobiłem okrążenie. Po restarcie musiałem oszczędzać paliwo, więc nie byłem w stanie utrzymać tempa reszty stawki, dlatego też w tym momencie mój wyścig dobiegł końca. Dojechanie na piętnastym miejscu nie jest czymś wielkim, ale dzisiaj nie byliśmy w stanie zrobić coś więcej. Musimy się przegrupować na wyścig w Chinach i wprowadzić poprawki, by uczynić progres.

Marcus Ericsson (NS): Mój start był dobry i do końca trzeciego okrążenia jechałem na siedemnastym miejscu, walcząc z Grosjeanem, a następnie z Bianchim. Balans nie był najlepszy i na kilku pierwszych okrążeniach, Kamui dysponował lepszym tempem ode mnie. Poza tym miałem wysoką degradację opon i zjechałem na zmianę na tym samym kółku co Chilton. Chłopaki wykonali dobrą pracę, ponieważ udało mi się wyjechać przed nim. Bolid nie zachowywał się najlepiej na drugim komplecie opon i nie byłem w stanie powstrzymać Marussi oraz Kamuiego, który jechał na innej strategii jak ja. Na kolejną zmianę pojawiłem się na 26 okrążeniu i założyliśmy już trzeci komplet miękkich opon. Po raz kolejny byłem przed bolidem Marussi, ale nagle utraciłem moc i powiedziano mi, bym się zatrzymał, ponieważ doszło do wycieku oleju. Oczywiście ukończenie w ten sposób wyścigu jest rozczarowujące, zwłaszcza, gdy samochód zaczął zachowywać się znacznie lepiej, a poziom zużycia paliwa spadł. Dla mnie to kolejny etap uczenia się. Mamy teraz kilkudniowe testy w Bahrajnie, a następnie udamy się do Chin na kolejny dla mnie nowy tor. Będziemy tam mieli nowe części, więc będziemy zajmowali się ich optymalizacją i mamy nadzieję, iż damy radę powrócić do walki.


(Mateusz Szymkiewicz )




















McLaren

Jenson Button (P17): W kwestii tempa zrobiliśmy krok na przód, a dodatkowo degradacja opon była pozytywna, więc myśle, że dobrze je rozumiemy. Jedynym zespołem, który był znacznie szybszy niż my był Mercedes. Nasze tempo na długich przejazdach było jednak bardzo dobrze, zwłaszcza podczas ostatnich kilku okrążeń, więc myślę, że moglibyśmy ukończyć wyścig na twardych oponach, ale niestety nie było takiej okazji. To ciężka sytuacja dla zespołu, który ciężko pracował. Liczyliśmy na co najmniej piąte miejsce, z perspektywą na podium i zanosiło się na dobry wynik. Podsumowując, było dziś sporo dobrego ścigania, nawet nie pamiętam ile aut wyprzedziłem i bardzo mi się to podobało. Mamy nowe regulaminy w tym roku, jednak w kwestii spektaklu na torze jest tak dobrze jak zawsze.

Kevin Magnussen (NS): To nie był dla mnie dobry wyścig. Start nie był idealny, straciłem trzy pozycje, a potem nie miałem wystarczającego tempa, aby przedzierać się do przodu. Spodziewaliśmy się, że niższa temperatura nam pomoże, jednak okazało się, iż byliśmy słabsi niż w Malezji. Przeanalizujemy to dokładnie i na pewno wyciągniemy w nioski. Cały czas się uczymy. Rozczarowaniem jest brak punktów. Dwa samochody z awarią nie są miłe dla żadnej ekipy, jednak w Chinach chcemy spisać się znacznie lepiej.

Eric Boullier, szef zespołu: Jasnym jest, że wyjeżdżamy z Bahrajnu rozczarowani. Nie byliśmy najszybsi, jednak głównym zmartwieniem okazały się problemy ze sprzęgłem, przez które nie zdobyliśmy żadnych punktów. Jenson walczył o piąte miejsce i mógł nawet myśleć o podium. Oczywiście jesteśmy tu żeby wygrywać, jednak któraś z tych pozycji pomogła by nam w odpowiednim ukończeniu zamorskich wyścigów &#8211; ze stałym zbieraniem punktów i rozwojem samochodu. Tak czy inaczej wracamy do Woking, gdzie będziemy pracować tak ciężko jak tylko można aby poprawić nasze auta przed Szanghajem.


(Paweł Zając)




















Sauber

Adrian Sutil (NS): Mój wyścig skończył się dość wcześnie. Jules zahamował zbyt późno i wjechał we mnie w nawrocie. Nie byłem w stanie nic zrobić, a mój bolid został uszkodzony. Jechał bardzo agresywnie przez cały wyścig i wypchnął mnie na starcie. Zniszczył mój wyścig, tak samo jak swój. To było niepotrzebne. Ogólnie weekend był trudny dla nas. Chciałem ukończyć wyścig, by pokonać więcej kilometrów i zdobyć doświadczenie w tym bolidzie. Następny wyścig w Chinach już niedługo, więc może być tylko lepiej.

Esteban Gutierrez (NS): Po pierwsze, najważniejsze że nic mi nie jest. Przeszedłem wszystkie badania w szpitalu i wszystko jest dobrze. Jeśli chodzi o wypadek, byłem kompletnie zaskoczony, że pastor, który wyjechał z boksów, wjechał we mnie. Byłem zdecydowanie przed nim. Skręciłem w zakręt i nagle mnie uderzył oraz rolowałem. Nic nie mogłem zrobić.

Monisha Kaltenborn, szef zespołu: Zacznijmy od pozytywów. Jesteśmy zadowoleni, że z Estebanem jest wszystko dobrze po tym wypadku. Ogólnie był to weekend do zapomnienia. Wiedzieliśmy już wcześniej, że ograniczenia jednostki napędowej będą tu znaczne. Potwierdziło się to w wyścigu. Niemniej jednak odpadnięcie obu bolidów przez wypadki jest bardzo rozczarowujące. Nie była to wina naszych kierowców. Zapomnimy o tym o tym weekendzie i skupimy się na nadchodzącym wyścigu w Chinach, gdzie spodziewamy się poprawek.

-------


GP Bahrajnu: Hamilton wygrywa pustynny dreszczowiec

Anglik stoczył niesamowitą walkę z Nico Rosbergiem.









&#8226;Łukasz Godula, 6 kwietnia 2014, wyświetlenia: 2629 << | lista | T- | T+ | >>




















W przepięknej scenerii zachodzącego słońca odbyło się dzisiaj kolejne GP Bahrajnu, które to było 900 Grand Prix Formuł Jeden oraz przy okazji 250 wyścigiem Jensona Buttona. Jak na tak okrągłą rocznicę przystało, Królowa Motosportu nie zawiodła &#8211; dzisiejsze zawody powinny zadowolić nawet najbardziej wybrednych kibiców.


Na początku trzęsienie ziemi...

Wszystko rozpoczęło się świetnym startem Hamiltona, który do pierwszego zakrętu wyprzedził Rosberga i utrzymał prowadzenie. Nieźle wystartował również Button, ale był to ostatni pozytywny moment dzisiejszego wieczora dla Anglika. Gwiazdą odejścia z miejsca był jednak Massa, który przebił się przez stawkę jak rakieta odpalona z odrzutowca i wskoczył na trzecią lokatę. Perez mocno przyblokował koło w pierwszym zakręcie, ale obyło się bez incydentu, co ostatecznie niewiarygodnie popłaciło. Pechowcem pierwszego okrążenia był Vergne, który po kontakcie z Maldonado przebił oponę. Nie najlepiej wystartował również Kimi Raikkonen, który spadł na 9 lokatę.

Po dość chaotycznym pierwszym okrążeniu wszystko nieco się uspokoiło, choć różnice pomiędzy zawodnikami nie były spore. Niewiarygodne tempo prezentował Mercedes, mimo niewielkiego zużycia paliwa. Jako pierwszy na planowany pit stop zjechał Sutil na 8 okrążeniu, co rozpoczęło kolejne zjazdy. Jednak chwilę później, na 13 okrążeniu Sutil zderzył się z Bianchim i obaj przebili opony. Bianchi został dotatkowo ukarany przejazdem przez pitlane.


Ostra walka w środkowej fazie wyścigu

Ricciardo w tym czasie mocno atakował Magnussena, co ostatecznie powiodło się na 11 okrążeniu w pierwszej strefie DRS. Zawodnicy jadący na trzy postoje wykonywali kolejno swoje zmiany kół, jednak Mercedesy wybrały strategię dwóch postojów. Chwilę przed pierwszym zjazdem Rosberg doszedł Hamiltona i obaj stoczyli bardzo ostrą i czystą walkę, która doprowadziła do chwilowej zmiany pzoycji, ale ostatecznie to Lewis wyszedł z niej zwycięsko i zjechał na pit stop. Kółko później zrobił to Nico, ale założono mu pośrednie opony, w odróżnieniu do miękkich Lewisa.

Na kolejnych okrążeniach byliśmy świadkami nieustannej walki w środku stawki, gdyż różne strategie sprawiły, iż kierowcy spotykali się z różnym stopniem zużycia swoich opon. DRS w dzisiejszym wyścigu nie dawał ogromnej przewagi, co sprawiało, iż ostateczne manewry musiały wyróżniać się umiejętnościami kierowcy. Jednak gdyby wszystkiego było mało, na 41 okrążeniu Maldonado wyjeżdżający z pit stopu uderzył w pierwszym zakręcie w Gutierreza, który rolował i zatrzymał rozbity bolid blisko trasy. Mogło to oznaczać tylko jedno... Samochód bezpieczeństwa i wszystko miało zacząć się od nowa!


Emocje rosną jeszcze bardziej!

Kierowcy jadący na trzy postoje już wiedzieli, iż nic nie zdziałają w tym wyścigu. Mercedesy błyskawicznie zjechały jednocześnie po ostatnią zmianę opon, a konieczny wybór opon zwiastował niesamowitą walkę w końcówce. Lewis założył pośrednie gumy, a Nico miękkie. Podczas neutralizacji rozpoczął się również dramat McLarena, gdyż awaria skrzyni biegów wykluczyła Magnussena z dalszej jazdy. Gdy porządkowi uprzątnęli szczątki Saubera, ściganie ponownie rozpoczęło się z końcem 46 okrążenia.

Mimo komunikatów radiowych, mówiących o obowiązku doprowadzenia bolidów do mety, nikt w Mercedesie nie zamierzał ustępować. Walka rozgorzała na dobre,a Rosberg wychodził z siebie by wyprzedzić Hamiltona. Anglik jednak dał z siebie wszystko i mimo twardszych opon zaprezentował niewiarygodnie mądrą i skuteczną obronę. Ta walka powinna na długo zapaść w pamięć kibiców F1! Z drugiej strony największym przegranym wznowienia był Button, który hurtowo tracił pozycje i ostatecznie po awarii musiał zjechać do garażu na przedostatnim okrążeniu. Walka była ostra również na dalszych pozycjach. Ricciardo pokonał Vettela na dojeździe do pierwszego zakrętu i chwilę później Hulkenberga. Celem Australijczyka było podium, w którym przeszkadzał mu tylko Perez, ale ostatecznie to Meksykanin cieszył się z trzeciego miejsca, a przed nim Rosberg nie dał rady ostatecznie pokonać Hamiltona.


Wyścigi taksówek?

Dzisiejszy wyścig to jeden z tych, który każdy powinien zobaczyć. Ostra walka, bardzo dobre manewry, kierowcy u szczytu swoich możliwości oraz różne strategie. Zdecydowanie nie można takiej F1 nazwać wyścigami taksówek. Nie było też żadnej mowy o oszczędzaniu paliwa. Dzisiaj mieliśmy do czynienia z ściganiem w najczystszym wydaniu i miejmy nadzieję, że kolejne zawody również przyniosą tak ekscytujące zawody!

----------


Di Montezemolo opuścił tor Sakhir jeszcze przed końcem wyścigu

66-latek był wściekły słabą postawą Ferrari podczas wczorajszego Grand Prix.









&#8226;Mateusz Szymkiewicz, 7 kwietnia 2014, wyświetlenia: 1225 << | lista | T- | T+ | >>




















Prezydent Ferrari &#8211; Luca di Montezemolo, opuścił tor Sakhir w Bahrajnie jeszcze przed zakończeniem wyścigu.

Włoch, który w trakcie trwania Grand Prix Bahrajnu nawoływał do zmiany przepisów, by urozmaicić widowisko, opuścił tor Sakhir jeszcze przed zakończeniem wyścigu. Jak się okazuje, di Montezemolo był wściekły na słabą postawę Ferrari i zapowiedział zmiany, mające na celu poprawę osiągów bolidu F14 T.

&#8222;Nie uważam, by było jeszcze coś do oglądania&#8221; &#8211; powiedział 66-latek chwilę przed opuszczeniem toru. &#8222;Oglądanie tak wolnego Ferrari na prostych odcinkach toru sprawia mi ogromny ból. Nie spodziewałem się wiele po tym wyścigu, ale liczyłem na coś więcej niż to. Konieczny będzie większy wysiłek i w tym tygodniu będziemy mieli trochę nowych części do wypróbowania&#8221;.

------


Bolidy Formuły 1 będą głośniejsze

Do pierwszych testów poprawionych silników V6 powinno dojść po GP Hiszpanii.









&#8226;Nataniel Piórkowski, 6 kwietnia 2014, wyświetlenia: 2693 << | lista | T- | T+ | >>




















Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom fanów, zespoły Formuły 1 i osoby zarządzające sportem uzgodniły, że przeanalizują możliwości uczynienia obecnych samochodów głośniejszymi.

W wyniku serii spotkań jakie odbywały się w trakcie trwania weekendu w Bahrajnie, osiągnięto pełną jednomyślność w podjęciu działań ukierunkowanych na zwiększenie hałasu generowanego przez nowe silniki V6 turbo.

FIA stworzy teraz grupę roboczą, która zajmie się jak najszybszym rozwiązaniem problemu. Pierwsze testy poprawionych silników powinny nastąpić już w trakcie zajęć, jakie zostaną zorganizowane po majowym Grand Prix Hiszpanii.

Odnosząc się do propozycji zmian w przepisach, wysuwanych ze strony prezesa Ferrari &#8211; Luki di Montezemolo, prezes FIA &#8211; Jean Todt odpowiedział: &#8222;Funkcjonujemy w środowisku, w którym nie ma jednego głosu: z reguły ci, którzy znajdują się na czele, nie narzekają. Nie wydaje mi się, by zapytaliście się Hamiltona lub Rosberga o to, czy jeżdżą jak kierowcy taksówek. Jeśli dysponujesz wydajnym samochodem, to nie masz żadnych problemów&#8221;.

--------

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki