Inwestorzy z Wall Street najwyraźniej nie uwierzyli w skuteczność skoordynowanej interwencji bankierów i nadal obawiają się serii upadków banków. Przecenie akcji towarzyszyła paniczna wręcz ucieczka w stronę obligacji skarbowych.


A miało być tak pięknie. Po czwartkowej, mocno wzrostowej, sesji wydawało się, że Fed i JP Morgan do spółki ze Szwajcarami uratowali sytuację. Tylko przez poprzedni tydzień Rezerwa Federalna wpompowała w system bankowy prawie 300 mld dolarów, a SNB dodał do tego 50 mld franków dla chylącego się ku upadkowi Credit Suisse. Ponadto konsorcjum banków prywatnych na czele z JP Morgan Chase zdeponowało 30 mld w First Republic Bank.
Wydawało się, że to wystarczy, aby zatrzymać panikę. Albo przynajmniej spacyfikować nastroje przynajmniej do końca tygodnia. Nie udało się ich utrzymać nawet przez 24 godziny. W piątek akcje First Republic Bank przeceniono o 33% po tym, jak jego zarząd zawiesił wypłatę dywidendy. To chyba jasny sygnał, co rynek myśli o szansach powodzenia całej akcji. Widać już gołym okiem, że problem nie dotyczy pojedynczych banków, a prawdopodobnie sporej części sektora bankowego w USA, skoro po wsparcie Fedu zgłosiło się tak wiele instytucji.
W piątek notowania Wells Fargo poszły w dół o prawie 4%, Bank of America o 4%, JP Morgan Chase o 3,8%, a Citigroup o 3%. A przecież mówimy o największych bankach w Stanach Zjednoczonych – czyli firmach „zbyt dużych, aby upaść” (ale też zbyt dużych, aby je w razie czego uratować). Jeszcze mocniej spadały kursy akcji mniejszych, regionalnych amerykańskich banków. KBW Regional Banking w dwa tygodnie stracił ponad 20%.
Skali tej bankowej paniki nie oddają stosunkowo niewielkie zmiany głównych nowojorskich indeksów. Wszakże S&P500 oddał tylko 1,10% i zakończył tydzień na poziomie 3 916,64 pkt. Dow Jones poszedł w dół o 1,19%, schodząc do 31 861,98 pkt. Najlepiej trzymały się wielkie spółki technologiczne, dzięki którym Nasdaq odnotował spadek tylko o 0,74%. W skali całego tygodnia S&P500 urósł jednak o 1,4%, Dow Jones stracił 0,2%, a Nasdaq zyskał 4,4%.
O skali kłopotów w sektorze bakowym świadczy też skala popytu na obligacje skarbowe. Rentowności Treasuries poszły w dół na całej długości krzywej terminowej. Zmiany sięgały od przeszło -20 pb. w przypadku papierów krótko i średnio terminowych po -10 pb. w przypadku obligacji 20- i 30-letnich. W moim przekonaniu pokazuje to ucieczkę od bankowych depozytów do postrzeganych za bezpieczne papierów dłużnych Wuja Sama. Dość powiedzieć, że jeszcze w ubiegłym tygodniu (tj. przed plajtą SVB) roczne bony skarbowe w USA przynosiły prawie 5,25% rentowności w terminie do wykupu. Teraz płacą niespełna 4,3%.
Równocześnie rynek terminowy oczekuje, że w środę Fed jednak podniesie stopę funduszy federalnych o 25 pb. Aczkolwiek wycena szans takiego ruchu zmalała w piątek do 57% wobec niemal 80% raptem dzień wcześniej. Nie zmienia to faktu, że w drugiej połowie roku kontrakty na stopę funduszy federalnych wyceniają obniżki rzędu 100 pb.
W tym wszystkim na dalszy plan zeszły raporty makroekonomiczne. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że produkcja przemysłowa w lutym pozostała na tym samym poziomie co w styczniu, kiedy to wzrosła o 0,3% mdm (po rewizji z 0,0%). Oczekiwano wzrostu o 0,2%, więc uwzględniając styczniową rewizję wychodzi mniej więcej na zero. Nieoczekiwanie (czyżby?) pogorszyły się nastroje konsumentów. Indeks Uniwersytetu Michigan w marcu obniżył się do 63,4 pkt. wobec 67 pkt. w lutym i rynkowego konsensusu na poziomie także 67 pkt. Trudno się dziwić, że konsumenci się niepokoją, skoro nie mogą być tak do końca pewni, czy ich oszczędności w bankach są bezpieczne i w każdej chwili dostępne.