Zgodnie z analizą Cenatorium sytuacja w poszczególnych miastach kształtuje się w zgoła odmienny sposób. W mniejszych miastach wojewódzkich, w których ceny do tej pory nie były na wygórowanym poziomie, rosły one ostatnio w dwucyfrowym tempie.
Mniejsze miasta nadrabiają lukę cenową
– Tak było m.in. w Lublinie, Bydgoszczy, Kielcach czy Zielonej Górze, gdzie za jedną miesięczną pensję (ok. 5 tys. zł brutto) na rynku pierwotnym można kupić aż 0,92 mkw. mieszkania. Przestrzeń do wzrostu cen jest więc bardzo duża. Deweloperzy korzystają z wysokiego popytu, co widać po akcji inwestycyjnej. W Lublinie i Bydgoszczy w okresie od stycznia do końca maja 2021 r. odnotowano wzrost liczby mieszkań, których budowę rozpoczęto odpowiednio o 48 proc. i 142 proc. w stosunku do analogicznego okresu 2020 roku, a w Zielonej Górze i Kielcach wzrost wyniósł odpowiednio 66 proc. i 26 proc – obrazuje ekspertka Cenatorium.
Na zahamowanie wzrostu cen mieszkań w dużych miastach przy jednoczesnym wysokim wzroście w skali roku wskazuje z kolei odczyt dedykowanego im indeksu urban.one. W maju 2021 r. wyniósł on 111,44 pkt. i był o 0,23 pkt. wyższy względem kwietnia i o 5,07 pkt. wyższy w relacji do maja 2020 r.
Mieszkaniówka wyprowadziła się z centrum stolicy
Symboliczną zmianę odczytu zanotowano także w przypadku indeksu urban.one dla Warszawy. W maju 2021 r. wyniósł on 115,04 pkt. i był o 0,03 pkt. wyższy niż w kwietniu. W relacji rocznej wzrósł jednak o 4,16 pkt.
Na stabilizację stawek, w szczególności obserwowanych na warszawskim rynku wtórnym, wpływ ma m.in. nikła dostępność działek zlokalizowanych w centrum. Dość powiedzieć, że w II kw. 2021 r. w Śródmieściu nie wydano pozwolenia na budowę żadnego nowego mieszkania. Na Mokotowie zanotowano tylko jedno pozwolenie. Jak wynika z danych Cenatorium, deweloperzy inwestują głównie na Białołęce i w zachodniej części Ursynowa. Wpływ na ich decyzje może mieć również chęć wpuszczenia na rynek nieco tańszych mieszkań, niż byłoby to w przypadku inwestowania na droższych działkach położonych w centrum stolicy.
– Pęd za lokowaniem kapitału w nieruchomościach jest już pędem trochę na oślep. Wypychanie pieniędzy z lokat poprzez oferowanie niemal zerowych stóp procentowych na depozytach lub wręcz naliczanie prowizji od utrzymywania wysokiego dodatniego salda na rachunkach firm i osób prywatnych pompować będzie bańkę na rynku nieruchomości. Nie tylko mieszkań i domów, lecz także działek, gruntów rolnych czy apartamentów wakacyjnych i condohoteli – uważa Michał Kubicki.
Jak dodaje, trend może się odwrócić dopiero wówczas, gdy podniesione zostaną stopy procentowe w związku z wysoką inflacją.
Obecnie na rynku sprzedaży mieszkań wciąż mamy jednak przewagę popytu nad podażą.
– Mamy dziś do czynienia z sytuacją, w której mieszkania dosłownie sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Nie brakuje sytuacji, w których deweloper mający w budowie duże kilkuetapowe osiedla ma dosłownie kilka dostępnych mieszkań. Niskie stopy procentowe i brak alternatywy do w miarę bezpiecznego lokowania środków sprawia, że osoby mające oszczędności inwestują je w mieszkania. Wielu z nich mówi wprost, że nie chodzi o wysokie zyski, ale bezpieczne przechowanie pieniędzy. Przewaga popytu nad podażą jest w długim terminie niezdrowa dla rynku, znacznie lepiej byłoby osiągnąć stan równowagi. Aby to nastąpiło, musiałoby się coś zmienić na rynku gruntów, bo brak działek w miastach jest jedną z bolączek naszych aglomeracji. Dodatkowo sytuacji nie ułatwiają pracujące w zwolnionym przez pandemię tempie urzędy. Wydłużone formalności i wysokie ceny gruntów to najczęściej wymieniane przez deweloperów czynniki blokujące rynek – zaznacza Marcin Krasoń, ekspert obido.pl.
Tymczasem w maju 2021 r. indeks urban.one dla gruntów wyniósł 141,07 pkt. W przeciwieństwie do indeksów liczonych dla rynków sprzedaży mieszkań, odczyt dla gruntów wzrósł względem kwietnia aż o 1,53 pkt. W skali roku wzrost wyniósł 5,69 pkt